– Absolutną. Jest regularnie sprawdzana, tak jak wszystkie aparaty, które pozostają w gestii Brevet.
– Kiedy będzie się pan spodziewał; że zadzwonię, to proszę samemu podnieść słuchawkę i dwa razy odchrząknąć. Wtedy poznam, że to pan. Gdyby z jakichś względów nie mógł pan rozmawiać, to niech pan powie, żebym rano zatelefonował do pańskiej sekretarki. Zadzwonię jeszcze raz za dziesięć minut. Jaki to numer?
Villiers podał mu go.
– Pański hotel? – zapytał generał.
– „Terrasse”. Rue de Maistre, Montmartre. Pokój czterysta dwadzieścia.
– Kiedy pan zacznie?
– Jak tylko będzie to możliwe. Dziś w południe.
– Niech pan będzie jak stado wilków – powiedział stary żołnierz, pochylając się do przodu, niczym dowódca wydający instrukcje swoim oficerom. – Niech pan szybko atakuje.
27
– Ona była taka czarująca, doprawdy muszę zrobić jej jakąś przyjemność – wykrzykiwała Marie do telefonu emfatyczną francuszczyzną. – I temu uroczemu młodemu mężczyźnie; on mi tyle pomógł. Mówię panu, ta sukienka to był succès fou! Taka jestem im wdzięczna.
– Pani opis, madame – odpowiedział kulturalny mężczyzna z centralki telefonicznej „Les Classiques” – upewnia mnie, że chodzi pani o Janine i Claude’a.
– Tak, oczywiście, Janine i Claude, teraz sobie przypominam. Prześlę obojgu bileciki z wyrazami wdzięczności. Czy zna pan może ich nazwiska? Chodzi mi o to, że byłoby bardzo niegrzecznie zaadresować koperty tylko imionami „Janine” i „Claude”. Przypominałoby to listy do służby, nie sądzi pan? Czy mógłby pan zapytać Jacqueline?
– To zbyteczne, madame. Ja je znam. I pozwoli pani, że zauważę, iż jest pani nie tylko łaskawa, ale i delikatna. Janine Dolbert i Claude Oréale.
– Janine Dolbert i Claude Oréale – powtórzyła Marie, patrząc na Jasona. – Janine jest żoną tego sympatycznego pianisty, prawda?
– Nie wydaje mi się, by Mademoiselle Dolbert była czyjąkolwiek żoną.
– Oczywiście. Pomyliłam ją z kimś.
– Jeśli pani pozwoli, madame, nie dosłyszałem pani nazwiska.
– Że też o tym zapomniałam? – Marie odsunęła aparat i zaczęła mówić głośniej: – Wróciłeś, kochanie, i to tak wcześnie! Wspaniale. Rozmawiam z tymi przemiłymi ludźmi z „Les Classiques”… Tak, zaraz, mój drogi. – Przybliżyła mikrofon do ust: – Ogromnie dziękuję. Był pan naprawdę bardzo uprzejmy.
Odłożyła słuchawkę.
– Jeśli kiedyś zdecydujesz się porzucić ekonomię – powiedział Jason, który zagłębił się w paryskiej książce telefonicznej – to zajmij się sprzedawaniem czegoś. Kupiłem każde twoje słowo.
– Czy opisy były dokładne?
– Co do joty. To z tym pianistą świetnie zagrałaś.
– Uświadomiłam sobie, że jeżeli ona jest mężatką, to telefon figuruje na nazwisko męża…
– Nie – przerwał Bourne. – Jest tutaj. Dolbert, Janine, rue Losserand. – Zanotował adres. – Oréale, z O na początku, prawda? Nie Au?
– Chyba tak. – Marie zapaliła papierosa. – Naprawdę wybierasz się do nich do domu?
Bourne przytaknął.
– Gdybym pojechał po nich na Saint-Honoré, zauważyliby to ludzie Carlosa.
– Co z resztą? Lavier, Bergeron, ten ktoś z centralki?
– Jutro. Dzisiaj zajmuję się wzburzaniem fal.
– Czym?
– Chcę ich wszystkich nakłonić do mówienia. Żeby biegali tu i tam, mówiąc rzeczy, których nie powinni by mówić. Jeszcze przed zamknięciem cały sklep będzie poinformowany dzięki tej Dolbert i Oréale’owi. Z tą dwójką skontaktuję się dzisiaj wieczorem, a oni zatelefonują do pani Lavier i tego faceta z centralki. Po pierwszym uderzeniu fali nastąpi drugie. Telefon generała rozdzwoni się dziś po południu. Do rana powinna zapanować całkowita panika.
– Dwa pytania – odezwała się Marie, która wstała z brzegu łóżka i podeszła do niego. – Jak zamierzasz wydostać dwoje pracowników z „Les Classiqes” w godzinach pracy? I do kogo chcesz dotrzeć dziś wieczorem?
– Nikt nie żyje w bezruchu – odrzekł Bourne, spoglądając na zegarek. – Zwłaszcza w haute couture. Teraz jest jedenasta piętnaście; koło południa dojadę do mieszkania tej Dolbert i poproszę konsjerża, żeby zadzwonił do niej do pracy. On jej powie, żeby natychmiast wracała do domu. Pojawił się pewien nie cierpiący zwłoki, jak najbardziej osobisty problem i byłoby dobrze, gdyby się nim zajęła.
– Jaki problem?
– Nie wiem, ale któż ich nie ma?
– To samo zrobisz z Oréale’em?
– Prawdopodobnie odniesie to nawet lepszy skutek.
– Jesteś okropny, Jasonie.
– Jestem śmiertelnie poważny – rzekł Bourne, znowu wodząc palcem po kolumnie nazwisk. – Jest tutaj. Oréale, Claude Giselle. Bez objaśnień. Rue Racine. Dotrę do niego koło trzeciej; kiedy z nim załatwię sprawę, on popędzi z powrotem na Saint-Honoré i rozkrzyczy się.
– Co z pozostałą dwójką? Kto to jest?
– Uzyskam ich nazwiska od Oréale’a albo od tej Dolbert, albo od obojga. Nie wiedząc o tym, pomogą mi wywołać drugie uderzenie fali.
Jason stał we wnęce pod drzwiami domu na rue Losserand. Dzieliło go pięć metrów od wejścia do niewielkiej kamienicy, w której mieszkała Janine Dolbert – gdzie nieco wcześniej stropiony i dość otyły konsjerż przysłużył się nieznajomemu, wysławiającemu się elegancko mężczyźnie, telefonując do Mademoiselle Dolbert do pracy i mówiąc jej, że już dwa razy zjawił się jakiś pan, który przyjeżdżał limuzyną z kierowcą i pytał o nią. Teraz znowu przyjechał, co konsjerż ma zrobić?
Zajechała niewielka czarna taksówka i dosłownie wyskoczyła z niej podekscytowana, trupio blada Janine Dolbert. Jason ruszył się szybko spod drzwi i dopadł ją na chodniku, tuż przy wejściu.
– To nie trwało długo – odezwał się, ujmując ją za łokieć. – Jakże się cieszę, że panią znowu widzę. Bardzo mi pani wtedy pomogła.
Janine Dolbert patrzyła na niego z otwartymi ustami – bo go rozpoznała i była zdziwiona.
– Pan? Ten Amerykanin – powiedziała po angielsku. – Pan Briggs, prawda? Czy to pan jest tym, który…?
– Zwolniłem kierowcę na godzinę. Chciałem zobaczyć się z panią prywatnie.
– Ze mną? Jakąż mógłby pan mieć do mnie sprawę?
– Nie wie pani? Dlaczego więc spieszyła się pani tutaj?
Jej wielkie oczy, poniżej krótko obciętych włosów, spotkały się z jego oczami; na słońcu cerę miała jeszcze bledszą.
– Więc jest pan z firmy Azura? – spytała badawczym tonem.
– Być może. – Bourne nieco mocniej przytrzymał jej łokieć. – Co dalej?
– Dostarczyłam to, co obiecałam. Niczego więcej nie będzie, tak się umówiliśmy.
– Jest pani tego pewna?
– Niech pan się nie zachowuje idiotycznie! Nie zna pan paryskiej couture. Ktoś wścieknie się na kogoś innego i zacznie robić przykre uwagi w pana własnym atelier. Jakie dziwne odstępstwa! A kiedy zostanie pokazana moda na jesień i pan zademonstruje połowę projektów Bergerona wcześniej niż on sam, to jak długo pańskim zdaniem będę mogła pozostać w „Les Classiques”? Jestem dziewczyną numer dwa u pani Lavier, jedną z niewielu osób, które mają wstęp do jej biura. Lepiej, żebyście się o mnie zatroszczyli, tak jak pan obiecał. Dając mi pracę w jednym z waszym zakładów w Los Angeles.
– Przejdźmy się – zaproponował Jason, lekko ją popychając. – Pomyliła mnie pani z kimś, Janine. Nigdy nie słyszałem o firmie Azura i zupełnie mnie nie interesują kradzione projekty – chyba że takie wiadomości mogą okazać się pożyteczne.
– O Boże!…
– Niech pani idzie dalej – Bourne chwycił ją za rękę. – Mówiłem, że chcę z panią porozmawiać.
– O czym? Czego pan ode mnie chce? Jak się pan dowiedział mojego nazwiska?
Teraz szybko wyrzucała z siebie słowa, kolejne zdania zachodziły na siebie.
– Wcześniej wyszłam na lunch i muszę zaraz wracać, mamy dziś dużo pracy. Proszę puścić, boli mnie ręka.
– Przepraszam.
– To, co mówiłam, to były głupstwa. Kłamstwo. Doszły nas jakieś słuchy w atelier; sprawdzałam pana. Tak, sprawdzałam pana!
– Mówi pani bardzo przekonująco. Przyjmuję to.