Литмир - Электронная Библиотека

„Musi mieć nerwy ze stali” – pomyślał Howell.

W miarę jak zachodziło słońce, na pewno ostro naciskano na Dadgara. Było już jasne, że Paula i Billa nie ma w samolocie. Gdyby trzeba było wysadzić z samolotu tysiąc osób i odeskortować z powrotem do ambasady, władze rewolucyjne musiałyby jutro jeszcze raz przechodzić przez te wszystkie nonsensy – i ktoś tam u nich z pewnością ostro się temu sprzeciwił.

Howell wiedział, że tak on, jak i reszta grupy „Czystych” byli teraz, w świetle tutejszego prawa, winni popełnienia przestępstw. Współdziałali w ucieczce Paula oraz Billa i czy Irańczycy zwali to spiskiem, czy współuczestnictwem w zbrodni, czy też jeszcze inaczej – z pewnością było to sprzeczne z przepisami.

Jeszcze raz przebiegł w myślach historyjkę, wymyśloną wcześniej przez wszystkich na wypadek aresztowania. Mieli powiedzieć, że wyjechali z Hyatta w poniedziałek rano i pojechali do domu Keane’a Taylora. (Howell chciał powiedzieć prawdę, że do domu Dvoranchików, ale inni zwrócili uwagę, że mogłoby to narobić kłopotu gospodyni Dvoranchików, podczas gdy gospodarz Taylora mieszkał gdzie indziej, więc nic mu nie groziło). Poniedziałek i część wtorku spędzili u Taylora, a we wtorek po południu przenieśli się do Lou Goelza – od tego momentu mieli mówić prawdę.

Historyjka ta zresztą i tak by ich nie ochroniła. Howell wiedział aż za dobrze, że Dadgara nie obchodziło, czy jego zakładnicy są winni czy nie.

– Panie i panowie – odezwał się o szóstej kapitan – mamy zezwolenie na start.

Zatrzaśnięto drzwi i po kilku sekundach samolot ruszył. Pasażerom, którzy nie mieli miejsc, stewardesy kazały usiąść na podłodze.

„Teraz już się na pewno nie zatrzymamy – pomyślał Howell, gdy kołowali.

– Nawet gdyby nam kazali…

Boeing nabrał prędkości i oderwał się od ziemi. Ciągle jednak byli w przestrzeni powietrznej Iranu – Irańczycy mogli wysłać przeciw nim myśliwce…

Po jakimś czasie kapitan odezwał się po raz kolejny.

– Panie i panowie, właśnie opuściliśmy przestrzeń powietrzną Iranu. Zmęczeni pasażerowie wydali z siebie słaby okrzyk radości.

„Udało się” – pomyślał Howell, biorąc do ręki swój „dreszczowiec”. Joe Poche wstał z miejsca i poszukał głównego stewarda.

– Czy istnieje jakaś możliwość przesłania wiadomości do Stanów? – spytał.

– Nie wiem – odparł steward. – Proszę napisać swoją wiadomość, a ja zapytani.

Poche wrócił na miejsce, wyjął kawałek papieru i pióro. „ Do Merva Stauffera, 7171 Forest Lane, Dallas, Teksas”.

Zastanawiał się przez chwilę, co napisać. Przypomniał sobie motto EDS: „Orły nie latają stadami, trzeba je wynajdywać po jednym”. Napisał: „ Orły wyleciały z gniazda”.

* * *

Ross Perot chciał przed powrotem do Stanów spotkać się z grupą „Czystych”. Aż palił się do tego, żeby zebrać wszystkich razem, żeby każdego mógł zobaczyć i dotknąć, upewnić się, że są bezpieczni, cali i zdrowi. W piątek w Istambule nie udało mu się jednak uzyskać potwierdzenia kierunku lotu ewakuacyjnego, którym mieli opuścić Teheran. Problem pomógł mu rozwiązać John Coburn, pilot wydzierżawionego Boeinga 707.

– Samoloty ewakuacyjne muszą przelatywać nad Istambułem – powiedział.

– Będziemy po prostu siedzieć na pasie startowym, aż nadlecą, wtedy zawołamy ich przez radio i zapytamy o kierunek.

W końcu obyło się bez tego, bo w sobotę rano zadzwonił Stauffer i powiedział, że jego ludzie polecą do Frankfurtu.

Perot z pozostałymi wymeldowali się w południe z hotelu Sheraton i pojechali na lotnisko, aby dołączyć do Boulware’a i Simonsa w samolocie. Wystartowali późnym popołudniem.

Gdy byli w powietrzu, Perot połączył się z Dallas – przy użyciu radia o modulacji jednowstęgowej było to równie łatwe, jak zatelefonowanie z Nowego Jorku. Odebrał Merv Stauffer.

– Co się dzieje z grupą „Czystych”? – spytał Perot.

– Dostałem wiadomość – odparł Stauffer. – Przyszła z kierownictwa PanAm na Europę. Mówi tylko: „Orły wyleciały z gniazda”.

Perot uśmiechnął się. Wszystko było w porządku.

Wrócił z kabiny załogi na pokład pasażerski. Jego bohaterowie byli bladzi i zmęczeni. Na lotnisku w Istambule, Perrot wysłał Taylora do sklepu wolnocłowego po papierosy, jakieś przekąski i wino. Taylor wydał ponad tysiąc dolarów. Wznieśli toast na cześć ucieczki grupy „Czystych”, ale nikt jakoś nie był w odpowiednim nastroju i dziesięć minut później siedzieli na pluszowej tapicerce, ciągle z pełnymi kieliszkami. Ktoś zaczął pokera, ale nic z tego nie wyszło.

W załodze Boeinga były dwie śliczne stewardesy. Perot namówił je, by objęły Taylora i zrobił zdjęcie. Zagroził, że pokaże je jego żonie Mary, gdyby Taylor kiedykolwiek mu podpadł.

Większość z nich była zbyt zmęczona, żeby spać, ale Gayden poszedł do luksusowej sypialni i położył się na łożu królewskich rozmiarów, co zirytowało nieco Perota: uważał, że to łóżko powinien zająć Simons, który był starszy i wyglądał na całkowicie wyczerpanego.

Simonsa jednak zaprzątała rozmowa z jedną ze stewardes, Anitą Melton. Była to pełna życia, dwudziestokilkuletnia Szwedka o blond włosach, błazeńskim poczuciu humoru, żywej wyobraźni i pewnej skłonności do dziwactw. Była zabawna. Simons znalazł w niej pokrewną duszę, indywidualność, kogoś, kto nie dbał za bardzo o to, co myślą inni. Podobała mu się. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od śmierci Lucille poczuł sympatię do kobiety.

Naprawdę wrócił do życia.

Ron Davis poczuł się senny. Pomyślał, że królewskie łoże jest dość duże dla dwóch, więc poszedł do sypialni i położył się obok Gaydena.

Bill otworzył oczy.

– Davis? – bąknął z niedowierzaniem. – Co ty, do diabła, robisz ze mną w łóżku?

– Nie podniecaj się. Teraz będziesz mógł powiedzieć wszystkim swoim przyjaciołom, że spałeś z czarnuchem.

Zamknął oczy.

Gdy samolot zbliżał się do Frankfurtu, Simons przypomniał sobie, że wciąż jest odpowiedzialny za Paula i Billa. Jego umysł znowu zaczął pracować, przewidując możliwe posunięcia przeciwnika.

– Czy Niemcy mają układ o ekstradycji z Iranem? – zapytał Perota.

– Nie wiem – odparł Perot i widząc spojrzenie Simonsa dodał szybko: – Sprawdzę to.

Połączył się z Dallas i poprosił o prawnika Toma Luce’a.

– Tom, czy RFN ma układ o ekstradycji z Iranem?

– Jestem w 99%.

– Widywałem zabitych ludzi, bo byli w 99%.

– Upewnij się na 100%.

Wylądowali we Frankfurcie i zameldowali się w hotelu, położonym w obrębie lotniska. Niemiecki recepcjonista wyglądał na ciekawskiego. Zapisał dokładnie wszystkie numery paszportów, co jeszcze powiększyło niepokój Simonsa.

Zebrali się w pokoju Perota, który ponownie zadzwonił do Dallas. Tym razem rozmawiał z T. J. Marquezem.

– Zadzwoniłem do jednego prawnika w Waszyngtonie obeznanego z prawem międzynarodowym i on sądzi, że między Iranem a RFN jest układ o ekstradycji – oznajmił Marquez. – Powiedział też, że Niemcy są aż do przesady sumienni w takich sprawach i jeśli zostaną poproszeni o zatrzymanie Paula i Billa, z pewnością to zrobią, nie oglądając się na nic.

Perot powtórzył to wszystko Simonsowi.

– OK – rzucił Simons. – W tym punkcie gry nie będziemy ryzykować.

W podziemiach lotniska jest kino z trzema salami. Paul i Bill mogą się tam ukryć… A gdzie jest Bill?

– Poszedł kupić pastę do zębów – odezwał się ktoś.

– Jay, idź poszukaj go. Coburn wyszedł.

– Paul idzie do jednej sali kinowej z Jayem, Bill z Keanem do drugiej – mówił dalej Simons. – Pat Sculley pilnuje na zewnątrz. Ma bilet, więc może wejść i skontaktować się z resztą.

Perot pomyślał, że naprawdę miło patrzeć, jak wszystko zaczyna grać, gdy Simons przemienia się ze starego człowieka odpoczywającego w samolocie z powrotem w dowódcę grupy.

– W podziemiach, przy kinie, jest wyjście na stację metra – mówił Simons.

– Przy najmniejszej oznace zbliżającego się niebezpieczeństwa Sculley wyciąga naszą czwórkę z filmów i wszyscy kierują się do centrum miasta. Wynajmują samochód i jadą do Anglii. Jeśli natomiast nic nie będzie się działo, zabierzemy ich przed samym odlotem. Dobra, do roboty.

106
{"b":"101330","o":1}