Литмир - Электронная Библиотека

Kerans odczekał, aż wyruszy na ulice ostatnia grupa marynarzy, a potem wstał i poprawił tkwiący za pasem rewolwer. Daleko, po drugiej stronie laguny, widać było mieszkanie Beatrice, ale w oknach panowała ciemność, a światła kontrolne na pylonie były wygaszone. Kerans zastanawiał się, czy nie powinien tam pójść, uznał jednak rozsądnie, że Beatrice znajduje się na statku zaopatrzeniowym, gdzie stała się przymusowym gościem Strangmana.

Nagle na pokładzie przy relingu pojawiła się samotna postać, która jednak niemal od razu zniknęła. W oddali rozległ się krzyk, na który odpowiedział niski głos z mostka. Wtedy otworzyły się drzwi włazu kuchennego, po czym ktoś opróżnił na plac wiadro cuchnących pomyj. Pod statkiem zebrała się już znaczna ilość wody głębinowej, która mogłaby wkrótce wypełnić na nowo lagunę i unieść statek na falach.

Kerans pochylił się, żeby nie uderzyć głową w łańcuch, stanął na najniższej łopatce i zaczął się szybko wspinać po promienistej drabince koła. Łopatka skrzypiąc przesunęła się wraz z kołem o kilka cali w dół, kiedy pod ciężarem jego ciała naprężył się łańcuch napędowy. Kerans wspiął się jednak wyżej i usiadł okrakiem na stalowej osi, mocującej koło łopatkowe. Trzymając się zwisającej z pokładu liny, pełzł po szerokiej na stopę osi, a potem podciągnął się, przeskoczył reling i dostał się do studni w śródokręciu, na pomoście sygnałowym. Biegły stąd ukośne schodki na pokład obserwacyjny. Kerans ruszył na górę bezszelestnie, przystając na chwilę, kiedy mijał dwa dzielące go od obserwacyjnego pokłady – żeby sprawdzić, czy jakiś skacowany marynarz nie gapi się akurat na księżyc przy relingu.

Pod osłoną pomalowanej na biało szalupy, umocowanej na żurawiach na pokładzie, Kerans ruszył dalej. Biegł pochylony od jednego wentylatora do drugiego, aż wreszcie stanął przy zardzewiałym wyciągu, kilka stóp od miejsca, gdzie ostatnio Strangman zabawiał swoich gości przy stole. Zastawa zniknęła, a kanapy i otomany odciągnięto na bok pod olbrzymie malowidło, które wciąż opierało się o kryzy kominowe.

Poniżej rozległy się znów jakieś głosy. Zaskrzypiał trap, po którym ruszyła na plac jeszcze jedna grupka marynarzy. W oddali nad dachami rozbłysła na chwilę raca sygnałowa, oświetlając kominy domów. Kiedy zgasła, Kerans podniósł się i podbiegł do ukrytego za obrazem włazu.

Nagle przystanął, sięgając po colta. Nie dalej niż piętnaście stóp od niego, po przeciwnej stronie mostka, żarzył się w mroku czerwony koniuszek cygara. Wyglądał, jak gdyby poruszał się samoistnie, bez niczyjej cielesnej pomocy. Balansując na palcach stóp, nie mogąc ani iść naprzód, ani się cofnąć, Kerans wpatrywał się w ciemność, kryjącą właściciela cygara, aż w końcu udało mu się dostrzec biały otok czapki Admirała. W chwilę później, kiedy Negr z rozkoszą wciągał dym, rozżarzony koniuszek cygara zalśnił w jego oczach.

Marynarze wyszli już na plac, Admirał odwrócił się więc i rozejrzał uważnie po pokładzie obserwacyjnym. Ponad poręczą drewnianego relingu Kerans dojrzał kolbę karabinu, który tamten podtrzymywał swobodnie jedną ręką. Cygaro przesunęło się w kącik ust Admirała i po chwili stożek białego dymu rozproszył się w powietrzu niczym srebrny pył. Przez dwie albo i trzy sekundy Admirał patrzył wprost na Keransa, którego sylwetka rysowała się w ciemności na tle licznych postaci obrazu, ale Murzyn nie rozpoznał go, najprawdopodobniej uznawszy, że Kerans stanowi część kompozycji malowidła. W chwilę później wolnym krokiem wszedł do nadbudówki.

Kerans ostrożnie podbiegł do krawędzi obrazu i skrył się w zalegającym za nim cieniu. Na pokład z uchylonego włazu padała smuga światła. Pochylony nisko Kerans ścisnął w dłoni rewolwer i zszedł powoli na pusty pokład rozrywkowy, wypatrując w drzwiach jakiegoś ruchu albo lufy wycelowanej w niego zza firanki. Luksusowa kabina Strangmana mieściła się dokładnie pod mostkiem kapitańskim, a prowadziły do niej panelowe drzwi, ukryte w niszy za barem.

Czekał przy drzwiach, aż wreszcie w kuchni rozległ się brzęk metalowej tacy, i dopiero wtedy nacisnął klamkę, zwolnił zamek i cicho wszedł do środka. Przez kilka sekund stał w progu, żeby przyzwyczaić oczy do ciemnego światła, sączącego się zza kotary z paciorków, wiszącej obok szafki z mapami po jego prawej ręce. Na środku kabiny stał duży stół nawigacyjny, pod którego szklanym blatem widać było rozłożone mapy. Bose stopy Keransa zanurzyły się w miękkim dywanie. Przeszedł koło szafki i zajrzał w głąb pokoju, zerkając do środka poprzez paciorki zasłony.

Kabina długości trzydziestu stóp, wyłożona dębową boazerią, stanowiła salon w okrętowej rezydencji Strangmana. Przy ścianach stały zwrócone ku sobie skórzane kanapy, a pod szeregiem bulajów z przodu widać było stary globus na piedestale z brązu. Z sufitu zwieszały się trzy żyrandole, z których palił się jednak tylko jeden. Oświetlał bizantyjskie krzesło z wysokim oparciem, inkrustowanym szkłem witrażowym, i rozmaite klejnoty, sypiące się z metalowych pudeł po broni palnej, stojących półkolem na kilku niskich stolikach.

Z głową wspartą na krześle, dotykając jedną ręką zgrabnej nóżki kieliszka o pozłacanych brzegach, stojącego na mahoniowym stole, siedziała Beatrice Dahl. Jej błękitna brokatowa suknia była rozwiana niczym pawi ogon, a pośród fałd materiału lśniły elektryczne oczy pereł i szafirów, które dziewczyna trzymała w lewej dłoni. Kerans zawahał się, spojrzał na drzwi prowadzące do sypialni Strangmana, i dopiero potem rozsunął nieco zasłonę. Jej paciorki zaszeleściły łagodnie.

Beatrice jednak nie zwróciła na dźwięk najmniejszej uwagi – przywykła widocznie do szmeru szklanych kropelek. Leżące u jej stóp szkatułki pełne były rozmaitego jubilerskiego śmiecia – diamentowych bransolet na kostki u nóg, złoconych zapinek, tiar i łańcuszków z cyrkonu, naszyjników z kryształu górskiego i wielkich kolczyków z pereł hodowlanych, które nie mieściły się w kasetkach i leżały stosami na porozstawianych na podłodze tacach. Wyglądały tak, jak gdyby ktoś chciał w nie złapać deszcz żywego srebra.

Kerans pomyślał, że Beatrice jest odurzona jakimiś narkotykami. Miała nieobecny i pusty wyraz twarzy, przypominający nieruchomą maskę manekina, a wzrok utkwiła w jakimś odległym, nieokreślonym. punkcie. Ale po chwili poruszyła ręką, podnosząc niedbale do ust kieliszek wina.

– Beatrice!

Drgnęła, zaskoczona, rozlewając wino na kolana, i szybko uniosła oczy ze zdumieniem. Kerans zdecydowanym gestem rozsunął szklane paciorki i szybko wszedł głębiej, chwytając ją za łokieć w chwili, kiedy dziewczyna zaczęła się podnosić z miejsca.

– Beatrice! Czekaj! Nie ruszaj się jeszcze… – Nacisnął klamkę drzwi wiodących do sypialni kapitana. Były zamknięte. – Strangman i jego ludzie zajęci są plądrowaniem domów na ulicach. Wydaje mi się, że został tylko Admirał. Jest na mostku kapitańskim.

Beatrice wtuliła się twarzą w jego ramiona. Przebiegła chłodnymi palcami po czarnych sińcach, widocznych na jego brunatnej skórze.

– Robert, uważaj! Co oni ci zrobili? Strangman nie pozwalał mi patrzeć! – Ulga i radość, jaką odczuła z początku na widok Keransa, ustąpiły teraz panice. Rozejrzała się nerwowo po pokoju. – Kochany, zostaw mnie tu lepiej i uciekaj. Nie sądzę, żeby Strangman chciał mnie skrzywdzić.

Kerans przecząco potrząsnął głową i pomógł jej wstać. Patrzył na elegancki profil Beatrice, na kształtne, karminowe usta, na polakierowane paznokcie… Niemal zamroczył go oszałamiający zapach perfum i brokatowy szelest sukni dziewczyny. Po gwałtownych, wstrętnych wydarzeniach ostatnich dni poczuł się teraz jak utytłany w piachu odkrywca grobowca królowej Nefretete, który natknął się na jej wspaniałą maskę nagrobną gdzieś w otchłaniach egipskiej nekropolii.

– Strangman jest zdolny do wszystkiego, Beatrice. To szaleniec. Prowadzili ze mną coś w rodzaju obłąkańczej gry, o mało mnie nie zabili.

Beatrice zgarnęła tren swojej sukni, strzepując klejnoty, które przylgnęły do tkaniny. Pomimo bogactwa klejnotów, jakie przed nią leżały, piersi i przegubów dziewczyny nie zdobiła żadna biżuteria, jedynie na szyi widać było splot jednego z jej własnych łańcuszków.

39
{"b":"101307","o":1}