Литмир - Электронная Библиотека

– Od czasu do czasu. – Keransa przeszył dreszcz. – Ostatnie kilka dni w lagunie to kompletne szaleństwo. Trudno mi opisać Strangmana… to biały demon, któremu oddają cześć wyznawcy voodoo. Nie mogę pogodzić się z myślą, że puścisz go wolno. A kiedy zalejecie znów lagunę?

– Kiedy za…? – powtórzył Riggs, potrząsając głową z oszołomieniem. – Robert, ty naprawdę utraciłeś kontakt z rzeczywistością. Im szybciej stąd wyjedziecie, tym lepiej dla was. Oczywiście, nie tylko w żadnym wypadku nie zaleję laguny, ale jeśli ktoś choćby spróbuje to zrobić, osobiście odstrzelę mu łeb. Odzyskanie każdego terytorium, a szczególnie terenów miejskich, jak ten, to obecnie kwestia najwyższej wagi. Jeżeli Strangman naprawdę zdoła wypompować wodę z tych dwóch pobliskich lagun, zostanie nie tylko ułaskawiony, ale otrzyma jeszcze w nagrodę urząd tutejszego generał-gubernatora. – Riggs wyjrzał przez okno, słysząc metalowy brzęk zalanych słońcem schodów awaryjnych. – Właśnie tu idzie. Ciekawe, co się tym razem zalęgło w jego parszywym łbie…

Kerans podszedł do Riggsa, odwracając wzrok od gnijących, żółtawych dachów.

– Pułkowniku, przepisy przepisami, ale ty musisz na nowo zalać tę lagunę. Byłeś już na ulicach? Są plugawe i odrażające! To jest koszmarny, martwy, skończony świat. Strangman wskrzesza trupa! Po dwóch czy trzech dniach sam się przekonasz…

Riggs gwałtownie odwrócił się od biurka, przerywając Keransowi w pół zdania. W jego głosie słychać było ton zniecierpliwienia.

– Nie zamierzam zostawać tu na trzy dni – rzucił krótko. – Nie obawiaj się. Nie cierpię na żadne obsesje, związane z tymi lagunami, bez względu na to, czy są zalane czy nie. Jutro wszyscy ruszamy stąd skoro świt.

– Nie możecie wyjechać, pułkowniku – odpowiedział zaskoczony Kerans. – Przecież Strangman zostanie.

– Oczywiście, że zostanie! Myślisz może, że bocznokołowiec ma skrzydła? Strangman nie musi wyjeżdżać, jeżeli sądzi, że uda mu się przetrwać zbliżające się wielkie upały i deszcze. Nigdy nic nie wiadomo. Może wytrzymać, jeżeli zdoła uruchomić chłodzenie w kilku tych wielkich budynkach. A z czasem, o ile osuszy większą część miasta, być może rząd podejmie nawet próbę ponownego zasiedlenia tych terenów. Kiedy wrócimy do Byrd, z pewnością złożę w tej sprawie oficjalny raport. Tymczasem jednak nic tu po mnie. Nie mogę wprawdzie ruszyć stacji, ale to niewielka strata. Poza tym, tobie i dziewczynie potrzebny jest odpoczynek. I regeneracja mózgu. Czy zdajesz sobie sprawę, ile Beatrice ma szczęścia, że jest wciąż cała i zdrowa? Dobry Boże! – Pułkownik szorstko skinął Keransowi głową i wstał, kiedy rozległo się energiczne pukanie do drzwi. – Powinieneś mi dziękować, że zdążyłem na czas.

Kerans podszedł do bocznych drzwi, wiodących do kuchni, ponieważ nie chciał widzieć się ze Strangmanem. Na chwilę zatrzymał się w progu i podniósł wzrok na Riggsa.

– Nie jestem tego taki pewien, pułkowniku. Obawiam się, że przypłynęliście za późno.

Rozdział XIV. Wielki szlem

Przykucnięty w małym pokoiku dwa piętra powyżej zapory, Kerans słuchał muzyki, rozbrzmiewającej pośród świateł na górnym pokładzie statku zaopatrzeniowego. Kolejna libacja, urządzona przez Strangmana, trwała wciąż w najlepsze. Dwóch młodszych członków załogi kręciło z wolna wielkimi kołami, których łopatki odbijały kolorowe światła, rzucając je ku niebu. Widziane z góry białe markizy przypominały Keransowi namioty cyrkowe. Na zaciemnionym placu spod ich jasnych płacht dobiegały hałaśliwe odgłosy zabawy.

Na znak ustępstwa wobec Strangmana Riggs także wziął udział w tym pożegnalnym przyjęciu. Obaj dowódcy zawarli porozumienie – Riggs wycofał karabin maszynowy i obiecał, że jego ludzie nie będą wkraczać na niższy pokład statku, natomiast Strangman przyrzekł, że do wyjazdu pułkownika pozostanie w obrębie obwodu laguny. On i jego banda przez cały dzień włóczyli się po ulicach, skąd od czasu do czasu z rabowanych domów rozlegały się nawet echa wystrzałów. Teraz zaś, kiedy ostatni goście, czyli pułkownik i Beatrice Dahl, opuścili przyjęcie i powrócili już na stację badawczą, na pokładzie rozpętała się bójka. Ludzie Strangmana zaczęli obrzucać butelkami plac.

Kerans dla zachowania pozorów pojawił się początkowo na pokładzie statku, trzymając się z daleka od Strangmana, który przez dłuższy czas nie próbował nawet z nim rozmawiać. W pewnym momencie pomiędzy kolejnymi występami kabaretowymi Strangman przechodząc obok otarł się o niego i zaproponował toast za jego zdrowie.

– Mam nadzieję, że się nie nudzisz, doktorze. Wyglądasz na zmęczonego. Poproś pułkownika, żeby wypożyczył ci swojego służącego. – Tu zwrócił się ze złym uśmiechem do Riggsa, który siedział wyprostowany na ozdobionej frędzlami jedwabnej poduszce. Miał niebywale mądrą minę, niczym zarządca okręgu na dworze tureckiego paszy. – Przyjęcia, do których przywykliśmy już, ja i doktor Kerans, to zupełnie inna historia, pułkowniku. Były naprawdę huczne.

– Słyszałem coś o tym – odparł dobrodusznie. Riggs.

Kerans odwrócił się, nie umiejąc, w przeciwieństwie do Beatrice, ukryć swojej niechęci do Strangmana. Panna Dahl obejrzała się przez ramię na plac. Jej ściągnięte brwi na chwilę ukryły wyraz ogarniających znów dziewczynę apatii i wyobcowania.

Przypatrując się z oddali Strangmanowi, który oklaskiwał kolejny kabaretowy popis, Kerans zastanawiał się, czy w pewnym sensie kapitan nie przekroczył już ostatecznej granicy i czy nie rozpoczął się nareszcie całkowity rozpad jego osobowości. Strangman wyglądał teraz po prostu odpychająco, jak gnijący wampir, przesycony na wskroś złem i przerażeniem. Urok, który roztaczał niekiedy wokół siebie, znikł, a jego miejsce zajęła aura przeraźliwej drapieżności. Wykorzystując jakiś dogodny moment, Kerans udał lekki nawrót malarii. Po chwili zniknął w mroku i wrócił po schodkach na pokład stacji badawczej.

Zdecydował się na jedyne pozostałe mu jeszcze rozwiązanie. Jego myśli były znów jasne i uporządkowane. Wybiegał nimi daleko poza powierzchnię laguny.

Pięćdziesiąt mil na południe kłębiły się zbite gęsto warstwy chmur deszczowych, zasłaniając błota i archipelagi na widnokręgu. Archaiczne słońce, zagłuszone wydarzeniami ostatniego tygodnia, dudniło znów w jego głowie z ogromną siłą, stapiając się w jedno ze słońcem rzeczywistym, przebijającym się zza burzowego tumanu. Niespożycie i magnetycznie wzywało go do podróży na południe, w strefę potwornych upałów i zatopionych lagun równikowych.

Beatrice z pomocą Riggsa wspięła się na pokład stacji badawczej, pełniącej także rolę lądowiska dla helikoptera. Gdy sierżant Daley zapuścił silnik, a śmigła zaczęły się obracać, Kerans zbiegł szybko na balkon dwa piętra niżej. Znajdował się dokładnie pośrodku między helikopterem a zaporą, o sto jardów od nich, a proste przeciągnięte przez te trzy punkty zbiegały się właśnie na tarasie gmachu, w którym ukrywał się Kerans.

Na tyłach budynku wznosił się olbrzymi wał mułu, wyrastający z otaczających go bagien i sięgający barierki na tarasie, porośnięty już bujnie krzewiącą się roślinnością. Kryjąc się pod szerokimi liśćmi palm, Kerans pobiegł wzdłuż zapory, leżącej pomiędzy ścianą budynku i szczytem pobliskiego biurowca. Nie licząc wylotu kanału po drugiej stronie, gdzie stały przedtem łodzie pompujące wodę, był to jedyny punkt, którym woda mogłaby wtargnąć z powrotem do laguny. Płynący tu kiedyś strumień, głęboki dawniej i szeroki na dwadzieścia stóp, skurczył się już do rozmiarów wąskiego kanaliku, zatkanego szlamem i pleśnią, a jego szerokie na sześć stóp ujście blokowała tama z pni potężnych drzew. Gdyby j ą usunąć, woda z początku spływałaby powoli, ale w miarę, jak unosiłaby muł, ujście powiększyłoby się stopniowo do pierwotnych rozmiarów.

Z małej skrytki pod obluzowaną płytą chodnikową Kerans wyjął dwie czarne, kwadratowe skrzynki. W każdej spoczywało sześć połączonych lasek dynamitu. Spędził całe popołudnie w poszukiwaniu materiałów wybuchowych w pobliskich budynkach, pewien, że Bodkin zakradł się do zbrojowni w bazie mniej więcej w tym samym czasie, kiedy on ukradł busolę – i rzeczywiście, zdobył swoje trofeum, ukryte w pustej cysternie sanitarnej.

42
{"b":"101307","o":1}