Литмир - Электронная Библиотека

Większość marynarzy w ogólnym zamieszaniu cofała się na drugą stronę placu, ale kilku z nich, wciąż z nożami w dłoniach, próbowało przedrzeć się przez kordon żołnierzy. Nad ich głowami huknęła natychmiast salwa karabinowa. Dopiero wtedy odrzucili broń i w milczeniu dołączyli do swoich towarzyszy.

– W porządku, Strangman. Świetnie. – Riggs szturchnął Admirała pałką w pierś, wpychając go z powrotem do szeregu.

Zupełnie zbity z tropu, Strangman spoglądał z otwartymi ustami na uwijających się wokół żołnierzy. Nadal nie mógł zrozumieć, co się stało. Co jakiś czas popatrywał bezsilnie w kierunku statku zaopatrzeniowego, jak gdyby oczekiwał, że któryś z jego ludzi wytoczy na pokład potężne działo oblężnicze i odwróci sytuację. Ale po chwili na mostku pojawiło się dwóch żołnierzy w hełmach. Dźwigali przenośny reflektor, którego światło skierowali od razu w dół, na plac.

Kerans poczuł, że ktoś delikatnie ujmuje go pod ramię. Obejrzał się i ujrzał przed sobą zatroskaną, ptasią twarz sierżanta Macready'ego, trzymającego w dłoniach pistolet maszynowy. Z początku miał problemy z rozpoznaniem sierżanta i musiał dobrze wysilić pamięć, żeby przypomnieć sobie jego orle rysy, jak gdyby była to twarz, której obraz przywoływał we wspomnieniach po co najmniej kilkudziesięciu latach.

– Dobrze się pan czuje, panie doktorze? – zapytał łagodnie Macready. – Przepraszam, że tak pana przedtem szarpnąłem. Wygląda na to, że nieźle się tu bawiliście.

Rozdział XIII. Za wcześnie, za późno

Do godziny ósmej rano następnego dnia Riggs całkowicie opanował sytuację i mógł nieoficjalnie porozmawiać z Keransem. Kwaterę główną pułkownik założył na stacji badawczej, skąd roztaczał się szeroki widok na ulice, a szczególnie na osiadły na placu statek zaopatrzeniowy. Strangman i jego rozbrojona załoga siedzieli w cieniu pod kadłubem statku, strzeżeni przez Macready'ego i dwóch żołnierzy, obsługujących karabin maszynowy.

Kerans i Beatrice spędzili noc w szpitalu okrętowym na pokładzie nowego kutra patrolowego Riggsa, czyli dobrze uzbrojonego ścigacza o wyporności trzydziestu ton, zacumowanego w centralnej lagunie obok hydroplanu. Żołnierze przypłynęli wkrótce po północy, a pierwszy patrol rozpoznawczy dotarł do stacji badawczej, osiadłej na obwodzie osuszonej laguny, mniej więcej w tej samej chwili, kiedy Kerans wtargnął do kabiny Strangmana na statku zaopatrzeniowym. Usłyszawszy strzały, żołnierze natychmiast skierowali się na plac.

– Domyślałem się, że to Strangman – wyjaśnił Riggs. – Jeden z naszych patroli powietrznych doniósł mniej więcej miesiąc temu, że spostrzegł w tej okolicy hydroplan, wywnioskowałem więc, że możecie mieć kłopoty, jeśli jeszcze przebywacie w lagunie. Wróciłem tu zatem pod uczciwym pretekstem odzyskania stacji badawczej. – Pułkownik przysiadł na brzegu biurka, obserwując krążący nad pustymi ulicami helikopter. – Teraz powinni przez jakiś czas siedzieć cicho.

– Daley jest nareszcie w swoim żywiole – skomentował Kerans.

– Miał sporo praktyki. – Riggs zwrócił nagle swoje bystre spojrzenie na Keransa i zapytał niedbale: – Ale, ale, czy jest tu także Hardman?

– Hardman? – Kerans powoli potrząsnął głową. – Nie, nie widziałem go od dnia, kiedy zniknął. Na pewno jest już teraz daleko stąd, pułkowniku.

– Chyba masz rację. Myślałem jednak, że może jest gdzieś w pobliżu. – Riggs posłał Keransowi sympatyczny uśmiech, najwyraźniej wybaczywszy mu już uszkodzenie stacji badawczej, a może nie chcąc po prostu poruszać tego bolesnego tematu zbyt szybko z uwagi na niedawne przejścia doktora. Riggs wskazał gestem ulice połyskujące w słońcu. Zeschły muł na dachach i ścianach domów wyglądał jak zasuszone łajno. – Ponury widok. Cholernie żal mi Bodkina. Powinien był wrócić z nami na północ.

Kerans skinął głową, przyglądając się bliznom po uderzeniach maczet, lśniącym w boazerii wokół drzwi i stanowiącym zaledwie część szkód bezinteresownie wyrządzonych na stacji po zabójstwie Bodkina. Żołnierze uprzątnęli już w większości szczątki mebli, a ciało zamordowanego biologa, leżące dotąd w laboratorium pośród pokrwawionych wykresów, przewieziono helikopterem na kuter patrolowy. Ku swemu zdumieniu Kerans zdał sobie sprawę, że gruboskórnie zapomniał już o Bodkinie i nie odczuwa po jego stracie nic oprócz czysto symbolicznego smutku. Natomiast Hardman, którego przywołał Riggs, przypomniał Keransowi o czymś o wiele bardziej pilnym i istotnym, albowiem w jego głowie wciąż pulsowało magnetycznie ogromne słońce, a przed oczami doktora znów zaczęły przesuwać się wizje nieskończonych łach piasku i krwistoczerwonych bagien południa.

Podszedł do okna, wyciągnął drzazgę z rękawa świeżej kurtki mundurowej i spojrzał na ludzi siedzących w kucki pod kadłubem statku zaopatrzeniowego. Strangman i Admirał podeszli do stanowiska karabinu maszynowego, czyniąc jakby jakieś wymówki Macready'emu, który potrząsał tylko beznamiętnie głową.

– Dlaczego nie zaaresztujesz Strangmana? – zapytał Kerans.

Riggs zaśmiał się krótko.

– Bo nie mam żadnych podstaw, żeby go zatrzymać. Strangman dobrze wie, że z legalistycznego punktu widzenia miał pełne prawo do obrony własnej i mógł zabić Bodkina, jeśli okazałoby się to konieczne. – Kiedy Kerans obejrzał się przez ramię ze zdumieniem, pułkownik ciągnął dalej: – Nie pamiętasz już Ustawy o Terenach Odzyskanych ani Regulaminu Dykesa, określających zasady zachowania ładu i porządku? Oba te przepisy nadal obowiązują. Wiem, że Strangman to kawał drania, że paskudna jest ta jego biała skóra i jego aligatory, ale ściśle rzecz biorąc, za osuszenie laguny powinien dostać medal. Jeśli się na mnie poskarży, będę się musiał gęsto tłumaczyć z tego karabinu maszynowego, który kazałem rozstawić na ulicy. Wierz mi, Robercie, że gdybym przypłynął pięć minut później i zastał cię porąbanego na kawałki, Strangman mógłby twierdzić, że byłeś wspólnikiem Bodkina, a ja nie byłbym w stanie zrobić w tej sprawie absolutnie nic. To niezły spryciarz.

Zmęczony Kerans, który spał tej nocy tylko trzy godziny, oparł się o framugę okna, uśmiechając się do siebie blado, próbował bowiem pogodzić tolerancyjną postawę Riggsa wobec Strangmana ze swoim własnym stosunkiem do niego. Zrozumiał, że dzieli go teraz od Riggsa jeszcze głębsza przepaść. Chociaż pułkownik stał w odległości zaledwie kilku stóp od niego, podkreślając swoje słowa energicznymi wymachami pałki, Kerans nie potrafił w pełni zaakceptować jego realności, jak gdyby wizerunek Riggsa przekazywała na stację badawczą z ogromnej odległości w czasie i przestrzeni jakaś skomplikowana, trójwymiarowa kamera. To Riggs, a nie on, był podróżnikiem w czasie. Kerans uznał, że w sensie fizycznym reszta oddziału jest także nierzeczywista. Wielu ludzi spośród pierwotnego składu wymieniono – zniknęli na przykład wszyscy, którym śniły się tajemnicze sny, wśród nich także Wilson i Caldwell. Zapewne z tego powodu, a także ze względu na swoje blade oblicza i zmęczone oczy, nowi żołnierze Riggsa stanowili wyraźny kontrast z ludźmi Strangmana. Wydawali się Keransowi nijacy i nierealni – wykonywali rozkazy nie jak ludzie, ale jak inteligentne androidy.

– A kradzież? – zapytał. Riggs wzruszył ramionami.

– Oprócz kilku błyskotek, które podprowadził z domu towarowego Woolworthsa, nie przywłaszczył sobie nic wartościowego i nie uczynił niczego, czego nie można by wytłumaczyć naturalną nadgorliwością jego ludzi. A jeśli chodzi o posągi i tym podobne rzeczy, to Strangman wykonuje w istocie ważną robotę, ratując dzieła sztuki, których w chwili ewakuacji nie można było zabrać. Choć wcale nie jestem pewien, po co naprawdę to robi. – Pułkownik poklepał Keransa po ramieniu. – Powinieneś o nim zapomnieć, Robercie. Strangman siedzi teraz spokojnie, ponieważ wie, że prawo jest po jego stronie. W przeciwnym wypadku doszłoby do walki. – Riggs urwał. – Wyglądasz, jakbyś był zupełnie wykończony. Miewasz jeszcze te sny?

41
{"b":"101307","o":1}