Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dziwił tylko ten nałóg. W przypadku Allena Shemp-sky'ego wydawał się wynaturzeniem osobowości. Shempsky był zawsze miłym facetem, który – odkąd pamiętam – nigdy nikogo nie obraził i absolutnie nie rzucał się w oczy. W szkole siedział zwykle w ostatniej ławce i nie kolegował się z nikim. Spokojny uśmiech, nawet cienia indywidu- alnej opinii, zawsze schludny i czysty. Przypominał kameleona, którego ubranie pasuje do ściany za plecami. Mimo że znałam Allena całe życie, byłabym w kropce, gdyby miała określić kolor jego włosów. Może kasztanowy. Co nie znaczy, by facet wydawał się antypatyczny. Był dość przystojnym mężczyzną o przeciętnym nosie, przeciętnych zębach i przeciętnych oczach. Przeciętnego wzrostu, przeciętnie zbudowany i, podejrzewam, o przeciętnej inteligencji, choć trudno było powiedzieć coś pewnego.

Ożenił się z Maureen Blum w miesiąc po ukończeniu college'u. Mieli dwoje małych dzieci i dom w Hamilton Township. Nigdy tamtędy nie przejeżdżałam, ale dałabym sobie rękę uciąć, że nie rzucał się w oczy. Może nie było to takie złe. Może lepiej w ogóle nie rzucać się w oczy. Założę się, że Maureen Blum Shempsky nie musiała się martwić o Ramireza.

Mokry już czekał, kiedy podjechałam pod dom. Siedział w swoim wozie, na parkingu, i wyglądał na wykończonego.

– Co to za porsche? – spytał, podchodząc do mnie.

– Pożyczka od Komandosa. I jeśli zainstalujesz w nim nadajnik, to nie będzie zadowolony.

– Wiesz, ile taki samochód kosztuje?

– Dużo?

– Może więcej, niż chciałabyś zapłacić – odparł.

– Mam nadzieję, że nie tym razem.

Wziął jedną torbę z zakupami i ruszył za mną na górę.

– Byłaś w banku, tak jak zamierzałaś?

– Tak. Rozmawiałam z Allenem Shempskym, ale nie dowiedziałam się nic nowego.

– O czym mówiliście?

– O pogodzie. Polityce. Służbie zdrowia. Oparłam torbę z zakupami o biodro i otworzyłam drzwi kluczem.

– Jezu, ale z ciebie numer. Nikomu nie ufasz, co?

– Nie ufam tylko tobie.

– Ja też bym mu nie ufał – odezwał się z sąsiedniego pokoju Briggs. – Wygląda, jakby miał chorobę weneryczną.

– Kto to jest? – zainteresował się Mokry.

– To Randy – wyjaśniłam.

– Chcesz zobaczyć, jak znika?

Popatrzyłam na Briggsa. Propozycja była kusząca.

– Innym razem – odparłam.

Mokry wyłożył zawartość swojej torby na blat szafki kuchennej.

– Masz dziwnych przyjaciół.

Małe piwo w porównaniu z moją rodziną.

– Zrobię ci lunch, ale musisz mi powiedzieć, dla kogo pracujesz i czemu interesujesz się Fredem – zaproponowałam.

– Nic z tego. Zresztą i tak zrobisz mi lunch.

Przygotowałam zupę pomidorową z puszki i tosty z serem. Tosty z serem dlatego, że miałam na nie ochotę. A zupę dlatego, że lubię mieć w zapasie pustą puszkę dla Reksa.

W połowie lunchu spojrzałam na Mokrego, a w uszach zabrzmiało mi echo słów Morellego. „Pracuję z dwoma facetami ze skarbówki, przy których wyglądam jak harce-rzyk". Usłyszałam chóry anielskie i doznałam olśnienia.

– Jasny gwint – powiedziałam. – Pracujesz z Morellim.

– Nie pracuję z nikim – wyjaśnił Mokry. – Działam w pojedynkę.

– Bzdura.

Morelli bywał już zaangażowany w moje sprawy i ukrywał to przede mną, ale po raz pierwszy kazał mnie szpiegować. Nigdy jeszcze nie zachował się tak wrednie.

Mokry westchnął i odsunął talerz.

– Czy to znaczy, że nie dostanę deseru? Podsunęłam mu jeden z moich batonów.

– Jestem przygnębiona.

– I co teraz?

– Morelli to szuja. Popatrzył na baton.

– Powiedziałem, że pracuję sam.

– Owszem. Powiedziałeś też, że jesteś bukmacherem. Podniósł wzrok.

– Nie możesz przysiąc, że nim nie jestem.

Zadzwonił telefon. Chwyciłam słuchawkę, zanim włączyła się sekretarka.

– Hej, cukiereczku – odezwał się Morelli. – Jaką chcesz pizzę?

– Nie chcę nic. Nie ma żadnej pizzy. Nie ma ciebie, mnie, nas, pizzy. I więcej tu nie dzwoń, ty cuchnący balasie psiego gówna, ty kupo ptasiego gnoju – odparłam i odłożyłam z trzaskiem słuchawkę.

Mokry nie posiadał się z radości.

– Niech zgadnę – powiedział. – To był Morelli.

– A ty… – wycelowałam w niego palec -…nie jesteś wcale lepszy.

– No to pędzę – oświadczył, wciąż chichocząc.

– Zawsze miałaś problemy z mężczyznami? – spytał Briggs. – Czy to nowa przypadłość?

O szóstej stałam w holu, czekając na Komandosa. Wyszłam właśnie spod prysznica, wyperfumowana, ze świeżo ułożonymi włosami. Zrobiłam się na bóstwo. „Mike's Place" to był bar dla miłośników sportu, często zaglądali tam biznesmeni. O szóstej wieczorem wypełniał się facetami w garniturach, którzy mieli ochotę popatrzeć w barowy telewizor z kanałem sportowym i wypić drinka przed powrotem do domu, więc i ja ubrałam się elegancko. Włożyłam swój superstanik, który sprawiał cuda, białą jedwabną bluzkę z rozpiętym guziczkiem akurat na wysokości zatrzasku magicznego stanika, wreszcie czarny jedwabny kostium ze spódniczką odpowiednio podciągniętą w pasie, by widać było kawałek nogi. Wałeczek tłuszczu w talii zakryłam szerokim paskiem z imitacji lamparciej skóry, a stopy w pończochach wepchnęłam w diabelnie prowokacyjne pantofle na dziesięciocentymetrowym obcasie.

Z windy wyczłapał pan Morganthal i mrugnął do mnie.

– Hej, laleczko! – rzucił na powitanie. – Może wybierzesz się na ostrą randkę?

Miał dziewięćdziesiąt dwa lata i mieszkał na trzecim piętrze, obok pani Delgado.

– Spóźnił się pan – odparłam. – Już zaplanowałam wieczór.

– I chwała Bogu. Pewnie byś mnie wykończyła – rzekł z ulgą pan Morganthal.

Komandos podjechał mercedesem i czekał pod drzwiami. Uszczypnęłam pana Morganthala w policzek i popłynęłam ku drzwiom, kołysząc biodrami i przesuwając językiem po wargach. Wśliznęłam się wężowym ruchem do mercedesa i skrzyżowałam nogi.

Komandos popatrzył na mnie i uśmiechnął się.

– Powiedziałem, że masz tylko przyciągnąć jego uwagę… a nie wszczynać zamieszki. Może powinnaś zapiąć jeden guzik więcej.

Zatrzepotałam na niego rzęsami, odgrywając flirciarę, choć nie do końca było to udawane.

– Nie podoba ci się? – spytałam. Ha! No i co, Morelli? Można się bez ciebie obejść.

Komandos sięgnął dłonią do mojej bluzki i rozpiął dwa kolejne guziki, odsłaniając mnie aż do brzucha.

– Tak mi się podoba – rzekł, nie przestając się uśmiechać.

Cholera! Szybko zapięłam bluzkę.

– Mądrala! – rzuciłam. No dobrze, zrobił mnie na szaro. Nie ma powodu do paniki. Przyjdzie jeszcze na to czas. Nie jestem w tej chwili gotowa na Komandosa!

Z budynku wyszedł pan Morganthal i pogroził nam palcem.

– Chyba popsułem ci reputację – oświadczył Komandos i wrzucił bieg.

– Powiedziałabym, że raczej pomogłeś mi sprostać męskim oczekiwaniom.

Przejechaliśmy miasto i zaparkowaliśmy w pewnej odległości od baru, po drugiej stronie ulicy.

Komandos wyciągnął zza osłony przeciwsłonecznej zdjęcie.

– To Ryan Perin. Stały bywalec. Przychodzi codziennie po pracy. Zamawia dwa drinki. Idzie do domu. Nigdy nie parkuje wozu dalej niż przed najbliższym skrzyżowaniem.

Wie, że diler próbuje odzyskać jaguara, jest więc trochę nerwowy. Wychodzi co kilka minut, żeby skontrolować sytuację. Twoje zadanie polega na tym, by wlepiał wzrok w ciebie, nie w samochód. Zatrzymaj go jakiś czas w barze.

– Dlaczego chcesz sprzątnąć tego jaguara akurat stąd, a nie z innego miejsca?

– Kiedy Perin jest w domu, wóz stoi zamknięty w garażu. Ludzie dilera nie mogą położyć na nim ręki. Kiedy Perin jest w pracy, zostawia samochód w garażu podziemnym, a dozorca myśli poważnie o premii na Gwiazdkę -wyjaśnił Komandos i zrobił z dłoni pistolet, wyciągając palec wskazujący i kciuk. – Pamiętaj, że Perin ma spluwę i szybko po nią sięga. Dlatego musimy zwinąć mu samochód po cichu. Nikt nie chce rozlewu krwi.

– Z czego ten facet żyje?

– Jest prawnikiem. Przepuszcza wszystko, co zarobi.

Minął nas ciemnozielony jaguar. Nie było wolnego miejsca na ulicy. Kiedy dotarł do skrzyżowania, jakiś wóz ruszył spod krawężnika i jaguar natychmiast wśliznął się na jego miejsce.

37
{"b":"101303","o":1}