Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ruszyłam wzdłuż Nottingham do Greenwood, skręciłam w prawo i przejechałam tory kolejowe. Budownictwo czynszowe w Trenton zawsze przypominało mi obóz jeniecki i pod wieloma względami niczym się od niego nie różniło. Choć muszę przyznać, że widywałam gorsze miejsca. Jak choćby Stark Street. Przypuszczam, że w założeniu miały to być apartamenty z ogrodami, ale w rzeczywistości są to bunkry z cementu i cegły, przycupnięte na ubitej ziemi. Gdybym miała określić okolicę jednym słowem, wybrałabym określenie „ponura".

– To następny budynek – powiedziała Lula. – Mieszkanie numer 4B.

Zaparkowałam za rogiem, przecznicę dalej, żeby Lally nie mógł nas zobaczyć, wysiadłam i zaczęłam studiować jego zdjęcie.

– Dobrze, że włożyłaś kamizelkę – oświadczyła Lula. -Przyda się, jak wyjdzie nam na spotkanie komitet powitalny.

Niebo było szare, podwórza zamiatał wiatr. Na ulicy stało kilka wozów, ale poza tym nic się nie działo. Ani śladu psów i dzieci, nikt nie okupował schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Okolica przypominała miasto-widmo, zaprojektowane przez Hitlera.

Stanęłam z Lula pod drzwiami oznaczonymi numerem 4B i nacisnęłam dzwonek.

Otworzył nam Kenyon Lally. Był mojego wzrostu i szczupłej budowy ciała, nosił obwisłe dżinsy i podkoszulek z materiału termoizolacyjnego. Włosy miał w nieładzie, twarz nieogoloną. I wyglądał jak człowiek, który tłucze przez cały dzień kobiety.

– Chryste – zareagowała Lula na jego widok.

– Nie potrzebujemy tu żadnych pieprzonych harcerek -oświadczył Lally. I zatrzasnął nam drzwi przed nosem.

– Nienawidzę, kiedy ludzie to robią- oświadczyła Lula. Ponownie nacisnęłam dzwonek, ale nikt nie zareagował.

– Hej! – wrzasnęła Lula. – Agentki sądowe. Otwieraj drzwi!

– Pierdolcie się! – odkrzyknął Lally.

– Do cholery z tym draństwem – oświadczyła Lula. Kopnęła z całej siły drzwi, które otworzyły się z hukiem na oścież.

Byłyśmy tak zaskoczone, że stanęłyśmy jak wryte. Żadna z nas się nie spodziewała, że z drzwiami pójdzie tak łatwo.

– Budownictwo państwowe – rzuciła Lula pogardliwie, kiwając głową, po czym zwróciła się do Lally'ego: -Zdziwiony jesteś, co?

– Zapłacicie za to – powiedział Lally. Lula stała z rękami w kieszeniach kurtki.

– A może mnie załatwisz? Może mnie dorwiesz, twardzielu?

Lally zaszarżował na Lulę, która wyciągnęła rękę i dotknęła jego piersi, a wtedy zwalił się na podłogę jak wór piasku.

– Najszybsza broń paraliżująca na Wschodnim Wybrzeżu – wyjaśniła Lula. – Oj, tylko popatrz… Poraziłam niechcący damskiego boksera.

Skułam Lally'ego i sprawdziłam, czy oddycha.

– Niech mnie szlag! – zaklęła. – Jestem taka nieuważna, że chyba jeszcze raz go porażę. – Nachyliła się nad Lallym, wciąż trzymając w ręku paralizator. – Chcesz, żeby podskoczył?

Nie! – zaprotestowałam. – Żadnego podskakiwania!

ROZDZIAŁ 14

Po piętnastu minutach powieki Lally'ego uniosły się, a palce zaczęły drgać, wiedziałam jednak, że może jeszcze trochę potrwać, zanim zdoła zrobić choć kilka kroków.

– Powinieneś częściej chodzić na salę gimnastyczną -doradziła mu Lula. – I odstawić piwo. Jesteś bez formy. Popieściłam cię tylko raz, a spójrz na siebie. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak skapcaniał po małym, niewinnym wstrząsie.

Wręczyłam Luli kluczyki od wozu.

– Podjedź tu, żeby nie musiał daleko chodzić.

– Uważaj, bo mnie więcej nie zobaczysz – ostrzegła Lula.

– Komandos cię znajdzie.

– No tak – przyznała. – Nie byłoby źle. Pięć minut później była z powrotem.

– Nie ma – powiedziała.

– Czego nie ma?

– Samochodu. Samochodu nie ma.

– Co znaczy: nie ma?

– Czego konkretnie nie rozumiesz w zwrocie nie m a? – spytała.

Nie chcesz chyba powiedzieć, że go ukradli?

Owszem. To właśnie chcę powiedzieć. Ukradli go. Serce we mnie zapadło, wykonując szalony skok w dół. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.

Jak ktoś mógł zwędzić ten samochód? Nie było w ogóle słychać alarmu.

Musiał się włączyć, jak byłyśmy w mieszkaniu. To daleko, na dodatek wiał wiatr. Tak czy siak, chłopcy wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Choć prawdę mówiąc, jestem zdziwiona. Myślałam, że jak się widzi taki wóz w podobnej okolicy, to od razu wiadomo, że chodzi o di-lera. A grzebanie przy wozie dilera nikomu nie wychodzi na zdrówko. Chyba naprawdę brakowało tym gościom gotówki. Jak tam podeszłam, to akurat laweta znikała za rogiem dwie przecznice dalej. Musieli kręcić się w pobliżu.

– Co mam powiedzieć Komandosowi?

– Przekaż mu najpierw dobrą wiadomość: zostawili tablice. – Lula wręczyła mi dwie tablice rejestracyjne. -No i nie zależało im na numerach. Też je zostawili. Chyba usunęli je za pomocą palnika acetylenowego.

Wcisnęła mi w dłoń mały kawałek spalonej deski rozdzielczej z metalową listewką.

– To wszystko?

– Tak. Leżało przy krawężniku.

Lally wiercił się na podłodze, próbując wstać, ale brakowało mu koordynacji, miał poza tym skute dłonie. Ślinił się, przeklinał pod nosem i bełkotał.

– Piędlona sifka – międlił wyrazy w ustach. – Piędlone gouwno.

Pogrzebałam w torbie, znalazłam komórkę i zadzwoniłam do Yinniego. Wyjaśniłam, że mamy delikwenta, ale wyniknęły małe kłopoty z samochodem, więc czy nie zechciałby przyjechać po mnie, Lulę i Lally'ego.

– Jakie problemy? – chciał koniecznie wiedzieć.

– Nic ważnego. Drobnostka. Nie zawracaj sobie tym głowy.

– Nie przyjadę, dopóki mi nie powiesz. Założę się, że to coś poważnego. Odetchnęłam głośno.

– Ukradli samochód.

– To wszystko?

– Tak.

– Jezu, spodziewałem się czegoś lepszego… że walnął w niego pociąg albo że usiadł na nim słoń.

– Przyjedziesz po nas czy nie?

– Już pędzę. Nie denerwujcie się. Usiadłyśmy, by zaczekać na Yinniego, kiedy odezwała się moja komórka. Wymieniłyśmy z Lula spojrzenia.

– Czekasz na telefon? – spytała. Obu nam przyszło do głowy, że to może być Komandos.

– Odbierz – powiedział Lally. – Chyleme kurstwo.

– To może być Yinnie – zauważyła Lula. – Pewnie spotkał na środku drogi kozła i postanowił zrobić sobie przerwę na numerek.

To był Joe.

– Znaleźliśmy Marka Stempera – poinformował.

– I?

– Nie wygląda najlepiej. Do diabła.

– Jak źle?

– Jak martwy. Strzał w głowę. Ktoś próbował upozorować samobójstwo, ale pomijając kilka innych błędów, wsadził mu broń w prawą rękę. Stemper był mańkutem.

– Drobna pomyłka.

– Tak. To nie zawodowiec.

– Gdzie go załatwiono?

– W opuszczonym budynku, dwie przecznice za RGC. Dozorca go znalazł.

– Zastanawiałeś się kiedykolwiek, dlaczego Harvey Tipp wciąż żyje?

– Chyba nie stanowi zagrożenia – wyjaśnił Morelli. -A może jest powiązany z panem Numer Jeden. Nic właściwie na niego nie mamy, prócz tego, że z logicznego punktu widzenia jest podejrzany.

– Czas chyba, żebyś z nim pogadał.

– Pewnie masz rację. – Morelli umilkł na chwilę. -Jeszcze jedno. Wciąż jeździsz bmw?

– Nie. W każdym razie nie ja. Koniec z tą zabawką.

– A co się z nią stało?

– Skradziono ją. Usłyszałam jego chichot.

– To nie jest śmieszne! – krzyknęłam. – Sądzisz, że powinnam zgłosić to na policję?

– Myślę, że najpierw powinnaś pogadać z Komandosem. Podwieźć cię?

Nie. Yinnie jest już w drodze.

– Do zobaczenia, laleczko.

Rozłączyłam się i powiedziałam Luli o Stemperze.

– Ktoś tu lubi stawiać kropkę nad „i" – skomentowała.

Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam na numer domowy Komandosa. Nic. Potem samochód. Nic. Mogłam spróbować z komórką, ale nie chciałam nadużywać szczęścia, więc zostawiłam mu wiadomość na pagerze. Skazana kobieta zyskuje kilka minut życia.

Obserwowałam ulicę i w pewnym momencie zobaczyłam, jak podjeżdża Yinnie swoim cadillakiem. Pomyślałam sobie, że może warto by dla własnej satysfakcji przetrzymać go z pół godziny i zobaczyć, czy i jemu skradną samochód, ale odrzuciłam ten pomysł jako niepraktyczny. Skutek byłby taki, że musiałabym kogoś wzywać, aby po nas przyjechał. Co gorsza, trzeba by spędzić trochę czasu w towarzystwie Yinniego.

49
{"b":"101303","o":1}