Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Shempsky przepychał się przez wejście na lotnisko, wymijając ludzi z torbami i dziećmi. Straciłam go na chwilę z oczu w zatłoczonym terminalu, ale po chwili dostrzegłam tuż przed sobą. Pobiegłam co sił w nogach, nie zważając, czy kogoś przewracam przy okazji. Rzuciłam się do przodu i chwyciłam go za marynarkę. Ahmed dopadł nas pół sekundy później i wszyscy troje runęliśmy na podłogę. Tarzaliśmy się przez chwilę, Shempsky jednak nie stawiał zbytniego oporu.

Przygniataliśmy go razem z Ahmedem, kiedy nadbiegła babka, postukując lakierkami. W dłoni ściskała magnum, a pod pachą nasze torby.

– Nie zostawiaj nigdy torby w samochodzie – pouczyła mnie. – Potrzebujesz broni?

– Nie. Schowaj spluwę i daj mi kajdanki – powiedziałam.

Przeszukała moją torbę, znalazła kajdanki i podała mi je, a ja zakułam Shempsky'ego.

Ahmed i ja wstaliśmy z podłogi, a potem wszyscy przybiliśmy piątkę, każdy z każdym. I uścisnęliśmy sobie dłonie. Na koniec Ahmed i babka wymienili jakiś wyjątkowo skomplikowany gest, którego nigdy nie zdołałabym opanować.

Constantine Stiva stał przed wejściem do sali pogrzebowej i obserwował uważnie trumnę w głębi sali. U jej wezgłowia stały babcia Mazurowa i Mabel, przyjmując kondolencje. Gorąco przepraszały wszystkich.

– Jest nam naprawdę przykro – mówiła babka do pani Patucci. – Musieliśmy zamknąć trumnę, bo Fred był przez dwa tygodnie w ziemi, zanim go znaleźliśmy. Robaki wyjadły mu większą część twarzy.

– Taka szkoda – odparła pani Patucci. – Odczuwa się pewien niedosyt, gdy nie widać nieboszczyka.

– Też tak uważam – wyznała babka. – Ale Stiva nic nie mógł poradzić, więc nie pozwolił nam podnieść wieka.

Pani Patucci odwróciła się i spojrzała na Stivę. Ten skinął ze współczuciem głową i uśmiechnął się.

– Ach, ten Stiva – westchnęła pani Patucci.

– Owszem. Obserwuje nas jak jastrząb – zauważyła babka.

Allen Shempsky zakopał Freda w płytkim grobie na terenie niedużego zagajnika, naprzeciwko cmentarza zwierzęcego przy Klockner Road. Twierdził, że postrzelił Freda przez przypadek, ale trudno było w to uwierzyć, zważywszy, że śmiertelny pocisk ugodził nieszczęśnika dokładnie między oczy.

Freda ekshumowano w piątek rano, sekcję przeprowadzono w poniedziałek, teraz zaś była środa i mój wuj leżał sobie w domu pogrzebowym. Wyglądało, że Mabel dobrze się bawi, a Fred na pewno byłby zadowolony z ogólnego zainteresowania, jakie wzbudzał po śmierci, więc chyba wszystko skończyło się dobrze.

Stałam w tylnej części sali, obok drzwi, licząc minuty dzielące mnie od końca uroczystości. Starałam się być równie niewidoczna, jak zwykle, wpatrując się w dywan. Nie miałam ochoty na rozmowę o Fredzie czy Shemp-skym.

W polu mojego widzenia pojawiła się para butów motocyklowych. Były doczepione do nóg w lewisach, które znałam aż nadto dobrze.

– Hej, ślicznotko! – rzucił Morelli. – Dobrze się bawisz?

– Owszem. Uwielbiam, jak wystawiają zwłoki. Ranger-si grają dziś z Pittsburghiem, ale nie ma porównania. Kopę lat cię nie widziałam.

– Fakt. Od kiedy zapadłaś u mnie w śpiączkę. Ubrana po szyję.

– Nie obudziłam się ubrana po szyję.

– Zauważyłaś.

Poczułam rumieniec na twarzy.

– Byłeś pewnie zajęty.

– Musiałem dokończyć tę sprawę ze skarbówki. Chcieli mieć Vita w Waszyngtonie, a Vito z kolei chciał, żebym z nim pojechał. Wróciłem dopiero dziś po południu.

– Złapałam Shempsky'ego. Wywołało to uśmiech na jego twarzy.

– Słyszałem. Gratulacje.

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego uważał, że musi zabijać ludzi. Przecież to normalne w banku, że otwiera się nowe rachunki dla klientów.

– Chciał przelać pieniądze do banku na Kajmanach i założyć konta wolne od podatku. Kłopot w tym, że Shempsky podkradał złodziei. Kiedy Lipinski i Curly przestraszyli się i zażądali swoich pieniędzy, okazało się nagle, że wyparowały.

Tego mi Shempsky nie powiedział.

– Dlaczego Shempsky po prostu nie uzupełnił brakującej kwoty?

– Wydał pieniądze na inwestycje, które nie wypaliły. Myślę, że w pewnym momencie wszystko zaczęło mu się wymykać z rąk, z czasem było coraz gorzej, aż w końcu stracił nad tym całkowicie kontrolę.

Poczułam na karku gorący oddech. Morelli spojrzał na delikwenta za moimi plecami i wydał pomruk niechęci.

Był to Mokry.

– Niezła robota, laleczko – pochwalił.

Włosy miał ostrzyżone i czyste, twarz świeżo ogoloną. Był ubrany w zapinaną na guziki koszulę, pulower i brązowe spodnie. Gdyby nie te jego brwi, mogłabym go nie poznać.

– Co ty tu robisz? – spytałam. – Myślałam, że jest już po sprawie. Nie wracasz do Waszyngtonu?

– Nie wszyscy goście ze skarbówki pracują w Waszyngtonie. Tak się składa, że pracuję w New Jersey. – Rozejrzał się po sali. – Myślałem, że spotkam gdzieś tu Lulę, skoro z was takie przyjaciółki.

Uniosłam brwi.

– Lulę?

– Zgadza się. No wiesz, robiła wrażenie sympatycznej osoby.

– Posłuchaj, tylko dlatego, że kiedyś była dziwką… Podniósł ręce.

– Hej, to nie tak. Po prostu ją lubię, to wszystko. Myślę, że jest w porządku.

– Więc zadzwoń do niej.

– Myślisz, że mogę? Nie wiem, czy będzie chciała ze mną gadać po tej historii z kołami.

Wyjęłam z torby długopis i napisałam numer na wierzchu jego dłoni.

– Spróbuj.

– A ja? – spytał Morelli, kiedy Mokry odszedł. – Dostanę numer na rękę?

– Masz ich tyle, że starczy ci na całe życie.

– Jesteś mi coś winna – przypomniał. Poczułam łaskotanie w żołądku.

– Owszem, ale nie mówiłam, kiedy cię spłacę.

– Kolej na twój ruch – powiedział.

Już to kiedyś słyszałam!

Z drugiego końca sali machała do mnie babka.

Bzdura, szepnął mi w głowie jakiś głos. Odstawiłaś lipę. Podglądałaś przy losowaniu.

No dobra, oszukiwałam. Wielka rzecz. Najważniejsze, że wybrałam odpowiedniego mężczyznę. Może nie jest odpowiedni na całe życie, ale z pewnością odpowiedni na ten wieczór.

Otworzyłam drzwi dopiero po drugim pukaniu. Nie chciałam, by wyglądało, że jestem za bardzo napalona. Cofnęłam się o krok i nasze spojrzenia spotkały się, on zaś, w przeciwieństwie do mnie, nie okazał cienia zdenerwowania. Może ciekawość. I pożądanie. I coś jeszcze -pragnienie pewności, że tego właśnie chcę.

– Siemanko – powiedziałam.

Rozbawiło go to, ale nie na tyle, by wywołać uśmiech na jego ustach. Wszedł do przedpokoju, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Oddech miał powolny i głęboki, oczy ciemne, a twarz poważną, kiedy przyglądał mi się badawczo.

– Ładna sukienka – zauważył. – Zdejmij ją.

56
{"b":"101303","o":1}