Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mów im po prostu, że szukałam Freda i że sprawy nieco się skomplikowały.

Matka potrząsnęła żelazkiem.

– Jeśli ten człowiek nie jest jeszcze martwy, to sama go zabiję.

Hm. Mama zdradzała leciutkie objawy stresu.

– Okay – powiedziałam. – Mogę chyba zabrać babkę ze sobą.

Pomyślałam, że to w końcu nie taki zły pomysł. Ten zboczony szejk nie będzie miał ochoty wymachiwać swoim patafianem w obecności starszej pani.

– To naprawdę wstyd, że nie możemy jechać tym eleganckim czarnym wozem – wyznała babka. – Taka limuzyna.

– Nie zamierzam ryzykować – oświadczyłam stanowczo. – Nie chcę, by cokolwiek się stało z czarnym wozem. Niech sobie stoi w garażu.

Zapakowałam babkę do buicka, wyjechałam z garażu i zaparkowałam na ulicy. Potem wprowadziłam ostrożnie lincolna na wolne miejsce i zamknęłam drzwi.

W ciągu trzydziestu pięciu minut zajechałam pod adres, który podał mi Czołg. Była to dzielnica luksusowych domów na dużych posesjach. Prowadziły do nich podjazdy za zamkniętymi bramami, dziedzińce porastały stare drzewa i krzewy rozmieszczone fachowo przez architektów zieleni. Wcisnęłam guzik dzwonka i podałam nazwisko. Brama się otworzyła i podjechałam pod dom.

– Ładna okolica – zauważyła babka. – Ale nie ma tu czego szukać w Halloween. Tutaj Halloween to klęska.

Powiedziałam babce, żeby się nie ruszała z miejsca, i podeszłam do drzwi.

Po chwili na progu stanął Ahmed. Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.

– Ty! – zawołał. – Co tu robisz?

– Niespodzianka – wyjaśniłam. – Jestem twoim kierowcą.

Spojrzał na samochód.

– A to co takiego?

– To buick.

– W środku siedzi starsza pani.

– To moja babka.

– Zapomnij o robocie. Nie jadę z tobą. Jesteś niekompetentna.

Objęłam go ramieniem i przyciągnęłam do siebie.

– Miałam ostatnio kilka trudnych dni – zwierzyłam się konfidencjonalnym tonem. – I moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Byłabym więc wdzięczna, gdybyś wsiadł bez większych ceregieli do wozu. Bo jak nie, to cię zastrzelę.

– Nie zastrzelisz – powiedział.

– Przekonaj się.

Za Ahmedem stał jakiś mężczyzna. Trzymał dwie walizki i wyglądał niepewnie.

– Wsadź je do bagażnika – poleciłam. Z głębi domu wynurzyła się jakaś kobieta.

– Kto to jest? – spytałam małego.

– Moja ciotka.

– Pomachaj jej, uśmiechnij się i wsiadaj do samochodu.

Westchnął i pomachał. Ja też pomachałam. Wszyscy machali. A potem odjechałam.

– Wzięłybyśmy czarny wóz – poinformowała Ahmeda babka – tylko Stephanie miała ostatnio pecha z samochodami.

Zagłębił się w siedzenie, zdegustowany.

– Bez jaj.

– Ale nie musi się pan martwić – pocieszyła go babka. – Wóz stał cały czas w garażu, więc nikt nie mógł podłożyć w nim bomby. I, odpukać, nie wyleciał jeszcze w powietrze.

Wjechałam na drogę numer l i skierowałam się w stronę Brunswick, gdzie zjechałam na płatną autostradę. Ruszyłam na północ szybkim jak strzała buickiem, zadowolona, że mój pasażer jest wciąż ubrany i że babka zasnęła z otwartymi ustami. Zwisała bezwładnie w swoich pasach.

– Dziwi mnie, że wciąż pracujesz w tej firmie – odezwał się Ahmed. – Gdybym był twoim szefem, już dawno bym cię wywalił.

Zignorowałam go i włączyłam radio.

Nachylił się ku mnie.

– A może trudno znaleźć kogoś do takiej niewyszukanej roboty?

Zerknęłam na jego odbicie w lusterku wstecznym.

– Dam ci pięć dolarów, jak mi pokażesz piersi – powiedział.

Wzniosłam zniecierpliwiona oczy ku górze i pogłośni-łam radio.

Znów opadł na siedzenie.

– Tu jest nudno! – wrzasnął na mnie. – I nie znoszę takiej muzyki.

– Chce ci się pić?

– Tak.

– Stanąć?

– Tak!

– No to masz pecha.

Do gniazdka zapalniczki miałam podłączoną komórkę i usłyszałam ze zdziwieniem, że ćwierka po swojemu. To był Briggs.

– Gdzie jesteś? – spytał. – To twoja komórka, tak?

– Tak. Jestem na autostradzie, przy drodze numer dziesięć.

– Nie bajerujesz? To wspaniale! Posłuchaj tylko. Całą noc próbowałem się włamać do komputera Shempsky'ego i wiesz, czego się dowiedziałem? Zarezerwował miejsce w samolocie. Ma wystartować z Newark za półtorej godziny. Leci Deltą do Miami.

– Jesteś równy gość.

– Hej, nigdy nie skreślaj niewyrośniętego człowieka.

– Zadzwoń na policję. Najpierw do Morellego – poprosiłam i podałam mu numer Joego. – Jeśli go nie złapiesz, zadzwoń na posterunek. Połączą się, z kim trzeba, w Newark. A ja będę wypatrywać Shempsky'ego na drodze.

– Nie mogę powiedzieć policji, że włamałem się do banku!

– To wyjaśnij im, że otrzymałam informację i poprosiłam cię, żebyś ją przekazał.

Piętnaście minut później zwolniłam, żeby zapłacić przy zjeździe z autostrady. Babka była już całkowicie przytomna i szukała wzrokiem jasnobrązowego taurusa, Ahmed zaś siedział w milczeniu ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

– To on! – zawołała nagle babka. – Jest przed nami. Popatrz tylko na ten jasnobrązowy samochód po lewej stronie, na samym końcu.

Zapłaciłam i zerknęłam we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, to mógł być wóz Shempsky'ego, ale już czwarty raz w ciągu ostatnich pięciu minut babka była święcie przekonana, że to właśnie on. Na autostradzie roiło się od jasnobrązowych taurusów.

Wcisnęłam pedał gazu i zbliżyłam się z wyciem silnika do podejrzanego samochodu, chcąc przyjrzeć się z bliska. Był to taurus, kolor włosów kierowcy też się zgadzał, ale widziałam jedynie tył jego głowy.

– Musisz podjechać z boku – doradzała babka.

– Jeśli to zrobię, rozpozna mnie – zauważyłam. Babka wyjęła z torebki magnum kaliber 0.44.

– Pochylicie się, a ja przestrzelę mu opony.

– Nie! – krzyknęłam. – Żadnego strzelania. Spróbuj tylko do czegoś strzelić, a powiem o wszystkim mamie. Nie wiemy nawet, czy to Allen Shempsky.

– Kto to jest Allen Shempsky? – zainteresował się Ahmed. – Co się dzieje?

Jechałam tuż za podejrzanym. Byłoby bezpieczniej zachować rozsądny dystans, ale bałam się, że go zgubię w tym tłoku.

– Mój ojciec wynajął cię do ochrony mojej osoby, a nie po to, żebyś ścigała jakichś ludzi – oświadczył Ahmed.

Babka pochyliła się do przodu, nie spuszczając oka z taurusa.

– Podejrzewamy, że ten facet zabił Freda.

– Kto to jest Fred?

– Mój wuj – wyjaśniłam. – Był ożeniony z Mabel.

– Ach, więc chcecie pomścić zbrodnię w rodzinie. Dobra rzecz.

Nie ma to jak odrobina zemsty, kiedy trzeba zakopać przepaść kulturową.

Taurus skręcił w stronę lotniska i kierowca, włączając się do ruchu, spojrzał w lusterko wsteczne, a potem odwrócił się na siedzeniu i rzucił w moją stronę szybkie, pełne zaskoczenia spojrzenie. To był Shempsky. Zostałam zdemaskowana. Niewielu ludzi w Jersey jeździ błękitno-białym buickiem rocznik 53. Zastanawiał się pewnie w tej chwili, jak go, u diabła, znalazłam.

– Widzi nas – zauważyłam.

– Walnij go – doradził Ahmed. – Uszkodź mu wóz. A wtedy wyskoczymy i obezwładnimy zbrodniczego psa.

– Tak – ucieszyła się babka. – Wjedź mu naszą dziecinką prosto w tyłek.

Teoretycznie pomysł był niezły. Obawiałam się jednak, że w praktyce doprowadzi do karambolu dwudziestu trzech aut, nie mówiąc już o nagłówkach prasowych w rodzaju BOMBOWA ŁOWCZYNI NAGRÓD POWODUJE KATASTROFĘ.

Shempsky skręcił mi gwałtownie przed nosem, zjeżdżając ze swego pasa ruchu. Wyprzedził dwa wozy i znów ostro skręcił. Zbliżał się już do lotniska i był wyraźnie zdenerwowany. Za wszelką cenę chciał mnie zgubić. Ponownie wykonał gwałtowny manewr i otarł się bokiem o niebieską furgonetkę. Za bardzo odbił i uderzył w tył jakiegoś dżipa. Wszyscy jadący z tyłu zatrzymali się. Mój wóz był czwarty z kolei, w żaden więc sposób nie mogłam podjechać bliżej.

Shempsky został unieruchomiony, prawy przedni błotnik wbił mu się w koło. Zobaczyłam, że otwiera drzwi. Zamierzał zwiać. Wyskoczyłam z wozu i rzuciłam się biegiem w jego stronę. Ahmed był tuż za mną. A za nim babka.

55
{"b":"101303","o":1}