Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Daj spokój, Morelli. Jesteś taki nerwowy, jakbyś lada chwila miał dostać menstruacji. Naucz się brać życie z przymrużeniem oka. Przecież to tylko alarm samochodowy. Powinieneś być mi wdzięczny, że wydałam na niego własne pieniądze.

– No właśnie, że też dotychczas o tym nie pomyślałem.

– Rozumiem, miałeś ostatnio tyle zmartwień na głowie.

Rozległo się pukanie do drzwi. Oboje na chwilę zastygliśmy w bezruchu.

Joe oprzytomniał pierwszy i pociągnął mnie do drzwi wejściowych. Zerknął przez wizjer, po czym odsunął mnie na krok i szepnął do ucha:

– To Morty Beyers.

Pukanie rozległo się ponownie.

– Nie może cię tu zobaczyć – odparłam szeptem. – Należysz do mnie. Z nikim nie zamierzam się dzielić forsą.

Morelli skrzywił się boleśnie.

– Będę pod łóżkiem, gdybyś mnie potrzebowała.

Wróciłam do drzwi i sama spojrzałam przez wizjer. Nigdy przedtem nie widziałam Morty’ego Beyersa, ale facet, który stał na korytarzu, wyglądał dokładnie tak, jakby uciekł z sali operacyjnej zaraz po wycięciu ślepej kiszki. Miał koło czterdziestki, ewidentną nadwagę, papierowoszarą cerę i stał oparty ramieniem o ścianę, trzymając się rękoma za brzuch. Silnie przerzedzone, niemal bezbarwne włosy nosił zaczesane na pokaźną łysinę, silnie błyszczącą się od kropelek potu.

Otworzyłam drzwi.

– Morty Beyers – rzekł, wyciągając rękę na powitanie. – A pani to zapewne Stephanie Plum.

– Czy nie powinien pan jeszcze przebywać w szpitalu?

– Ostre zapalenie wyrostka wymaga jedynie krótkiego zabiegu. Wracam do pracy. Lekarze doszli do wniosku, że nic mi nie dolega.

Sprawiał jednak wrażenie człowieka, który cierpi na wszystkie dolegliwości tego świata, o ile, rzecz jasna, nie spotkał się na schodach z wampirem.

– Nadal odczuwa pan bóle brzucha?

– Tylko wtedy, gdy się próbuję wyprostować.

– W czym mogę pomóc?

– Vinnie poinformował mnie, że przekazał pani wszystkie teczki z dokumentacją prowadzonych przezemnie spraw. Pomyślałem, że skoro już się dobrze czuję…

– Chce je pan odebrać?

– Właśnie. Przykro mi, że nie zdołała pani zbyt wiele na nich zarobić.

– Wcale nie było tak źle. Odstawiłam dwóch poszukiwanych na policję.

Przytaknął ruchem głowy.

– Ale nie miała pani szczęścia z Morellim?

– Niestety, nie.

– Mógłbym przysiąc, że to jego wóz stoi na parkingu przed pani domem.

– Wykradłam go. Miałam zamiar obezwładnić Morelliego, kiedy się zjawi, żeby odebrać swój samochód.

– I ukradła pani jego jeepa? Nie do wiary. To znakomity pomysł.

Zachichotał, ale szybko oparł się z powrotem o ścianę i przycisnął dłonie do brzucha.

– Może pan usiądzie na minutę? Nie chce się pan czegoś napić?

– Nie, dziękuję. Muszę wracać do pracy. Chciałem tylko odebrać dokumenty i fotografie.

Pobiegłam do kuchni, wyciągnęłam z szuflady wszystkie teczki i szybko wróciłam do drzwi.

– Proszę bardzo.

– Dzięki – mruknął, wpychając plik teczek pod pachę. – I ma pani zamiar jeszcze przez jakiś czas korzystać z tego samochodu?

– No cóż, sama nie wiem…

– Ale gdyby natknęła się pani na Morelliego, z pewnością ogłuszyłaby go i odstawiła do aresztu?

– Tak, oczywiście.

Uśmiechnął się.

– Na pani miejscu zrobiłbym to samo, wcale bym nie zrezygnował tylko dlatego, że minął wyznaczony mi tydzień. Nawiasem mówiąc, Vinnie jest gotów wypłacić honorarium każdemu, kto dostarczy zaświadczenie o schwytaniu poszukiwanego. Będę próbował szczęścia na swój sposób. Jeszcze raz dziękuję.

– Proszę uważać na siebie.

– Dobrze. Tym razem skorzystam z windy.

Zamknęłam drzwi, przesunęłam rygiel zasuwki i założyłam łańcuch. Kiedy się odwróciłam, Morelli stał już w przejściu do sypialni.

– Jak sądzisz? Domyślił się, że tu jesteś? – zapytałam.

– Gdyby się domyślił, to już bym miał rewolwer przytknięty do głowy. Nie lekceważ Beyersa, wcale nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Poza tym wyjątkowo rzadko bywa tak uprzejmy, jak podczas rozmowy z tobą. To były gliniarz. Został wylany ze służby za to, że domagał się łapówki od każdej napotkanej prostytutki. Koledzy zwykli go nazywać Morty „Dziurkacz”, ponieważ był gotów wetknąć fiuta w każdą napotkaną na swej drodze dziurę.

– Wygląda więc na to, iż doskonale się rozumieją z Vinniem.

Podeszłam do okna i wyjrzałam na parking. Beyers oglądał z zaciekawieniem wnętrze jeepa, przytykając nos do szyby. Sprawdził kolejno zamknięcie wszystkich drzwi i klapy bagażnika, później zapisał coś na jednej z kartonowych teczek. Wreszcie wyprostował się i podejrzliwie rozejrzał dookoła. Jego uwagę przyciągnęła niebieska furgonetka. Wolno podszedł do niej i także przycisnął nos do szyby, usiłując coś wypatrzyć przez przydymione szkło. Po chwili wdrapał się na przedni błotnik i osłaniając oczy dłonią, próbował zajrzeć do kabiny przez przednią szybę. Następnie cofnął się o parę kroków i obrzucił fachowym spojrzeniem anteny na dachu. Zapisał na teczce numer rejestracyjny auta. W końcu obejrzał się nagle, zadzierając głowę, toteż szybko odskoczyłam od okna.

Pięć minut później ponownie rozległo się pukanie do drzwi.

– Zaciekawiła mnie ta furgonetka, która stoi na parkingu – rzekł. – Zwróciła pani na nią uwagę?

– Chodzi o tę niebieską, z licznymi antenami na dachu?

– Owszem. Nie wie pani, czyj to wóz?

– Nie, ale widuję ją przed domem już od pewnego czasu.

Tak samo starannie zamknęłam drzwi, lecz obserwowałam Beyersa przez wizjer. Przez chwilę stał na korytarzu, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zapukał do drzwi pani Woleskiej. Pokazał jej zdjęcie Morelliego i zadał półgłosem kilka pytań. Wreszcie podziękował uprzejmie, wręczył kobiecie swoją wizytówkę i odszedł.

Wróciłam do okna, lecz tym razem Beyers nie pojawił się na parkingu.

– Zdaje się, że będzie łaził od drzwi do drzwi – mruknęłam.

Cierpliwie wyglądałam przez okno, aż wreszcie zauważyłam, że pokuśtykał do swego samochodu. Jeździł granatowym, najnowszym modelem forda escorta wyposażonego w telefon komórkowy. Bez pośpiechu wycofał wóz z parkingu i włączył się do ruchu na ulicy Saint James.

Morelli siedział w kuchni, penetrując wnętrze mojej lodówki.

– Beyers naprawdę może nam przysporzyć wielu kłopotów – rzekł. – Wystarczy, że sprawdzi nazwisko właściciela furgonetki i poskłada do kupy parę informacji.

– Co to oznacza dla ciebie?

– Pewnie będę się musiał wynieść z Trenton i poszukać sobie jakiegoś innego pojazdu. – Wyjął z lodówki kartonik soku pomarańczowego i paczkę ciemnego chleba z rodzynkami. – Zapisz to na mój rachunek. Nie mam czasu do stracenia. – Ruszył w stronę wyjścia, lecz przystanął w drzwiach. – Obawiam się, że na razie będziesz musiała sobie radzić sama. Nie wychodź z domu, dokładnie zamykaj drzwi i nie otwieraj nikomu, a nic ci się nie stanie. Albo, jeśli wolisz, jedź ze mną, lecz gdyby policja złapała nas razem, zostałabyś oskarżona o pomoc w ukrywaniu przestępcy.

– Zostanę tutaj. Nic mi się nie stanie.

– Obiecaj, że nie będziesz wychodziła z domu.

– Dobra, obiecuję.

Niektóre obietnice składa się tylko po to, by ich nigdy nie dotrzymać. Ta była właśnie z tego rodzaju. Wcale nie zamierzałam siedzieć jak mysz pod miotłą i bezczynnie czekać na Ramireza. Chciałam stać się świadkiem realizacji jego gróźb. Pragnęłam, by cały ten koszmar zakończył się jak najszybciej i bokser wylądował za kratkami. Poza tym zależało mi na honorarium, marzyłam, by wreszcie wrócić do normalnego życia.

Wyjrzałam jeszcze przez okno, aby sprawdzić, czy Morelli już sobie poszedł, następnie chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. Wróciłam na ulicę Starka i jak poprzednio zaparkowałam nie opodal sali gimnastycznej. Czułam się trochę nieswojo, mając w perspektywie chodzenie po ulicy bez osłony Joego, toteż zostałam w samochodzie. Dokładnie zamknęłam drzwi i zasunęłam szyby. Byłam pewna, że Ramirez musi rozpoznać czerwonego jeepa, uznałam więc, iż jest to wystarczająca przynęta.

48
{"b":"101302","o":1}