Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kamienica, w której mieszkał Ramirez, stała w środku długiego ciągu podobnych budynków, wąskich i ściśniętych, przeznaczonych pierwotnie dla robotniczej biedoty. Prawdopodobnie osiedlali się tu głównie emigranci, Irlandczycy, Włosi bądź Polacy, którzy lądowali w Delaware, skuszeni możliwością łatwego zarobku w Ameryce, i podejmowali pracę w jednej z wielu fabryk w Trenton. Trudno było określić, kto teraz tu mieszka. Nie widziałam starców przesiadujących na schodach przed wejściami do domów ani dzieci bawiących się na podwórkach. Na przystanku autobusowym stały dwie Azjatki w średnim wieku; silnie przyciskały torebki do brzuchów w obawie przed złodziejami i miały marsowe miny. Nigdzie nie było niebieskiej furgonetki, nie zauważyłam też żadnego zaułka, gdzie można by ukryć taki samochód. Nie było tu ani garaży, ani wąskich alejek na tyłach domów. Jeśli Morelli podsłuchiwał rozmowy Ramireza, musiał to robić z większej odległości, chyba że zdołał wynająć mieszkanie w sąsiedztwie boksera.

Objechałam cały kwartał i znalazłam uliczkę osiedlową zagłębiającą się między domy. Ale i przy niej nie stały żadne garaże. Wąska wstęga asfaltu prowadziła bezpośrednio na tyłach kamienicy, w której mieszkał Ramirez. Po przeciwnej stronie znajdował się maleńki prostokątny parking na sześć samochodów. Stały na nim cztery pojazdy, trzy stare graty i srebrzysty porsche ze złotym napisem „Mistrz” na tablicy rejestracyjnej. Nie dostrzegłam nikogo we wnętrzach pozostałych aut.

Za placykiem ciągnął się drugi szereg starych kamienic. Stwierdziłam, że to doskonałe miejsce do prowadzenia obserwacji czy podsłuchu, lecz i tam nie dostrzegłam nigdzie niebieskiej furgonetki.

Dojechałam uliczką do końca i skręciłam w przecznicę, zamierzając stopniowo zataczać coraz większe kręgi wokół mieszkania boksera. W dość krótkim czasie sprawdziłam wszystkie alejki i uliczki w całej okolicy, lecz nigdzie nie było nawet śladu Morelliego.

W końcu wróciłam na ulicę Starka i tu podjęłam poszukiwania furgonetki. Kiedy dotarłam do większego kompleksu garaży i zaułków, zaparkowałam jeepa i poszłam dalej pieszo. O wpół do pierwszej miałam już serdecznie dosyć łażenia między brudnymi, cuchnącymi garażami. Z nosa zaczynała mi schodzić skóra, włosy kleiły się do spoconego karku, a pasek ciężkiej torebki boleśnie wrzynał mi się w ramię.

Zanim dotarłam z powrotem do jeepa, rozbolały mnie jeszcze nogi, stopy paliły tak, jakbym chodziła po rozżarzonych węglach. Oparłam się ramieniem o drzwi auta i sprawdziłam, czy faktycznie podeszwy butów nie nadtapiają się od upału. Wreszcie zauważyłam, iż Lula oraz Jackie znowu sterczą na swoim posterunku przy pobliskim skrzyżowaniu, i pomyślałam, że nie zaszkodzi po raz drugi z nimi porozmawiać.

– Ciągle szukasz Morelliego? – zapytała Lula.

Przesunęłam ciemne okulary na czubek czoła.

– Widziałyście go?

– Nie. Nawet nie słyszałyśmy o nim ani jednego słowa. Facet się gdzieś zaszył.

– I nie widziałyście też jego furgonetki?

– Nic nie wiem o żadnej furgonetce. Ostatnio Morelli jeździł czerwono-złotym jeepem, takim samym jak twój… – Oczy jej się nagle rozszerzyły. – Cholera! Czy to nie jest przypadkiem jego samochód?

– Powiedzmy, że go pożyczyłam.

Lula uśmiechnęła się tajemniczo.

– Chcesz powiedzieć, że ukradłaś wóz Morelliego? Skarbie, przy najbliższej okazji ten facet przerobi ci tyłek na kotlet siekany.

– Kilka dni temu widziałam go za kierownicą niebieskiej furgonetki econoline. Cały dach nad szoferką miała najeżony różnymi antenami. Nie zauważyłyście jej gdzieś w tej okolicy?

– Niczego takiego nie widziałyśmy – wtrąciła Jackie.

Spojrzałam na nią przelotnie i ponownie zwróciłam się do Luli:

– A ty? Nie widziałaś tej niebieskiej furgonetki?

– Może wreszcie powiesz nam prawdę? Rzeczywiście zaszłaś w ciążę?

– Nie, ale mogłam zajść.

Pominęłam milczeniem fakt, że było to przed czternastu laty.

– Zatem o co tu chodzi? Dlaczego poszukujesz Morelliego? – dopytywała się ciekawie.

– Pracuję na zlecenie firmy, która poręczyła za jego kaucję. Morelli jest poszukiwany przez policję.

– Nie bujasz? Naprawdę ścigasz go dla forsy?

– Owszem, dla dziesięciu procent sumy, którą wyznaczono jako kaucję.

– Niezła fucha – oceniła Lula. – Może i ja bym zmieniła zawód?

– Lepiej skończ te pogawędki i zacznij się rozglądać za jakimś klientem, bo inaczej twój chłop porachuje ci wszystkie kości – burknęła Jackie.

Wróciłam do domu, zjadłam drugą porcję chrupek kukurydzianych, po czym zadzwoniłam do matki.

– Przygotowałam wspaniałą duszoną kapustę – oznajmiła. – Nie wpadłabyś do nas na obiad?

– Brzmi bardzo zachęcająco, ale mam sporo pracy.

– Naprawdę? I są to tak pilne zajęcia, że zrezygnujesz ze smakowitej duszonej kapusty?

– Niestety, tak.

– Co to za praca? Ciągle szukasz chłopaka Morellich?

– Owszem.

– Powinnaś sobie znaleźć lepsze zajęcie. Widziałam ogłoszenie w witrynie salonu piękności Clary, że poszukują pomocnicy do mycia włosów.

W tle rozległy się jakieś nawoływania babci Mazurowej.

– Ach, tak – powiedziała mama. – Dziś rano dzwonił ten bokser, z którym się miałaś spotkać, Benito Ramirez. Ojciec był bardzo podekscytowany. Mówił, że to taki miły i kulturalny młody człowiek.

– Czego chciał?

– Próbował się z tobą skontaktować, ale twój telefon był odłączony. Ojciec powiedział mu, że już ci naprawili aparat.

Miałam ochotę walić głową w ścianę.

– Benito Ramirez to parszywa świnia. Jeśli jeszcze raz zadzwoni, w ogóle z nim nie rozmawiajcie.

– Przez telefon wydawał się taki kulturalny…

No pewnie, pomyślałam, to najkulturalniejszy bandzior i gwałciciel w całym Trenton, który teraz już wiedział, że może do mnie dzwonić o dowolnej porze.

Rozdział 8

W piwnicach bloku, w którym mieszkam, znajdowała się kiedyś pralnia, lecz obecny właściciel nie robił nic, aby przywrócić te pomieszczenia do stanu używalności. Dlatego też musiałam wozić brudne ciuchy do najbliższej pralni publicznej, znajdującej się kilometr dalej, już w Hamilton. Nie były to jakieś dalekie wyprawy, niemniej sprawiały kłopot.

Wepchnęłam do torebki kartonowe teczki z dokumentami, które otrzymałam od Connie, zarzuciłam ją na ramię, a następnie wytaszczyłam pojemnik z brudną bielizną na korytarz. Starannie zamknęłam drzwi i doholowałam pojemnik do samochodu.

W gronie automatycznych pralni samoobsługowych „Super Suds” wcale nie była taka zła. Obok budynku znajdował się niewielki parking dla klientów, a po sąsiedzku urządzono barek przekąskowy, gdzie można było kupić doskonałe kanapki z pieczonym kurczakiem, jeśli tylko ktoś miał wystarczająco dużo gotówki przy sobie. Ja jej nie miałam, toteż w niewesołym nastroju wrzuciłam bieliznę do bębna pralki, nasypałam proszku, wrzuciłam do szczeliny ćwierćdolarówkę i rozłożyłam na stoliku dokumenty, żeby się z nimi zapoznać.

Pierwsza teczka dotyczyła sprawy niejakiego Lonniego Dodda, którego z miejsca zaliczyłam do najłatwiejszych obiektów. Ten dwudziestodwulatek mieszkał w Hamilton i został oskarżony o kradzież samochodu. Po raz pierwszy miał stanąć przed sądem. Z automatu w holu pralni zadzwoniłam do Connie, aby się upewnić, że Dodd nadal jest poszukiwany.

– Zapewne znajdziesz go w garażu przy domu, powinien się grzebać w silniku auta – usłyszałam. – To nie pierwsze jego wykroczenie, kilkakrotnie zarobił już grzywnę. Tacy jak on wychodzą z założenia, iż nikt im nie będzie dyktował, co mają w życiu robić. Uważają, że jedynym ich grzeszkiem jest kradzież paru samochodów, a to przecież nic wielkiego, toteż nie zadają sobie trudu, aby stawić się w sądzie.

Podziękowałam Connie za te informacje i wróciłam do stolika. Postanowiłam, że gdy tylko pranie dobiegnie końca, pojadę pod adres widniejący w dokumentach i spróbuję odnaleźć tego Dodda.

31
{"b":"101302","o":1}