Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– W takim razie nie rozumiem, po co się tu włamałeś i trzymasz mnie teraz na muszce.

– Nie mogę dopuścić do tego, by Ramirez składał zeznania. Nie chcę ryzykować, że zostanie uznany za takiego durnia, na jakiego wygląda, albo też policja mu uwierzy, że tego wieczoru pożyczałem od niego samochód. Dlatego mam zamiar się go pozbyć, ty go zabijesz w samoobronie. Wtedy nie będzie już ani Benito, ani Sala, ani Louisa.

– A co ze Stephanie?

– Nie będzie także Stephanie.

Wyjął z kieszeni przenośny telefon i podłączył go do gniazdka przy moim łóżku. Pospiesznie wybrał jakiś numer.

– To ja – rzekł, kiedy po drugiej stronie linii ktoś odebrał. – Mam dla ciebie dziewczynę, która cię bardzo interesuje.

Przez chwilę milczał, widocznie słuchał odpowiedzi rozmówcy.

– Stephanie Plum – wyjaśnił. – Jest sama w domu i czeka na ciebie. Tylko uważaj, Benito, żeby nikt cię nie zauważył. Najlepiej zakradnij się do jej sypialni po drabince pożarowej.

Przerwał połączenie, odłączył aparat i schował go do kieszeni.

– To samo spotkało Carmen? – zapytałam.

– Chryste, Carmen trzeba było dobić z litości. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało jej się wrócić do domu. Zanim zdążyliśmy się zorientować, ona zawiadomiła już Morelliego.

– I co teraz?

Alpha oparł się ramieniem o ścianę.

– Zaczekamy razem.

– A kiedy Ramirez już się tu zjawi?

– Dam mu trochę czasu, żeby zrobił swoje, a następnie zastrzelę go z twojej broni. Zanim przyjedzie policja, ty także zdążysz się już wykrwawić na śmierć. Nikt nie będzie mnie o nic podejrzewał.

Mówił to zupełnie poważnie. Zamierzał przyglądać się obojętnie, jak Ramirez będzie mnie gwałcił i masakrował, później zaś, upewniwszy się, że jestem dostatecznie poraniona i nie mam szans przeżycia, chciał zastrzelić swego pupilka.

Pokój zawirował mi przed oczyma. Nogi się pode mną ugięły i mimowolnie przysiadłam na brzegu łóżka. Opuściłam głowę między kolana, mając nadzieję, że nagły atak słabości szybko minie. Z mojej pamięci wypłynął widok posiniaczonej, skatowanej Luli, nasilając jeszcze paniczny strach.

Wreszcie mdłości ustały, ale serce waliło mi tak mocno, że odnosiłam wrażenie, iż tętniący puls kołysze całym moim ciałem. Musisz coś zrobić! – nakazałam sobie w myślach. Szukaj ratunku! Nie siedź i nie czekaj bezczynnie na przyjście Ramireza!

– Dobrze się czujesz? – zapytał Alpha. – Wyglądasz marnie.

Nadal siedziałam zgięta wpół.

– Chyba się zaraz porzygam – mruknęłam.

– To może lepiej idź do łazienki.

Z uporem trzymając głowę między kolanami, pokręciłam nią anemicznie.

– Zaraz mi przejdzie, muszę tylko złapać oddech.

Usłyszałam, że Rex zaczął biegać w swoim kółeczku. Nie miałam jednak odwagi zerknąć w stronę klatki, gdyż uzmysłowiłam sobie, że popatrzyłabym na ulubionego chomika po raz ostatni w życiu. To zabawne, do jakiego stopnia człowiek żyjący w samotności może się przywiązać nawet do takiego małego stworzonka. Strach ponownie ścisnął mnie za gardło, kiedy pomyślałam, że Rex już wkrótce zostanie sierotą. Ta nowa fala przerażenia jak gdyby mnie zmobilizowała. Zrób coś! – powtórzyłam w myślach. Nie czekaj bezczynnie!

Odmówiłam w duchu krótką modlitwę, zacisnęłam zęby, poderwałam się z łóżka i dałam nura przed siebie. Alpha niczego się nie spodziewał. Trafiłam go bykiem prosto w brzuch.

Nad moją głową rozbrzmiał huk wystrzału, rozległ się głośny brzęk trzaskającej szyby w oknie. Gdybym była trochę bardziej zaprawiona w walce, zapewne wykorzystałabym moment zaskoczenia i wymierzyła draniowi tęgiego kopniaka w jaja, ale kierowała mną panika, a łomoczący w skroniach puls zdawał się tłumić wszelkie myśli. Rzuciłam się do drzwi i pognałam przed siebie, wymachując szeroko rękoma.

Zdołałam pokonać całą długość saloniku i byłam już na wprost wejścia do kuchni, kiedy za mną rozległ się drugi wystrzał. Poczułam, jakby prąd elektryczny przeszył moją nogę. Wrzasnęłam z bólu i tracąc równowagę zatoczyłam się do kuchni. Błyskawicznie wsunęłam rękę do torebki, panicznie usiłując wymacać mój rewolwer. Alpha stanął w drzwiach. Uniósł broń i wymierzył we mnie.

– Przykro mi – rzekł. – Nie zdołasz uciec.

Czułam piekielny ból w zranionej nodze, a serce waliło mi jak młotem. Niespodziewanie łzy napłynęły do oczu. Zacisnęłam palce na kolbie rewolweru, zamrugałam szybko, żeby odzyskać ostrość widzenia, i nacisnęłam spust.

Rozdział 14

Deszcz postukiwał rytmicznie w parapet za oknem, dziwnie współbrzmiąc z cichym terkotaniem kółka, w którym biegał Rex. Upływał czwarty dzień od chwili, kiedy zostałam zraniona, i ból w nodze nie był już tak dokuczliwy, chociaż wciąż go odczuwałam.

Za to leczenie urazu psychicznego przebiegało znacznie wolniej. Nadal budziły mnie koszmary senne i ciągle się bałam przebywać sama w mieszkaniu. Po zastrzeleniu Jimmy’ego Alphy zdołałam się doczołgać do telefonu i zawiadomiłam policję, zanim straciłam przytomność. Na szczęście patrol zjawił się w samą porę i przyłapał Ramireza w trakcie wspinania się po drabince pożarowej do okna mojej sypialni. Szybko odstawiono go do aresztu, ja zaś wylądowałam w szpitalu. Spotkał mnie znacznie lepszy los niż Alphę. On zginął na miejscu, ja odniosłam jedynie ranę postrzałową.

Na moim koncie bankowym zostało zdeponowane dziesięć tysięcy dolarów. Nie zdążyłam jeszcze wydać ani centa, powstrzymywało mnie przed tym siedemnaście szwów, jakie mi założono na pośladku. Podjęłam stanowczą decyzję, że po ich zdjęciu zrobię coś zupełnie irracjonalnego, na przykład wybiorę się na tygodniowy odpoczynek na Martynice, zrobię sobie tatuaż albo ufarbuję włosy na czerwono.

Aż podskoczyłam w łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Dochodziła siódma po południu, nie oczekiwałam niczyjej wizyty. Ostrożnie pokuśtykałam do przedpokoju i zerknęłam przez wizjer. Omal nie krzyknęłam na widok Joego Morelliego. Był ubrany w sportową kurtkę i dżinsy. Zdążył się starannie ogolić i przystrzyc włosy. Gapił się prosto w wizjer, uśmiechając chytrze. Na pewno wiedział, że patrzę na niego, i chyba się zastanawiał, czy będę miała odwagę otworzyć mu drzwi. Pomachał mi ręką. Przypomniała mi się podobna sytuacja sprzed dwóch tygodni, tyle tylko, że wówczas to ja stałam przed wejściem do mieszkania, w którym się ukrywał.

Odsunęłam zasuwkę, ale nie zdjęłam łańcucha. Uchyliłam drzwi i zapytałam:

– O co chodzi?

– Nie wygłupiaj się, wpuść mnie – rzekł Joe.

– Po co?

– Bo przyniosłem ci pizzę, a jeśli spróbuję wsunąć pudełko przez szczelinę, to cały ser zjedzie z placka na karton.

– To pizza od Pina?

– Oczywiście, że tak.

Ostrożnie przeniosłam ciężar ciała na lewą nogę.

– Dlaczego przychodzisz do mnie z pizzą?

– Sam nie wiem, po prostu miałem na to ochotę. No więc jak, otworzysz te drzwi czy mam sobie pójść?

– Jeszcze nie zdecydowałam.

Na jego wargi powoli wypełznął chytry uśmieszek.

– Boisz się mnie?

– No… Tak.

Uśmiech poszerzył się jeszcze trochę.

– I słusznie. Zamknęłaś mnie w chłodni z trzema truposzami. Wcześniej czy później będziesz musiała mi za to zapłacić.

– Ale jeszcze nie dzisiaj?

– Nie. Dziś ci nic nie grozi.

Przymknęłam drzwi, zdjęłam łańcuch i wpuściłam Morelliego do mieszkania. Położył pudełko z pizzą na blacie kuchennym, obok postawił opakowanie z sześcioma butelkami piwa i odwrócił się do mnie.

– Wygląda na to, że chodzenie sprawia ci jeszcze trochę trudności. Jak się czujesz?

– Dobrze. Na szczęście kula wyszarpała jedynie trochę tłuszczu z mego tyłka i wyładowała resztę swojej energii na ścianie w przedpokoju.

Joe spoważniał nagle.

– A jak się naprawdę czujesz?

Do dzisiaj nie wiem, jak on to robi, ale zawsze udaje mu się skutecznie wytrącić mi broń z ręki. Nawet jeśli jestem przygotowana i bardzo się pilnuję, on i tak wykręci kota ogonem, ominie zasieki, zada jedno czy drugie podchwytliwe pytanie i zmusi mnie do odsłonięcia nawet najskrytszych uczuć. Wcale nie przekonała mnie jego poważna mina, za to piorunujący skutek odniósł wyraz szczerej troski, jaki dostrzegłam w jego oczach, oraz autentyczny niepokój wyczuwalny w tonie głosu.

61
{"b":"101302","o":1}