Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem, co mogłabym jeszcze dodać do wcześniejszych zeznań. Ta Carmen mieszkała tu od niedawna, nikt jej za dobrze nie znał. Zachowywała się spokojnie, przyzwoicie.

– Nie widziała jej pani od czasu tamtego zabójstwa?

– Nie.

– I nie domyśla się pani, gdzie ona może być? U przyjaciół? Może znajomych?

– Nie znałam jej. Nikt jej nie znał. Od policji się dowiedziałam, że pracowała w barze… w „Zakątku” przy ulicy Starka. Może tam czegoś się pani o niej dowie.

– Czy była pani w domu, kiedy zdarzył się ten wypadek?

– Tak. Pamiętam, że mimo późnej pory u Carmen telewizor grał wyjątkowo głośno, jak nigdy przedtem. Potem usłyszałam, że ktoś się dobija do jej drzwi. Nie znałam tego mężczyzny, dopiero później wyszło na jaw, że to policjant. Prawdopodobnie dobijał się tak głośno, ponieważ nikt nie słyszał pukania przez ten ryk telewizora. Wreszcie padły strzały. Wtedy zadzwoniłam na policję. Kiedy odłożyłam słuchawkę i podeszłam do drzwi, usłyszałam gwar głosów i jakieś zamieszanie na korytarzu. Wyjrzałam więc…

– I co?

– Był tam John Kuzack i jeszcze paru sąsiadów. Wie pani, my tu utrzymujemy ze sobą dość bliskie kontakty. Nie należymy do takich, co to udają, że nic nie słyszą i o niczym nie wiedzą. Może właśnie dlatego nie mieszkają tu żadni narkomani. Nigdy przedtem nie zdarzyło się w naszym bloku coś podobnego. Kiedy więc wyjrzałam, John stał nad nieruchomym ciałem tego policjanta. On także wówczas nie wiedział, że to policjant. Zauważył tylko, że ktoś leży martwy w progu mieszkania Carmen, a ten facet stoi z rewolwerem w dłoni, szybko więc przejął sprawy w swoje ręce.

– I co potem?

– Zrobiło się prawdziwe zamieszanie. W korytarzu było strasznie dużo ludzi.

– Widziała pani wśród nich Carmen?

– Nie. Ale panował nielichy tłok. Rozumie pani, wszyscy sąsiedzi chcieli zobaczyć, co się stało. Parę osób próbowało ratować postrzelonego, ale na nic to się zdało. Był już martwy.

– Według państwa zeznań w mieszkaniu Carmen przebywało w tym czasie dwóch mężczyzn. Czy widziała pani tego drugiego człowieka?

– Tylko przez chwilę. Nigdy przedtem go nie widywałam. Chudy, kościsty, o czarnych włosach i ciemnej cerze, koło trzydziestki. Miał zdeformowaną twarz, nos całkiem spłaszczony, jakby dostał silny cios patelnią. Właśnie z tego powodu go zapamiętałam.

– I co się z nim stało?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Chyba po prostu wyszedł, tak jak Carmen.

– W takim razie spróbuję porozmawiać z Johnem Kuzackiem.

– Mieszka pod 4B. Powinien być teraz w domu, właśnie szuka sobie nowej pracy.

Podziękowałam pani Santiago i powoli ruszyłam na drugie piętro, zachodząc w głowę, jak wygląda mężczyzna, który jednym ciosem zdołał ogłuszyć Joego Morelliego. Zapukałam do drzwi oznaczonych numerem 4B, ale nikt nie odpowiedział. Zapukałam po raz drugi, mocniej, aż zabolały mnie kostki. Drzwi otworzyły się gwałtownie i w jednej chwili uzyskałam odpowiedź na swoje pytanie: „Cóż to za mężczyzna?” John Kuzack musiał mieć ze 195 centymetrów wzrostu i ważył jakieś 110 kilogramów. Długie siwiejące włosy nosił zebrane z tyłu w mały kucyk, a pośrodku czoła miał wytatuowaną maleńką kołatkę. W jednym ręku trzymał gazetę z programem telewizyjnym, w drugim zaś puszkę piwa. W jego mieszkaniu unosiła się intensywna woń kwaśnego potu. Pewnie weteran z Wietnamu, przemknęło mi przez myśl, komandos.

– John Kuzack?

Zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem.

– Tak. O co chodzi?

– Prowadzę poszukiwania Joego Morelliego. Czy mógłby mi pan odpowiedzieć na parę pytań dotyczących Carmen Sanchez?

– Jest pani z policji?

– Nie, pracuję na zlecenie Vincenta Pluma, który poręczył kaucję za Morelliego.

– No cóż, niezbyt dobrze znałem Carmen Sanchez – mruknął. – Widywałem ją od czasu do czasu, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i to wszystko. Sprawiała wrażenie dosyć sympatycznej. Tamtego dnia wracałem właśnie do domu, kiedy na schodach usłyszałem strzały.

– Pani Santiago z pierwszego piętra powiedziała mi, że to pan ogłuszył zabójcę.

– Owszem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jest policjantem. Widziałem tylko człowieka, który stał w otwartych drzwiach mieszkania, z dymiącym rewolwerem w dłoni. Zaraz zbiegli się sąsiedzi, a on stanowczym tonem rozkazał wszystkim się cofnąć. Uznałem, że trzeba wkroczyć do akcji, i walnąłem go w łeb opakowaniem sześciu butelek piwa, które trzymałem w ręku.

Omal nie wybuchnęłam gromkim śmiechem. W raporcie policyjnym zapisano, że Morelli został ogłuszony tępym narzędziem, nigdzie nie wzmiankowano, że chodziło o opakowanie sześciu butelek piwa.

– Zachował się pan bardzo odważnie.

Kuzack uśmiechnął się szeroko.

– Skąd! Odwaga nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu nie cierpię, jak mi się rozkazuje.

– A nie wie pan, co się stało z Carmen?

– Nie. Prawdopodobnie wymknęła się jakoś w tym zamieszaniu.

– I nie widział jej pan od tamtego czasu?

– Nie.

– A co z tym drugim mężczyzną, który przebywał w mieszkaniu? Pani Santiago zeznała, że miał całkiem spłaszczony nos…

– Owszem, ja też go widziałem przez chwilę, ale nic więcej nie umiem powiedzieć.

– Czy rozpoznałby pan tego człowieka?

– Chyba tak.

– Jak pan sądzi, czy jeszcze ktoś z mieszkańców widział tego świadka i mógłby coś o nim powiedzieć?

– Jak pamiętam, to chyba tylko Edleman zdążył mu się lepiej przyjrzeć.

– Gdzie on mieszka?

– Niestety, już tu nie mieszka. W ubiegłym tygodniu zginął w wypadku samochodowym. Przechodził przez ulicę na wprost naszego budynku. Sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia. Nie było świadków.

Poczułam nagle znajome ściskanie w dołku.

– Czy pańskim zdaniem śmierć Edlemana może mieć coś wspólnego z zabójstwem Kuleszy?

– Nie umiem tego powiedzieć.

Podziękowałam uprzejmie Kuzackowi i powoli ruszyłam schodami na dół. Niemal w głowie mi szumiało od usłyszanej nowiny.

Dochodziło południe i zrobiło się bardzo gorąco. Tego ranka znowu włożyłam garsonkę i buty na obcasie, żeby sprawiać wrażenie osoby godnej szacunku i zaufania. Zostawiłam samochód na parkingu przed domem ze wszystkimi szybami opuszczonymi, mając w głębi duszy nadzieję, że ktoś go ukradnie. Ale nikt się nie skusił. Chcąc, nie chcąc, usiadłam za kierownicą i dojadłam resztki suszonych fig wykradzionych z zapasów mamy. Niewiele się dowiedziałam o Carmen od jej sąsiadów, ale przynajmniej nie zostałam zaatakowana czy zrzucona ze schodów.

Następnym punktem mojego planu była wizyta w mieszkaniu Morelliego.

Rozdział 5

Przedtem jednak zadzwoniłam do „Leśnika” i poprosiłam go o pomoc, gdyż bałam się samotnie włamywać do mieszkania Joego. Kiedy skręciłam na parking, Manoso już tam czekał. Był ubrany całkiem na czarno, w obcisłą bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Stał w niedbałej pozie, oparty ramieniem o dach czarnego mercedesa, zaopatrzonego w tyle anten, że z auta dałoby się chyba nawiązać łączność z Marsem. Dojechałam na drugi koniec parkingu, żeby dym z kikuta rury wydechowej nie zmatowił wypolerowanej do połysku karoserii jego auta.

– To twój wóz? – spytałam z daleka, jakby poza „Leśnika” nie była jeszcze dla mnie wystarczającym dowodem.

– Owszem. Los okazał się dla mnie łaskawy.

Obrzucił uważnym spojrzeniem drzwi novej.

– Ładne obrazki. Czyżbyś ostatnio zostawiała samochód na ulicy Starka?

– Zgadza się. W dodatku ukradli mi radio.

Zaśmiał się rubasznie.

– To miłe, że postanowiłaś mieć swój udział w działalności charytatywnej na rzecz ubogich.

– Mogłabym w ramach tej działalności poświęcić nawet cały samochód, ale jakoś nikt się nie chce na niego połakomić.

– Jasne. To, że ktoś jest stuknięty, nie oznacza wcale, że zgłupiał do reszty. – Ruchem głowy wskazał mieszkanie Morelliego. – Wygląda na to, że gospodarza nie ma w domu, więc pewnie będziemy musieli zrobić małe rozpoznanie terenu.

17
{"b":"101302","o":1}