Zanim Emilio otworzył swój sklepik, głód kofeiny stał się nie do wytrzymania. Zastanawiałam się jeszcze nad pamiątkowymi kolczykami, doszłam jednak do wniosku, że są one sporo warte. Zresztą nie byłam do nich aż tak bardzo przywiązana, a w chwili obecnej miałam ważniejsze sprawy na głowie: musiałam zebrać tyle gotówki, żeby starczyło na pojemnik z gazem, opłacenie zaległego rachunku telefonicznego, a także na drozdżowkę z dużą porcją czarnej kawy.
Poświęciłam aż pięć minut na to, aby głęboko utrwalić w pamięci to iście królewskie śniadanie, i pojechałam do urzędu telekomunikacji. Kiedy zatrzymały mnie czerwone światła na skrzyżowaniu, jakichś dwóch chłopaków, którzy stanęli obok w półciężarówce, zaczęło robić sobie ze mnie drwiny. Domyśliłam się po ich gestach, że nadzwyczaj przypadły im do gustu napisy i rysunki na karoserii mojej novej. Na szczęście ryk silnika zagłuszał ich docinki. Wszystko ma swoje złe i dobre strony.
Dopiero po chwili spostrzegłam, że budynki wokół mnie znikają w dziwnej, szybko gęstniejącej mgle. Rozejrzałam się pospiesznie. No tak, mniej więcej z tego miejsca, gdzie powinna się znajdować rura wydechowa auta, buchał teraz czarny, gryzący dym. Bez namysłu huknęłam pięścią w deskę rozdzielczą, łudząc się nadzieją, że po raz kolejny ożywię wskaźniki do działania. I faktycznie, czerwona lampka sygnalizacji poziomu oleju zamigotała krótko. Dotoczyłam się jakoś do pobliskiej stacji benzynowej, kupiłam butelkę oleju, wlałam go do miski, lecz okazało się, że nadal jest go za mało. Musiałam więc dokupić drugą butelkę.
Dotarłam wreszcie do urzędu telekomunikacji. Tu przekonałam się dobitnie, że wyrównanie zaległości płatniczych i ponowne włączenie aparatu do sieci jest równie proste, co zdobycie złotej karty kredytowej. Musiałam naprędce wymyślić bajeczkę, że mieszkam z niewidomą, sparaliżowaną babcią, która przeszła już jeden zawał i dostęp do telefonu to dla niej sprawa życia i śmierci. Nie sądzę, żeby na urzędniczce wywarło to większe wrażenie, może raczej ją rozbawiło, w każdym razie uzyskałam obietnicę, że jeszcze tego popołudnia ktoś zechce wcisnąć odpowiedni guzik. Kamień spadł mi z serca. Gdyby Ramirez znów się pojawił, mogłabym przynajmniej wezwać policję. W następnej kolejności pojechałam po ćwierćlitrowy pojemnik z gazem obezwładniającym. Skoro niezbyt sobie radziłam z bronią, chciałam zaopatrzyć się w zastępczy środek obronny. W posługiwaniu się aerozolem nie powinnam mieć żadnych kłopotów.
Jeszcze przed sklepem z bronią czerwona lampka na desce rozdzielczej ponownie zaczęła migotać. Spod wozu nie wydobywał się jednak dym, pomyślałam więc, że wskaźnik poziomu oleju się zaciął. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi, tym bardziej, że nie zamierzałam więcej wydawać ani grosza na olej. Na razie samochód musiał się bez niego obejść. Jeśli uda mi się zdobyć dziesięć tysięcy dolarów nagrody, wtedy nawet cały wóz będę mogła wykąpać w oleju. A potem zepchnę go z pierwszego lepszego mostu. Nie wiem dlaczego, ale zawsze wyobrażałam sobie sprzedawców broni jako zarośniętych olbrzymów, noszących czapeczki baseballowe i mających kumpli w gangach motocyklistów. W mojej wyobraźni musieli też nosić takie przezwiska, jak „Bubba” albo „Billy Bob”. Ale w tym sklepie za ladą stała kobieta o imieniu Sunny, czterdziestolatka o skórze opalonej na kolor najlepszego gatunku tytoniu, włosach ufarbowanych fantazyjnie na kanarkowożółto i głosie zdradzającym, że wypala co najmniej dwie paczki papierosów dziennie. W uszach nosiła kolczyki wielkości młyńskich kół, była ubrana w niewiarygodnie obcisłe dżinsy, a na paznokciach miała wymalowane miniaturowe palmy kokosowe.
– Ładna rzecz – powiedziałam, przyglądając się jej dłoniom.
– Maura z „Pałacu Fryzur” specjalizuje się w takich rysuneczkach. Manicure robi po mistrzowsku, a depilację woskiem potrafi wykonać tak, że ma się skórę gładkąjak kula bilardowa.
– Będę musiała skorzystać z jej usług.
– Proszę pytać o Maurę i powiedzieć, że przysłała panią Sunny. A czym mogę dzisiaj służyć? Czyżby wystrzelała już pani ostatnią paczkę nabojów?
– Nie, chciałam kupić pojemnik z gazem.
– Jaki to ma być gaz?
– To jest ich kilka rodzajów?
– Ależ oczywiście. Dysponujemy całą gamą podobnych wyrobów. – Sięgnęła do stojącej z tyłu szafy i wyjęła z niej kilka puszek z kolorowymi naklejkami. – To oryginalny produkt firmy „Mace”, a to łzawiąca mieszanka pieprzowa, najmniej szkodliwa, używana coraz częściej, nawet przez policję. Mamy też znacznie skuteczniejszy środek chemiczny, gaz o nazwie „Pewna Ochrona”. Najdalej w ciągu sześciu sekund powali nawet stupięćdziesięciokilogramowego napastnika. Oddziałuje na system nerwowy. Wystarczy, aby jedna kropla padła na skórę, i człowiek pada bez czucia. Nieważne, czy jest po alkoholu, czy pod wpływem narkotyków. Wystarczy jedna mała kropla.
– To brzmi dość groźnie.
– Wolałabym nie sprawdzać, czy tak jest w rzeczywistości.
– Czy może spowodować śmierć? Zostawia jakieś trwałe ślady?
– Jedynym trwałym śladem jest wyraźna luka w pamięci napastnika. Oczywiście, w pierwszej chwili występuje paraliż mięśni, ale kiedy działanie gazu przeminie, pozostaje wyłącznie dotkliwy ból głowy i najwyżej kupa wymiocin do sprzątnięcia.
– Trudna decyzja. A gdybym przez nieuwagę siebie również opryskała tym gazem?
Sunny skrzywiła się boleśnie.
– To podstawowa rzecz, której należy unikać z wszystkimi tego rodzaju środkami.
– Czasem może być trudno.
– Wcale nie. Trzeba tylko chwycić pojemnik w ten sposób i położyć palec… Zresztą powinna pani mieć już w tym jakąś wprawę. – Po przyjacielsku poklepała moją dłoń. – Na pani miejscu wybrałabym właśnie „Pewną Ochronę”.
Ani trochę nie byłam pewna, czy mam w tym jakąkolwiek wprawę. Czułam się jak idiotka. Wielokrotnie protestowałam przeciwko gromadzeniu arsenałów broni chemicznej, a teraz zamierzałam kupić gaz paraliżujący od kobiety, która depilowała sobie skórę woskiem.
– Mamy kilka rozmiarów pojemników z tym środkiem – zachwalała Sunny. – Sama noszę przy sobie najmniejszy z nich, siedemnastogramowy, wykonany w postaci breloczka do kluczy. Ponieważ jest taki mały, został wyposażony w specjalny przycisk spustowy. Producent dołącza do niego także ładne skórzane etui, do wyboru w jednym z trzech kolorów.
– Rety. W trzech kolorach…
– Zresztą proszę go wypróbować – zachęcała dalej. – Przekona się pani, jakie to łatwe.
Wyszłam przed sklep, wyciągnęłam rękę daleko przed siebie i delikatnie nacisnęłam błyszczący języczek. Nagły podmuch wiatru zmusił mnie do natychmiastowego odwrotu.
– No tak, trzeba również uważać na wiatr – ostrzegła Sunny. – Lepiej niech pani teraz wyjdzie tylnymi drzwiami, przez strzelnicę na zapleczu.
Skwapliwie usłuchałam tej rady, a gdy znalazłam się z powrotem na ulicy, biegiem wskoczyłam do novej i zatrzasnęłam drzwi, zanim choć jedna kropelka „Pewnej Ochrony” zdąży zaatakować mój system nerwowy. Wsunęłam kluczyki do stacyjki, ale nie mogłam opanować drżenia palców. Ciążyła mi świadomość, że przymocowany do nich na łańcuszku kołysze się między moimi kolanami pojemniczek zawierający gaz sprężony pod ciśnieniem prawie 10 atmosfer, co w mojej wyobraźni równało się swoistej bombie chemicznej. Silnik zapalił od razu, ale czerwona lampka znowu zamigotała, jakby znacznie jaśniej. Mam to gdzieś, pomyślałam; zaryzykuję. Na liście moich najważniejszych obecnie problemów olej do samochodu figurował daleko poza pierwszą dziesiątką.
Włączyłam się do ruchu, usilnie powstrzymując się od sprawdzenia we wstecznym lusterku, czy nie wlokę za sobą chmury dymu. Carmen mieszkała zaledwie kilkaset metrów na wschód od ulicy Starka. Nie była to najbezpieczniejsza okolica, ale znałam też znacznie gorsze. Pod wskazanym adresem stał budynek z żółtej cegły, na gwałt domagający się gruntownego czyszczenia. Cztery piętra; bez windy. Na dole niewielki hol wyłożony terakotą. Sanchez mieszkała na pierwszym piętrze. Drzwi nadal były zaklejone policyjnymi plombami. Na tym samym piętrze znajdowały się dwa inne, lokale. Zadzwoniłam do pierwszych drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Drugie otworzyła pani Santiago, kobieta około pięćdziesiątki, mówiąca z silnym hiszpańskim akcentem. Na biodrze trzymała niemowlę. Czarne gęste włosy nosiła gładko zaczesane do tyłu. Była ubrana w błękitny bawełniany dres, na nogach miała obszywane futerkiem ciepłe kapcie. Gdzieś z głębi mrocznego mieszkania dolatywał głos spikera z włączonego telewizora. Ponad jej ramieniem dostrzegłam dwie czarne główki starszych dzieci. Przedstawiłam się i wręczyłam kobiecie swoją wizytówkę.