– Czy to legalne?
– Nic podobnego, ale to my mamy prawo po naszej stronie, skarbie. Łowcy nagród nie muszą się kurczowo trzymać przepisów. Nie potrzebujemy nawet nakazu rewizji.
Szybko zapiął swój czarny pas z grubego nylonu i wsunął wielkiego glocka kalibru 9 mm do kabury. Wsadził za pas kajdanki i płynnym ruchem narzucił tę samą czarną kamizelkę, którą miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania w kawiarni.
– Nie sądzę, żebyśmy się natknęli na Morelliego – rzekł – ale nigdy nic nie wiadomo, trzeba być zawsze przygotowanym.
Przyszło mi do głowy, że powinnam przedsięwziąć podobne środki ostrożności, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić kolby rewolweru wystającej mi zza paska spódnicy. Zresztą i tak nie miałoby to większego znaczenia, gdyż Joe zdążył się już przekonać, że nie umiem wymierzyć do niego z broni.
Śmiało poszliśmy galerią do drzwi mieszkania Morelliego. „Leśnik” zapukał głośno i przez chwilę czekał na odpowiedź.
– Czy jest tu ktoś? – zawołał.
Ale nikt się nie odzywał.
– I co teraz? – spytałam. – Zamierzasz wyważyć kopniakiem drzwi?
– Nic podobnego. Takie rzeczy pokazują tylko na filmach. W rzeczywistości bardzo łatwo mógłbym sobie złamać nogę.
– To co? Użyjesz jakiegoś wytrycha? A może wystarczy karta kredytowa?
„Leśnik” z uśmiechem pokręcił głową.
– Ty naprawdę oglądasz zbyt dużo filmów w telewizji. – Wyjął z kieszeni klucz i włożył go do zamka. – Zamiast bezczynnie czekać na ciebie, po prostu poszedłem do dozorcy i wziąłem od niego klucze.
Mieszkanie Morelliego składało się z saloniku połączonego z jadalnią, kuchni, łazienki i sypialni. Wewnątrz panował porządek, umeblowanie było dość skromne. Niewielki prostokątny stół, cztery krzesła z wyściełanymi oparciami, duża i miękka kanapa, stolik kawiarniany i samotny głęboki fotel. W kącie saloniku stała olbrzymia, kosztowna wieża stereo, a w sypialni mały, przenośny telewizor.
Wspólnie z „Leśnikiem” przeszukaliśmy kuchnię, wypatrując notatnika z adresami. Dokładnie przejrzeliśmy stosik rachunków leżących obok tostera.
W wyobraźni widziałam, jak Morelli wraca do tego domu po pracy, rzuca klucze na stół kuchenny, zdejmuje buty i zaczyna przeglądać korespondencję. Aż przeszył mnie dreszcz, kiedy uzmysłowiłam sobie nagle, że Joe prawdopodobnie wyląduje za kratkami i nie będzie już miał okazji wkraczać do swego mieszkania. Przecież z zimną krwią zastrzelił człowieka, zatem groził mu nawet wyrok śmierci. Wydawało mi się to koszmarną głupotą. Jak mógł zachować się aż tak lekkomyślnie? Co go popchnęło do ostateczności? Dlaczego w ogóle ludzie popełniają tak przerażające czyny?
– Nie znajdziemy tu niczego ciekawego – oznajmił „Leśnik”, uruchamiając automatyczną sekretarkę podłączoną do aparatu telefonicznego.
– Cześć, napaleńcu! – zawołał utrwalony na taśmie kobiecy głos. – Tu Carlene. Zadzwoń do mnie.
Cichy trzask obwieścił, że połączenie zostało przerwane.
– Josephie Anthony Morelli – rozbrzmiał inny, stanowczy głos kobiecy. – Mówi twoja matka. Jesteś tam? Halo! Halo!
Kolejny trzask. Dalej była cisza, nikt więcej nie zostawił wiadomości. Manoso odwrócił urządzenie i pokazał mi wybity pod spodem kod dostępu do pamięci automatycznej sekretarki.
– Zapisz sobie ten numer, będziesz mogła przez telefon sprawdzić, czy ktoś nie zostawił dla niego jakiejś wiadomości. Może tą drogą uda ci się złapać trop.
Przeszliśmy do sypialni. „Leśnik” zaczął wysuwać szuflady regału, przekartkowywać książki oraz czasopisma i oglądać fotografie stojące na nocnym stoliku. Były to zdjęcia rodzinne, żadne z nich nie przedstawiało Carmen, nie miały więc dla nas znaczenia. Okazało się też, że większość szuflad w regale świeci pustkami. Joe zabrał prawie wszystkie swoje ubrania. To był zły znak. W głębi ducha liczyłam na to, iż jego bielizna czy skarpetki pomogą złapać jakiś trop.
Wreszcie wróciliśmy do kuchni.
– Mieszkanie zostało wyczyszczone – oznajmił „Leśnik”. – Nie znajdziesz tu żadnej wskazówki co do obecnego miejsca pobytu Morelliego. W dodatku wątpię, żeby jeszcze kiedykolwiek tu wrócił. Wygląda na to, że zdążył zgarnąć wszystko, czego będzie potrzebował. – Z haczyka przy drzwiach zdjął pęk kluczy, wręczył mi je i dodał: – Weź je. Nie będziesz się musiała tłumaczyć dozorcy, gdybyś chciała jeszcze raz tu wejść.
Zamknęliśmy za sobą mieszkanie i „Leśnik” wsunął pożyczony klucz w szczelinę w drzwiach dozorcy. Usiadł za kierownicą mercedesa, włożył lustrzane ciemne okulary, rozsunął składany dach wozu, puścił z kasety głośną, dudniącą muzykę i wyjechał z parkingu z takim impetem, jak Batman wyruszający na podbój świata.
Pożegnałam go ciężkim westchnieniem, z ukosa łypiąc okiem na moją nova. Pod autem stała kałuża wyciekającego oleju. Zaraz za nią dumnie błyszczał w promieniach słońca czerwono-złoty jeep cherokee Morelliego. Mimowolnie spojrzałam na trzymane w dłoni klucze. Na wspólnym kółku były przymocowane również kluczyki od samochodu. Szybko zdecydowałam, że nie stanie się nic złego, jeśli sprawdzę także auto poszukiwanego. Bez wahania otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. W nowym jeepie czuć jeszcze było wyraźnie zapach lakieru i tapicerki. Na desce rozdzielczej nie znalazłoby się chyba ani odrobiny kurzu, gumowe wycieraczki na podłodze były starannie odkurzone i wyczyszczone, na czerwonym skaju siedzeń nie dostrzegłam nawet jednej plamki. Wóz miał pięciobiegową skrzynię, przełączanie napędu na cztery koła i silnik takiej mocy, że nawet laika wprawiał w zachwyt. Ponadto był wyposażony w klimatyzator, stereofoniczne radio z odtwarzaczem kaset, dwuzakresową krótkofalówkę policyjną, telefon komórkowy i odbiornik CB. Naprawdę robił olbrzymie wrażenie. W dodatku należał do Morelliego. Nie ulegało wątpliwości, że to niesprawiedliwe, aby zabójca jeździł takim cackiem, podczas gdy ja muszę się zadowolić starym gruchotem.
Zaraz też pomyślałam, że skoro już siedzę w jeepie, to powinnam przynajmniej uruchomić silnik. Przecież to szkoda, by taki piękny wóz stał i niszczał pod gołym niebem. Naprawdę szkoda. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i powoli wsunęłam się za kierownicę. Ustawiłam sobie fotel i pochyliłam wsteczne lusterko, po czym ułożyłam dłonie na kierownicy, przymierzając się do prowadzenia takiego cacka. Przekonywałam siebie w duchu, że na pewno bym szybko odnalazła Morelliego, gdybym miała taki samochód. Nie byłam przecież głupia, a bardzo mi zależało na wykonaniu tego zlecenia. W gruncie rzeczy najbardziej potrzebowałam dobrego auta. Zaczęłam się zastanawiać, czy umiałabym je prowadzić. Może warto by było spróbować, zrobić jedną rundę wokół budynku? A może jeszcze lepiej pożyczyć wóz na dwa lub trzy dni i porządnie go przetestować?
Dość tego, nie będę się sama oszukiwać, pomyślałam w końcu. Przecież to jasne, że chodzi mi po głowie, aby ukraść samochód Morelliego. A raczej nie ukraść, tylko zarekwirować, poprawiłam się szybko. Ostatecznie byłam łowcą nagród, toteż miałam prawo w wyjątkowych okolicznościach zarekwirować czyjeś auto. Pospiesznie obejrzałam się na moją nova i doszłam do oczywistego wniosku, że te okoliczności są wyjątkowe.
W dodatku zabranie samochodu Joego stwarzało raczej dogodną sytuację, nie miałam bowiem wątpliwości, że jemu się to nie spodoba. A gdyby się wkurzył dostatecznie mocno, może wówczas popełniłby jakieś głupstwo, ułatwiając mi tym samym zadanie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, usiłując nie zwracać uwagi na to, że serce wali mi jak oszalałe. Tajemnica sukcesu w tym zawodzie polega na wyczuciu odpowiedniej chwili, utwierdzałam się w myślach. Elastyczność działania, szybkość w podejmowaniu decyzji i pomysłowość to niezbędne atrybuty. Nie zaszkodziłoby jeszcze mieć jaja.
Kilkakrotnie odetchnęłam głęboko i włączyłam pierwszy bieg w moim pierwszym w życiu kradzionym samochodzie. Na ten dzień przewidziałam jeszcze wizytę w barze „Zakątek”, gdzie pracowała Carmen Sanchez. Podejrzany lokal mieścił się przy ulicy Starka, dwie przecznice od sali treningowej w kierunku rzeki. Przez chwilę jeszcze rozważałam, czy nie pojechać do domu i nie przebrać się w coś wygodniejszego, postanowiłam jednak zostać w garsonce. Nie miało to większego znaczenia, skoro nie zamierzałam się bratać ze stałymi bywalcami tej spelunki.