Co pół godziny włączałam na krótko nawiewnicę, żeby odświeżyć nieco powietrze w samochodzie i przerwać monotonię bezczynnego oczekiwania. Kilkakrotnie zauważyłam czyjąś sylwetkę w oknie gabinetu Jimmy’ego Alphy, za to sala treningowa sprawiała wrażenie wymarłej.
O wpół do pierwszej Alpha wyszedł na ulicę i zapukał w szybę auta.
Opuściłam ją szybko.
– Wybacz, że tu stanęłam, Jimmy, ale naprawdę bardzo mi zależy na odnalezieniu Morelliego. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
Zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem cię. Gdybym to ja poszukiwał Morelliego, obserwowałbym jego krewnych i znajomych. Czemu więc uparcie wracasz na ulicę Starka i rozpytujesz wszystkich o Carmen Sanchez?
– Mam swoją teorię na temat tego, co się wydarzyło. Według mnie Benito pobił Carmen, podobnie jak teraz Lulę, a później chyba się przestraszył i wysłał Ziggy’ego z tym drugim facetem, żeby zrobili porządek i na dobre zamknęli jej usta. Prawdopodobnie Morelli zastał ich przy tej robocie. Kulesza wpadł w panikę, sięgnął po broń i Morelli zabił go w samoobronie, dokładnie tak, jak później zeznał na policji. Jakimś sposobem Carmen i ten drugi facet zniknęli z miejsca zbrodni, zabierając broń Kuleszy. Jestem przekonana, że Morelli podjął poszukiwania na własną rękę, dlatego uważam, że wcześniej czy później musi się tu pojawić.
– To czyste szaleństwo! Skąd ci wpadła do głowy ta zwariowana teoria?
– Wysnułam ją na podstawie zeznań Morelliego.
Alpha skrzywił się z obrzydzeniem.
– A co miał zeznawać w takiej sytuacji? Powiedzieć prawdę, że chciał się pozbyć Kuleszy? Ramirez to bardzo łatwy cel, powszechnie jest znany z tego, że dość ostro się obchodzi z kobietami. Wiadomo także, iż Ziggy wykonywał jego polecenia, dlatego też Morelli mógł bez trudu ułożyć tę bajeczkę.
– A co z tym tajemniczym mężczyzną? To również musiał być facet wykonujący polecenia Ramireza.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Świadkowie utrzymują, że miał nos tak płaski, jak po uderzeniu ciężką patelnią. To raczej szczególna cecha…
Alpha uśmiechnął się przebiegle.
– Nie w tej okolicy. Co drugi tutejszy łobuziak chodzi ze złamanym nosem. – Spojrzał na zegarek. – Idę na lunch. Pewnie ci tu gorąco, w pełnym słońcu. Może przynieść ci coś zimnego do picia? Na przykład wodę mineralną. A może zjadłabyś kanapkę?
– Nie, dziękuję. Ja też wkrótce zrobię sobie przerwę na lunch. W dodatku muszę skorzystać z toalety.
– W moim biurze jest ubikacja. Poproś Lornę o klucz, powiedz, że wyraziłem zgodę.
Poczułam się niemal zaszczycona tym, że Alpha łaskawie pozwolił mi skorzystać ze swojej toalety, wolałam jednak nie ryzykować spotkania z Ramirezem, zwłaszcza w mrocznym korytarzu budynku.
Po raz ostatni rozejrzałam się po ulicy i wyruszyłam na poszukiwanie jakiegoś przytulnego baru. Pół godziny później zaparkowałam z powrotem w tym samym miejscu. Czułam się znacznie lepiej, chociaż nuda dotkliwie dawała mi się we znaki. Po drodze kupiłam sobie książkę, szybko się jednak przekonałam, że nie sposób równocześnie czytać i pocić się intensywnie, szczególnie wtedy, gdy nie można powstrzymać pocenia.
Do trzeciej strąki wilgotnych włosów obkleiły mi cały kark i czoło, bluzka lepiła się do pleców, a każdy oddech wymagał niewspółmiernie wielkiego wysiłku. Do tego nogi mi zdrętwiały i zaczął dokuczać nerwowy tik lewej powieki.
Ramirez nadal się nie pokazywał. Nieliczni przechodnie przemykali chyłkiem, po ocienionej stronie ulicy, i szybko znikali we wnętrzu tego czy innego, zadymionego baru. Byłam chyba jedyną osobą mającą odwagę siedzieć w rozgrzanym przez słońce samochodzie. Nawet staruszkowie i łobuziaki poznikali z bram na okres największego upału.
W końcu wysiadłam z auta, ściskając w dłoni pojemnik z gazem. Z ogromną ulgą rozprostowałam kości, wręcz nie mogłam się nacieszyć powrotem do pozycji pionowej. Przez parę sekund dreptałam w miejscu, potem obeszłam samochód i zrobiłam kilka skłonów, dotykając palcami czubków butów. Dopiero teraz się przekonałam, że na zewnątrz wieje leciutki wiaterek. Co prawda, powietrze było gęste od spalin oraz innych toksycznych wyziewów i miało taką temperaturę, jakby buchało z drzwiczek otwartego pieca, niemniej z radością powitałam te orzeźwiające podmuchy.
Oparłam się ramieniem o drzwi jeepa i wystawiając plecy do wiatru, zaczęłam odklejać od skóry wilgotną bluzkę.
Niespodziewanie w drzwiach hotelu „Grand” pojawiła się Jackie. Popatrzyła wzdłuż ulicy i leniwym krokiem ruszyła w moją stronę, zmierzając z powrotem na swój posterunek przy skrzyżowaniu.
– Wyglądasz, jakby cię przypiekano na wolnym ogniu – powiedziała, wyciągając w moją stronę puszkę coca-coli.
Pospiesznie ją otworzyłam, upiłam nieco chłodnego napoju, po czym przytknęłam zimną puszkę do rozpalonego czoła.
– Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba.
– Tylko nie myśl, że zrobiłam to z litości nad tobą. Nie chciałabym, żebyś wyciągnęła nogi, siedząc w taki upał w samochodzie, bo wówczas ta część ulicy Starka zyskałaby złą sławę. Natychmiast rozeszłaby się plotka, że było to morderstwo na tle rasowym, a ja nie znalazłabym już ani jednego białego klienta do końca życia.
– Nie martw się, nie umrę. Zresztą Bóg by mi wybaczył, gdybym niechcący pozbawiła cię tego żałosnego zajęcia.
– Tylko bez morałów. Na razie białe chłopaczki gotowe są wykładać forsę za mój ponętny zadek.
– Jak się miewa Lula?
Jackie obojętnie wzruszyła ramionami.
– Na razie tylko robi dobrą minę. Prosiła, abym ci podziękowała za kwiaty.
– Mały dziś ruch na ulicy.
Jackie zerknęła szybko na okna sali treningowej.
– I dzięki Bogu.
Odwróciłam głowę i także spojrzałam na okna pierwszego piętra kamienicy.
– Lepiej, żeby nikt nie widział, iż rozmawiałaś ze mną.
– Masz rację. Muszę wracać do pracy.
Postałam jeszcze kilka minut przy samochodzie, popijając drobnymi łykami coca-colę. Kiedy zaś się odwróciłam, żeby wsiąść z powrotem do auta, aż jęknęłam głośno na widok stojącego przy mnie Ramireza.
– Przez cały dzień czekałem, aż wysiądziesz z samochodu – rzekł. – Widzę, że jesteś zaskoczona, iż tak cicho się podkradłem. Nawet nie słyszałaś, że ktoś się zbliża, prawda? Już zawsze tak będzie między nami. Będę się pojawiał nieoczekiwanie, a gdy mnie w końcu zauważysz, nie zdążysz zrobić najmniejszego ruchu.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, chcąc uspokoić łomoczące serce. Odzyskawszy nieco panowanie nad sobą, zapytałam, starając się powstrzymać drżenie głosu:
– Co spotkało Carmen? Ona też nie słyszała, jak się do niej zbliżałeś?
– No cóż, byliśmy umówieni na randkę. Carmen dostała to, o co się od dawna napraszała.
– Gdzie ona teraz jest?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Zniknęła po tym, jak Ziggy został zastrzelony.
– A ten drugi facet, który był z Kuleszą tamtego wieczoru? Kto to jest? Co się z nim stało?
– Nic o nim nie wiem.
– Przecież obaj działali na twoje polecenie.
– Czemu nie pójdziesz ze mną na górę? Moglibyśmy spokojnie omówić te sprawy. Albo wybierzmy się na przejażdżkę. Mam porsche’a. Pewnie chciałabyś się przejechać takim pięknym wozem?
– Niespecjalnie.
– A ty znów swoje, znowu odmawiasz mistrzowi. Czyżbyś zapomniała, że mistrzowi nie należy niczego odmawiać? On tego bardzo nie lubi.
– Wróćmy do Ziggy’ego i jego przyjaciela, tego faceta ze złamanym nosem…
– Byłoby znacznie ciekawiej porozmawiać o mistrzu, o tym, jak zamierza nauczyć cię szacunku, jak chce ci wbić do głowy, żebyś już nigdy niczego mu nie odmawiała. – Podszedł tak blisko, że ciepło bijące od jego ciała sprawiło, iż rozgrzane powietrze na ulicy wydało mi się nagle całkiem chłodne. – Chyba powinienem ci najpierw dać posmakować bólu, zanim cię przelecę. Co o tym myślisz? Lubisz, jak ci się sprawia ból, suko?
Miałam tego dość, musiałam się od niego uwolnić.
– Niczego mi nie zrobisz. Twoje pogróżki ani mnie nie odstraszają, ani nie podniecają.