Kevin był jeszcze za mały, by to zrozumieć, i chociaż bardzo go kochała, nie był to ten rodzaj miłości, którego potrzebowała najbardziej. Czuła do syna miłość matczyną, pewnie najsilniejszą, najświętszą miłość, jaka w ogóle istnieje. Jeszcze teraz lubiła wejść do jego pokoju, gdy spał, i przysiąść na łóżku tylko po to, by na niego popatrzeć. Kevin zawsze wydawał się taki spokojny, taki piękny z głową złożoną na poduszce, otulony kołdrą. W ciągu dnia sprawiał wrażenie, że jest w ciągłym biegu, nocą widok nieruchomej śpiącej postaci przywracał emocje, jakie Teresa odczuwała, gdy był małym dzieckiem. Ale nawet te cudowne doznania nie mogły osłabić jej poczucia samotności, gdy po wyjściu z jego pokoju, schodziła na dół i wypijała kieliszek wina jedynie w towarzystwie kota Harveya.
Nadal marzyła o tym, by zakochać się, by ktoś wziął ją w ramiona i sprawił, że poczułaby się najważniejsza na świecie. Było to jednak bardzo trudne, praktycznie niemożliwe spotkać kogoś takiego. Większość znajomych trzydziestolatków pozawierała już związki małżeńskie, a rozwiedzeni szukali młodszej kobiety, którą mogliby ukształtować według własnych wymagań. Pozostawali starsi mężczyźni i chociaż uważała, że mogłaby się zakochać w kimś starszym, musiała pamiętać o synu. Pragnęła mężczyzny, który traktowałby Kevina tak, jak należy, nie jako niepożądany dodatek do osoby, której on pragnie. Starsi mężczyźni mieli na ogół starsze dzieci; niewielu było gotowych podjąć trud wychowania dorastającego chłopca.
– Już swoje zrobiłem – poinformował ją krótko mężczyzna, z którym umówiła się pewnego razu na randkę. I to był koniec ich znajomości.
Przyznawała się przed sobą, że tęskni za fizyczną bliskością, kochaniem, przytulaniem się i ufaniem komuś. Od rozwodu z Davidem nie była z żadnym mężczyzną. Nadarzały się okazje – znalezienie kogoś do łóżka nie było trudne dla atrakcyjnej kobiety – ale po prostu nie leżało w jej stylu. Nie tak została wychowana i nie miała zamiaru się zmieniać. Seks był zbyt ważny, by uprawiać go z byle kim. W życiu spała tylko z dwoma mężczyznami – oczywiście z Davidem i Chrisem – pierwszym chłopakiem. Dla paru minut przyjemności nie zamierzała dopisywać kolejnych imion do tej listy.
Dlatego podczas wakacji na Cape Cod, samotna i bez mężczyzny, chciała zrobić coś wyłącznie dla siebie. Przeczytać kilka książek, poleżeć z wyciągniętymi nogami i wypić w spokoju kieliszek wina bez migoczącego ekranu telewizora za plecami, napisać listy do przyjaciół, od których nie dostała od jakiegoś czasu żadnych wieści. Późno chodzić spać, za dużo jeść, biegać wcześnie rano, zanim pojawią się ci, którzy mogliby zepsuć przyjemność. Chciała ponownie doświadczyć wolności, choćby na krótko.
Chciała również w tym tygodniu zrobić zakupy. Nie w domach towarowych Jcpenney czy ŃSears lub w miejscach, w których reklamowano buty Nike czy podkoszulki Chicago Bulls, ale w małych sklepikach, które Kevin uważał za nieciekawe. Chciała przymierzyć nowe sukienki lub kupić takie, które podkreślałyby jej figurę tylko po to, by poczuła, że nadal żyje. Może nawet pójdzie do fryzjera. Nie zmieniała uczesania od lat i znużył ją własny wygląd. Gdyby jakiś miły pan zaprosił ją w tym tygodniu na kolację, może by mu nie odmówiła, tylko dlatego, by mieć pretekst do włożenia nowych rzeczy.
Ze świeżym optymizmem rozejrzała się, by sprawdzić, czy mężczyzna z podwiniętymi dżinsami jeszcze stoi, ale zniknął równie cicho, jak się pojawił. Sama też już była gotowa iść. Stopy zesztywniały w zimnej wodzie. Z trudem usiadła, żeby włożyć buty. Nie miała przy sobie ręcznika, zawahała się przez chwilę, czy wciągnąć skarpetki, potem doszła do wniosku, że nie musi. Była na wakacjach nad morzem. Nie ma potrzeby nosić ani butów, ani skarpetek.
Niosła je w ręku, gdy ruszyła w kierunku domu. Szła blisko wody i nagle zauważyła duży kamień zakopany do połowy w piasku, kilka cali od miejsca, gdzie wczesnym rankiem docierała fala przypływu. Dziwne – pomyślała – wydawał się nie na swoim miejscu.
Kiedy podeszła bliżej, spostrzegła coś dziwnego w wyglądzie kamienia. Był zbyt gładki i podłużny. Gdy znalazła się jeszcze bliżej, zdała sobie sprawę, że to w ogóle nie jest kamień. Była to butelka, prawdopodobnie pozostawiona przez bezmyślnego turystę lub miejscowego nastolatka, który przyszedł nocą na plażę. Zerknęła przez ramię i spostrzegła kosz na śmieci przyczepiony do wieżyczki ratownika. Postanowiła zrobić dobry uczynek. Kiedy sięgnęła po butelkę, ze zdziwieniem spostrzegła, że jest zakorkowana. Podniosła ją i spojrzała pod światło. Zobaczyła w środku owinięty sznurkiem list.
Przez chwilę poczuła przyspieszone bicie serca, ponieważ wróciły wspomnienia. Kiedy miała osiem lat i spędzała wakacje z rodzicami na Florydzie, wraz z inną dziewczynką wysłała morzem list, ale nigdy nie dostała odpowiedzi. List był prosty, zwyczajny, dziecinny. Po powrocie do domu przez kilka tygodni biegała do skrzynki pocztowej, mając nadzieję, że ktoś znalazł butelkę i odpowiedział na list. Kiedy odpowiedź nie nadeszła, poczuła rozczarowanie, potem wspomnienie zbladło i wreszcie zniknęło. Teraz starała się odtworzyć okoliczności towarzyszące temu wydarzeniu. Kto był z nią wtedy? Dziewczynka w jej wieku… Tracy?… Nie… Stacey?… Tak… Stacey! Miała na imię Stacey! Blondynka… Przyjechała z dziadkami na lato i… Tu pamięć zawiodła i Teresa, mimo wysiłków, już nic nie mogła sobie przypomnieć.
Spróbowała wyciągnąć korek, spodziewając się niemal, że to będzie ta sama butelka, którą kiedyś wrzuciła do wody, choć wiedziała, że to niemożliwe. Pewnie wysłało ją inne dziecko, a jeśli prosiło o odpowiedź, ona na pewno ją wyśle. Może wraz z małym podarunkiem i pocztówkami z Cape Cod.
Korek był głęboko wciśnięty, palce się ślizgały, gdy próbowała go wyciągnąć. Nie mogła go dobrze złapać. Wbiła krótkie paznokcie w widoczny fragment korka i powoli obróciła butelkę. Nic. Chwyciła drugą ręką i spróbowała jeszcze raz. Zacisnęła mocniej palce, włożyła butelkę między uda dla większego oporu i gdy już miała zrezygnować, korek drgnął. Z nową energią znowu zmieniła rękę… ścisnęła, obróciła butelkę bardzo powoli… korek był coraz bardziej widoczny… nagle wysunął się bez trudu do końca.
Odwróciła butelkę do góry nogami i ze zdziwieniem stwierdziła, że list niemal natychmiast wypadł. Pochyliła się, żeby go podnieść i zauważyła, że był ciasno zwinięty. Dlatego wysunął się tak łatwo.
Ostrożnie odwinęła sznurek i gdy rozłożyła list, rzucił się jej w oczy papier. Nie była to dziecięca papeteria, lecz drogi papier, gruby i solidny, z sylwetką płynącego żaglowca wytłoczoną w prawym górnym rogu. Papier był pomarszczony, wyglądał na stary, jakby przebywał w wodzie od stu lat.
Wstrzymała oddech. Może rzeczywiście był stary? Słyszała historie o butelkach wyrzucanych po stu latach na brzeg, może właśnie tak było w tym wypadku. Może znalazła prawdziwy skarb. Gdy spojrzała na pismo, zrozumiała, że się pomyliła. W górnym lewym rogu była data.
Dwudziesty drugi lipca 1997
Ponad trzy tygodnie temu.
Trzy tygodnie? Tylko tyle?
List był długi. Zajmował obie strony kartki i nie zauważyła, by jego autor oczekiwał odpowiedzi. Nigdzie nie było adresu ani numeru telefonu, ale sądziła, że dane mogły kryć się w treści listu.
Poczuła dreszcz emocji. Właśnie wtedy we wschodzącym słońcu Nowej Anglii po raz pierwszy przeczytała list, który miał odmienić jej życie.
Dwudziesty drugi lipca 1997
Moja najdroższa Catherine,
Tęsknię za Tobą, ukochana, tak jak zawsze, ale dzisiaj było mi bardzo ciężko, bo ocean śpiewał o naszym wspólnym życiu. Niemal czuję Twą obecność obok siebie i zapach dzikich kwiatów, które zawsze przypominały mi Ciebie. W tej chwili nic nie sprawia mi przyjemności. Coraz rzadziej mnie odwiedzasz i czasem mam wrażenie, jakby największa część mnie powoli odchodziła.
Mimo to próbuję. Nocą, gdy jestem sam, wzywam Cię, a w chwili gdy mój ból wydaje mi się największy, wciąż znajdujesz drogę, by do mnie wrócić. Zeszłej nocy we śnie zobaczyłem Cię na molo niedaleko Wrightsville Beach. Wiatr rozwiewa Twoje włosy, a w oczach odbija się światło zachodzącego słońca. Uderza mnie Twój widok. Opierasz się o reling. Jesteś piękna. Gdy Cię widzę, myślę, że takiego piękna nie zobaczę w nikim innym. Powoli zaczynam iść w Twoją stronę, a kiedy odwracasz się do mnie, spostrzegam, że inni też na Ciebie patrzą. „Znasz ją?” – pytają z zazdrością w głosie, a gdy uśmiechasz się do mnie, po prostu mówię im prawdę. „Lepiej niż własne serce”.