Литмир - Электронная Библиотека

A więc to dlatego – pomyślała. – Jaki ojciec, taki syn.

– Nadal mieszka w mieście? – spytała.

– Tak. Często się spotykamy. Staramy się zobaczyć przynajmniej raz w tygodniu. Lubi mnie ustawiać.

– Jak większość rodziców – przyznała z uśmiechem.

Kilka minut później podano im zamówione potrawy. Jedli i rozmawiali. Tym razem Garrett odzywał się częściej niż Teresa. Mówił, jak wyglądało dorastanie na Południu i dlaczego nigdy stąd nie wyjechał, mimo iż mógł. Opowiedział o kilku przygodach, które przeżył, żeglując i nurkując. Słuchała zafascynowana. Porównywała jego słowa z tym, co stanowiło główny temat rozmów z mężczyznami w Bostonie. Oni koncentrowali się głównie na swoich osiągnięciach w interesach. Jego wspomnienia były zupełnie inne. Mówił o różnych stworzeniach morskich, które widział w czasie nurkowania, o żeglowaniu w sztormie, który przyszedł niespodziewanie i omal nie przewrócił łodzi. Raz uciekał przed rybą młotem i musiał się ukryć wewnątrz wraku, który właśnie przeszukiwał.

– Kończyło mi się powietrze, gdy wreszcie mogłem wypłynąć – dodał, wspominając to zdarzenie.

Teresa przyglądała mu się bacznie i z zadowoleniem stwierdziła, że zachowuje się znacznie swobodniej w porównaniu z poprzednim wieczorem. Przyglądała się szczupłej twarzy i jasnoniebieskim oczom. Teraz w jego słowach pojawiła się nowa energia. Ta odmiana była pociągająca. Przestał zastanawiać się nad każdym wyrazem.

Skończyli jeść. Miał rację, jedzenie było pyszne. Wypili jeszcze po jednym piwie. Wentylatory kręciły się pod sufitem. Słońce wisiało wysoko na niebie i w restauracji zrobiło się gorąco. Nadal było tłoczno. Garrett położył pieniądze na stoliku i wskazał gestem, że wychodzą.

– Gotowa?

– Jeśli ty jesteś gotów. Dzięki za lunch. Był wspaniały.

Podeszli do frontowego wyjścia. Oczekiwała, że Garrett będzie chciał jak najszybciej wrócić do sklepu. Zaskoczył ją, gdy zaproponował coś innego.

– Co myślisz o spacerze plażą? Tuż przy wodzie zawsze jest trochę chłodniej.

Kiedy się zgodziła, zaprowadził ją na molo i ruszył w dół schodami. Teresa szła przy jego boku. Stopnie były nierówne i przysypane cienką warstwą piasku. Schodząc, musieli się trzymać poręczy. Zeszli na plażę i skierowali się ku wodzie. Musieli przejść pod molo. Cień łagodził południowy upał. Gdy zbliżyli się do mokrego piasku na granicy wody, zatrzymali się i zdjęli buty. Wokół na ręcznikach leżały całe rodziny. Dzieci chlapały się w wodzie.

Zaczęli iść obok siebie w milczeniu. Teresa rozglądała się wokół, chłonęła widoki.

– Dużo czasu od przyjazdu spędziłaś na plaży? – spytał Garrett.

Pokręciła głową.

– Nie. Przyjechałam przedwczoraj. Jestem po raz pierwszy na plaży.

– Jak ci się podoba?

– Jest piękna.

– Czy przypomina plaże na północy?

– Niektóre, ale tutaj woda jest o wiele cieplejsza. Nigdy nie byłeś na wybrzeżu dalej na północ?

– Nigdy nie wyjeżdżałem z Karoliny Północnej.

Uśmiechnęła się do niego.

– Oto prawdziwy wędrowiec.

Roześmiał się cicho.

– Nie wydaje mi się, żeby mnie coś omijało. Lubię tu być i nie wyobrażam sobie piękniejszego zakątka. Nie chciałbym mieszkać gdzie indziej. – Postąpił kilka kroków i zmienił temat. – Jak długo zostaniesz w Wilmington?

– Do niedzieli. W poniedziałek muszę wrócić do pracy.

Jeszcze pięć dni – pomyślał.

– Znasz jeszcze kogoś w mieście?

– Nie. Przyjechałam zupełnie sama.

– Dlaczego?

– Po prostu chciałam je odwiedzić. Słyszałam wiele dobrego o tej okolicy.

Zastanowiła go jej odpowiedź.

– Czy zawsze sama jeździsz na wakacje?

– Właściwie wybrałam się po raz pierwszy.

Czarny labrador, towarzyszący biegnącej brzegiem kobiecie, sprawiał wrażenie zmęczonego upałem. Wywiesił język i ziajał. Kobieta, nie zdając sobie sprawy ze stanu psa, biegła nadal, w końcu ich minęła. Garrett już chciał zwrócić jej uwagę, ale uznał, że to nie jego sprawa.

Odezwał się po kilku minutach.

– Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?

– To zależy od pytania.

Przystanął i zebrał kilka muszelek. Przerzucił je w dłoniach i podał Teresie.

– Spotykasz się z kimś w Bostonie?

Wzięła od niego muszelki.

– Nie.

Fale uderzały o brzeg tuż u ich stóp. Przystanęli w płytkiej wodzie. Spodziewał się takiej odpowiedzi, ale nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś taki jak ona samotnie spędza wieczory.

– Dlaczego nie? Kobieta taka jak ty powinna mieć mężczyzn na pęczki.

Uśmiechnęła się. Ruszyli powoli przed siebie.

– Dzięki, to miłe, co mówisz. Ale to nie takie proste, zwłaszcza gdy ma się syna. Tyle rzeczy muszę brać pod uwagę. – Zawahała się. – A co z tobą? Spotykasz się z kimś teraz?

Pokręcił przecząco głową.

– Nie.

– Teraz moja kolej na pytanie: „Dlaczego nie”?

Garrett wzruszył ramionami.

– Chyba nie spotkałem nikogo odpowiedniego.

– To wszystko?

Nadeszła chwila prawdy i Garrett o tym wiedział. Musiał tylko powtórzyć wcześniejsze zdanie, jednak kilka kroków postąpił w milczeniu.

Zmniejszyły się tłumy plażowiczów, gdy tylko odeszli dalej od molo. Jedynie szum fal zakłócał ciszę. Garrett spostrzegł stado rybitw stojące tuż przy skraju wody. Już usuwało się im z drogi. Słońce zawisło dokładnie nad ich głowami i odbijało się w piasku. Musieli mrużyć oczy. Nagle Garrett zaczął mówić. Teresa podeszła bliżej, żeby móc go usłyszeć mimo szumu oceanu.

– Nie, to nie wszystko. Mam wymówkę. Mówiąc szczerze, nie próbowałem nikogo znaleźć.

Teresa przyglądała mu się uważnie. Patrzył prosto przed siebie, jakby zbierał myśli. Wyczuła jego wahanie. On mimo wszystko mówił dalej.

– Jest coś, o czym ci wczoraj wieczorem nie powiedziałem.

Wiedziała, co usłyszy, i poczuła nagły skurcz żołądka. Próbowała zachować obojętną minę.

– Tak? – szepnęła tylko.

– Byłem kiedyś żonaty – wyznał w końcu. – Sześć lat. – Odwrócił się do niej z takim wyrazem twarzy, że aż się wzdrygnęła. – Ale ona umarła.

– Tak mi przykro – powiedziała cicho.

Znowu przystanął, zebrał kilka muszelek, ale tym razem nie podał ich Teresie. Obejrzał je dokładnie i rzucił w nadpływającą falę. Teresa patrzyła, jak znikają w oceanie.

– Stało się to trzy lata temu. Od tamtej pory nie interesowały mnie randki, a nawet przyglądanie się innym kobietom. – Przerwał na chwilę, poczuł się nieswojo.

– Samotność musi ci doskwierać.

– Czasami, ale staram się o tym nie myśleć. Prowadzę sklep, zawsze jest tam coś do zrobienia i dzięki temu czas jakoś płynie. Zanim się obejrzę, pora iść spać, a następnego dnia zaczynam od początku.

Przerwał i spojrzał na nią z bladym uśmiechem. Powiedział to wreszcie. Od lat pragnął opowiedzieć o swoich uczuciach komuś innemu, nie tylko ojcu. Skończyło się na kobiecie z Bostonu, której prawie nie znał. Jej jednak udało się otworzyć drzwi. Drzwi, które on sam zatrzasnął na głucho.

Nic nie powiedziała. Ponieważ milczenie się przedłużało, spytała:

– Jaka ona była?

– Catherine? – nagle zaschło mu w gardle. – Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Chcę – powiedziała łagodnie.

Wrzucił muszelkę do wody. Zbierał myśli. Czemu żywił nadzieję, że będzie umiał opisać ją słowami? W głębi duszy pragnął spróbować, chciał, żeby Teresa zrozumiała. Zwłaszcza Teresa. Wbrew swej woli wyruszył z powrotem w przeszłość.

– Cześć, kochanie – powiedziała Catherine, unosząc głowę znad grządki. – Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

– Rano w sklepie był mały ruch, więc pomyślałem, że wpadnę do domu na lunch i zobaczę, jak sobie radzisz.

– Czuję się o wiele lepiej.

– Jak myślisz, miałaś grypę?

– Nie wiem. Może coś zjadłam. W godzinę po twoim wyjściu poczułam się dostatecznie dobrze, by zejść do ogrodu.

– Właśnie widzę.

– Podobają ci się kwiaty? – Wskazała ręką świeżo zagrabioną grządkę.

Garrett przyjrzał się uważnie posadzonym bratkom okalającym ganek. Uśmiechnął się.

26
{"b":"101275","o":1}