Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tak czy inaczej, zbliżał się bal na rozpoczęcie roku, a ja z powodu całej tej historii z Angelą, wciąż nie miałem partnerki. W balu mieli uczestniczyć wszyscy członkowie rady uczniowskiej: obecność była obowiązkowa. Musiałem pomóc udekorować sale gimnastyczną i posprzątać następnego dnia, a poza tym te bale były całkiem udane. Zadzwoniłem do kilku dziewczyn, które znałem, ale miały już z kim iść, w związku z czym zadzwoniłem do kilku innych. Te również miały już partnerów. Na tydzień przed balem nie było praktycznie w czym wybierać. Pula poszukiwań zawęziła się do dziewczyn, które nosiły grube okulary i sepleniły. Beaufort nigdy nie był wylęgarnią piękności, ale musiałem przecież kogoś znaleźć. Nie chciałem iść na bal bez dziewczyny – jak by to wyglądało? Byłbym pierwszym przewodniczącym samorządu w historii, który przyszedł sam na bal na rozpoczęcie roku. Wiedziałem, że skończy się to tym, że będę przez całą noc nalewał poncz albo sprzątał rzygowiny w łazience. Takie rzeczy robili na ogół ludzie, którzy przychodzili bez partnerki.

Bliski paniki, wyciągnąłem szkolny album z zeszłego roku i zacząłem go kartkować, szukając jakiejkolwiek dziewczyny, która mogłabym nie mieć chłopaka. W pierwszej kolejności przejrzałem strony z uczennicami najstarszej klasy. Wiele z nich wyjechało na studia, ale kilka zostało w mieście. Nie wydawało mi się, bym miał u nich wielkie szanse, lecz mimo to zadzwoniłem i okazało się, że moje obawy były słuszne. Nie udało mi się znaleźć żadnej dziewczyny, która chciałby wybrać się ze mną na bal.

Po jakimś czasie wprawiłem się nawet w przyjmowaniu odpowiedzi odmownych, chociaż nie jest to rzecz, którą mógłbym się chełpić przed wnukami. Mama wiedziała co jest grane, i w końcu przyszła do mojego pokoju i usiadła obok mnie na łóżku.

– Jeśli nie możesz znaleźć nikogo, z radością będę ci towarzyszyć – powiedziała.

– Dzięki, mamo – odparłem bez entuzjazmu.

Kiedy wyszła z pokoju poczułem się jeszcze gorzej niż przedtem. Nawet moja mama nie wierzyła, że uda mi się kogoś znaleźć. Gdybym pokazał się tam razem z nią, nie zapomniano by mi tego i za sto lat.

Swoją droga, na tym samym wózku jechał ze mną jeszcze jeden chłopak. Carey Dennison został wybrany na skarbnika i też nie miał z kim iść. Był facetem, z którym nikt nie mógł długo wytrzymać i wybrano go tylko dlatego, że nie miał żadnego kontrkandydata. Mimo to ledwo udało mu się przejść. Grał na tubie w orkiestrze dętej i miał ciało pozbawione wszelkich proporcji, jakby przestał rosnąc w wieku dojrzewania. Z wielkiego korpusu wyrastały mu pająkowate ręce i nogi niczym u Hoo z Hooville, jeśli pamiętacie te kreskówkę. Miał również piskliwy głosik – chyba właśnie dlatego tak dobrze grał na tubie – i stale zadawał wszystkim głupie pytania w rodzaju: „A gdzie pojechaliście w zeszłym tygodniu? A dobrze się bawiliście? A były tam jakieś dziewczyny?”. Nie czekał nawet na odpowiedź, lecz kręcił się dookoła jak fryga, tak że trzeba było bez przerwy obracać głowę, żeby go widzieć. Przysięgam, że był chyba najbardziej denerwującą osobą, jaką w życiu spotkałem. Wiedziałem, że jeśli nie znajdę partnerki, będzie stał przy mnie cały wieczór, zasypując pytaniami niczym jakiś szalony prokurator.

Kartkowałem więc dalej album, tam, gdzie zamieszczone były zdjęcia dziewczyn z trzeciej klasy, gdy mój wzrok padł nagle na Jamie Sullivan. Wahałem się tylko sekundę, a potem przewróciłem szybko kartkę, przeklinając się za to, że w ogóle o tym pomyślałem. Przez następną godzinę szukałem kogoś, kto wyglądałby chociaż w połowie tak przyzwoicie, powoli jednak uświadomiłem sobie, że nie został już nikt. W końcu przewróciłem kartki z powrotem i ponownie się jej przyjrzałem. Nie wygląda wcale tak źle, stwierdziłem, i jest naprawdę słodka. Chyba mi nie odmówi.

Zamknąłem album. Jamie Sullivan? Córka Hegberta? Nie ma mowy. W żadnym wypadku. Moi przyjaciele upiekliby mnie żywcem.

Ale jeśli alternatywą miało być pójście na bal z własną matką, zmywanie wymiotów albo nawet, broń Boże, Carey Dennison?

Przez cały wieczór analizowałem wszystkie za i przeciw. Wierzcie mi, kilkakrotnie zmieniałem decyzje, ostatecznie wybór był jednak oczywisty, nawet dla mnie. Musiałem zaprosić Jamie na bal i przemierzając pokój, zacząłem zastanawiać się, jak to najlepiej zrobić.

Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę z czegoś strasznego, czegoś absolutnie przerażającego. Uświadomiłem sobie mianowicie, że Carey Dennison robi prawdopodobnie w tym momencie dokładnie to samo co ja. Niewykluczone, że przeglądał właśnie ten sam album! Może i miał nie po kolei w głowie, na pewno jednak nie był facetem, który lubi zmywać po kimś rzygi, a gdybyście znali jego matkę, wiedzielibyście, że miał jeszcze gorszą alternatywę niż ja. Co będzie, jeśli pierwszy zaprosi córkę pastora? Jamie mu nie odmówi, a realnie rzecz biorąc, była jego jedyną opcją. Nikt prócz niej nie zgodziłby się za żadne skarby mu towarzyszyć. Jamie wszystkim pomagała – była jedną z tych świętych, które każdemu dają równe szanse. Wsłuchując się w piskliwy głosik Careya, wyczuje pewnie dobro emanujące z jego serca i od razy się zgodzi.

Siedziałem wiec w moim pokoju, umierając ze strachu, że Jamie może nie pójść ze mną na bal. Prawie nie spałem tej nocy, co było chyba najdziwniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Nie sądzę, by zamiar zaproszenia Jamie na bal przysporzył komukolwiek tylu zgryzot. Zamierzałem pogadać z nią z samego rana, póki jeszcze miałem odwagę, Jamie nie było jednak w szkole. Przypuszczam, że pojechała do sierocińca w Morehead City, tak jak robiła to co miesiąc. Kilkoro z nas próbowało się urwać pod tym pretekstem ze szkoły, ale jamie była jedyna osoba, która dostawała zgodę. Dyrektor wiedział, że naprawdę będzie coś czytała dzieciom, robiła na drutach lub po prostu bawiła się z nimi w różne gry. Nie było obawy, że wymknie się na plażę, pójdzie do baru „U Cecila” albo coś w tym guście. Sama taka myśl była śmieszna.

– Masz już kogoś? – zapytał mnie między lekcjami Eric.

Wiedział doskonale, że nie mam, ale chociaż był moim najlepszym przyjacielem, lubił czasami wbić mi szpilę.

– Jeszcze nie – odparłem. – Ale ostro nad tym pracuję.

W głębi korytarza Carey Dennison zaglądał do swojej szafki. Mógłbym przysiąc, że zerknął na mnie ukradkiem, kiedy wydawało mu się, że na niego nie patrzę.

Taki to był dzień.

Podczas ostatniej lekcji minuty wlokły się w żółwim tempie. Jeśli Carey i ja wyjdziemy jednocześnie, kombinowałem, na pewno dobiegną do jej domu pierwszy, biorąc pod uwagę te jego koślawe kulasy, i w ogóle. Zmobilizowałem już wcześniej siły i gdy zabrzęczał dzwonek, wyskoczyłem ze szkoły i popędziłem na złamanie karku ulicą. Po jakiś stu jardach trochę się zmęczyłem, a zaraz potem złapała mnie kolka. Wkrótce musiałem poważnie zwolnić, ale kolka naprawdę mi doskwierała, więc pochyliłem się i złapałem za bok. Idąc ulicami Beaufort, wyglądałem ja dychawiczna wersja Quasimodo z Notre Dame.

Nagle wydało mi się, że słyszę za plecami piskliwy śmiech Careya. Obróciłem się, wbijając palce w brzuch, żeby uśmierzyć ból, ale go nie zobaczyłem. Może przemykał gdzieś opłotkami? Był z niego chytry sukinsyn. Nie można mu było zaufać chociaż przez chwile.

Pochylony, zacząłem kuśtykać jeszcze szybciej i wkrótce znalazłem się na ulicy Jamie. Byłem już kompletnie mokry – pot przesiąkł przez koszulę – i wciąż gwałtownie rzęziłem. Podszedłem do jej drzwi, odczekałem sekundę, żeby złapać oddech, i zapukałem. Mimo gorączkowego pośpiechu, z jakim starałem się dotrzeć do jej domu, tkwiący we mnie pesymista spodziewał się, że to właśnie Carey otworzy mi drzwi. Wyobrażałem sobie uśmiech na jego twarzy oraz triumfalne spojrzenie, które mówiło: „przykro mi, wspólniku, spóźniłeś się”.

Drzwi nie otworzył jednak Carey, otworzyła je Jamie – i po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jak mogłaby wyglądać, gdyby była normalną osobą. Miała na sobie dżinsy i czerwona bluzkę i choć jej włosy były w dalszym ciągu ściągnięte w kok, nie był taki ciasny jak zwykle. Pomyślałem, że byłaby całkiem fajną dziewczyną, gdyby tylko dała sobie szansę.

6
{"b":"101274","o":1}