Литмир - Электронная Библиотека
A
A

· To, co można było kupić z ogłoszeń ekspresowych -wyjaśnił Mitchell. – I na twoim miejscu nie robiłbym z tego afery, bo to czuły punkt. Nie chciałbym zmieniać tematu, ale zaczynamy się niecierpliwić. Nie mamy zamiaru cię straszyć, ale będziemy musieli zrobić naprawdę coś ekstra, jeśli nie dostarczysz nam wkrótce swojego narzeczonego.

· Czy to ma być groźba?

· No tak, jasne – potwierdził Mitchell. – To jest groźba. Habib siedział za kierownicą w wielkim kołnierzu ortopedycznym. Nie wykazywał głębszego zainteresowania.

· Jesteśmy zawodowcami – dodał Mitchell. – Nie daj się zwieść naszym uprzejmym zachowaniem.

· Tak, właśnie – powiedział Habib.

· Zamierzacie włóczyć się dzisiaj za mną? – zapytałam.

· Taki mamy plan – przyznał Mitchell. – Spodziewam się, że dokonasz czegoś ciekawego. Nie chciałbym spędzić dnia na przyglądaniu się damskim pantoflom na deptaku. Tak jak powiedzieliśmy, nasz szef zaczyna się wkurzać.

· Dlaczego wasz szef chce dorwać Komandosa?

· Komandos ma coś, co należy do szefa, i chciałby omówić z nim tę sprawę. Możesz mu o tym powiedzieć.

Podejrzewałam, że omawianie tej sprawy mogłoby pociągnąć za sobą fatalne skutki.

· Przekażę mu, jeśli otrzymam od niego jakieś wiadomości.

· Powiedz mu, że jeśli odda to, co ma, będzie w porządku. Wszystko pójdzie w niepamięć. Bez urazy.

· Mhm. Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia, chłopaki.

· Byłbym wdzięczny, gdybyś wychodząc z domu, przyniosła mi aspirynę – powiedział Habib. – Mam uraz kręgosłupa szyjnego.

· Nie wiem, jak ty – zwróciłam się do Boba, kiedy wsiedliśmy do windy – ale ja jestem lekko przerażona.

Kiedy weszłam do domu, babcia czytała Keksowi komiksy. Bob przysunął się, żeby się przyłączyć do zabawy, a ja zabrałam telefon do pokoju gościnnego, żeby zadzwonić do Briana Simona.

Simon podniósł słuchawkę po trzecim sygnale.

· Halo.

· To była krótka wycieczka – powiedziałam.

· Kto mówi?

· Stephanie.

· Skąd masz mój numer? Jest zastrzeżony.

· Jest nadrukowany na obroży twojego psa.

· Ach.

· Mam nadzieję, że teraz, kiedy już wróciłeś do domu, wpadniesz po Boba.

· Dzisiaj jestem trochę zajęty…

· Nie ma sprawy. Podrzucę go. Gdzie mieszkasz? Zapadło milczenie.

· W porządku, sprawa wygląda tak – powiedział Simon – że właściwie nie chcę zabrać Boba.

· To twój pies!

· Już nie. Według prawa, masz z niego dziewięć dziesiątych. Ty masz jedzenie. Ty masz zmiotkę do kup. Ty masz psa. Posłuchaj, to sympatyczne zwierzę, ale zabiera mi za dużo czasu. Poza tym swędzi mnie nos. Myślę, że to alergia.

· A ja myślę, że dupek z ciebie. Simon westchnął.

· Nie jesteś pierwszą kobietą, która mi to mówi.

· Nie mogę go trzymać u siebie. Wyje, kiedy wychodzę z domu.

· Skąd ja to znam! A jak go zostawisz samego, to zjada meble.

· Słucham? Co to znaczy: zjada meble?

· Zapomnij o tym. Nie to miałem na myśli. Nie zjada mebli. To znaczy, żucie nie oznacza jeszcze zjadania. A właściwie on nawet nie żuje. O cholera – powiedział Simon. – Powodzenia. – I odłożył słuchawkę.

Wykręciłam jeszcze raz jego numer, ale nie odebrał telefonu.

Odniosłam aparat do kuchni i dałam Bobowi miskę psich chrupek na śniadanie. Sobie nalałam filiżankę kawy i zjadłam kawałek placka. Został jeszcze jeden, więc poczęstowałam Boba.

· Nie jesz mebli, prawda? – zapytałam. Babcia siedziała rozparta przed telewizorem, oglądając prognozę pogody.

· Nie przejmuj się dzisiejszą kolacją – powiedziała. -Możemy zjeść mięso z wczoraj.

Podniosłam kciuk do góry w geście „tak trzymać”, ale była pochłonięta sprawą pogody przewidywanej dla Cle-veland, więc nie widziała mnie.

· Chyba muszę już wyjść – poinformowałam ją.

Babcia kiwnęła głową.

Wyglądała na wypoczętą. Ja czułam się, jakby przejechał po mnie czołg. Brakowało mi snu. Te wizyty w środku nocy i chrapanie babci zrobiły swoje. Wyszłam z mieszkania i powlokłam się na dół. Kiedy czekałam na windę, oczy same mi się zamykały.

· Jestem wykończona – poskarżyłam się Bobowi. -Potrzebuję więcej snu.

Pojechałam do rodziców, gdzie wkroczyliśmy do domu razem z Bobem. Mama tłukła się po kuchni, ponieważ właśnie robiła placek z jabłkami.

· To pewnie jest Bob – powiedziała. – Babcia powiedziała mi, że masz psa.

Bob podbiegł do mamy.

· Nie! – krzyknęła. – Jak śmiesz!

Bob zatrzymał się tuż przed nią i popatrzył na mnie.

· Wiesz, o co chodzi – zwróciłam się do Boba.

· Co za dobrze wychowany pies – oświadczyła mama. Zwędziłam kawałek jabłka z placka.

· Czy babcia powiedziała ci również o tym, że chrapie, wstaje bladym świtkiem i ogląda bez przerwy kanał z prognozami pogody? – Nalałam sobie filiżankę kawy. – Pomocy – zwróciłam się do kawy.

· Zdaje się, że przed pójściem spać lubi wypić parę łyków alkoholu – poinformowała mnie mama. – Zawsze chrapie, kiedy wypije sobie parę głębszych.

· To nie może być z tego powodu. Nie mam w domu ani grama alkoholu.

· Zajrzyj do szafy. Zwykle trzyma tam alkohol. Zawsze wyrzucam stamtąd butelki.

· To znaczy, że sama go kupuje i chowa w szafie?

· Ona tego nie chowa w szafie. Ona tam to trzyma.

· Chcesz powiedzieć, że babcia jest alkoholiczką?

· Nie, oczywiście, że nie. Po prostu trochę popija. Mówi, że pomaga jej to zasnąć.

Może na tym polegał mój problem. Może ja też powinnam sobie popijać. Rzecz w tym, że kiedy za dużo wypiję, zbiera mi się na wymioty. A jak raz zacznę, to ciężko mi będzie przyznać, że piję za dużo, aż będzie już na to za późno. Jedno upicie się zwykle pociąga za sobą następne.

Owionęło mnie gorące kuchenne powietrze, przeniknęło przez moją koszulę, a ja poczułam się jak placek, który tkwi w piekarniku i dymi. Z wysiłkiem zdjęłam koszulę, położyłam głowę na stole i zasnęłam. Śniło mi się, że jest lato i smażę się na plaży w Point Pleasant. Pode mną gorący piasek, a nade mną prażące słońce. Moja skóra jest brązowa i spieczona jak skórka na cieście. Kiedy się obudziłam, placek był już gotowy, a w całym domu pachniało niczym w niebie. I mama wyprasowała mi koszulę.

· Czy jadasz deser przed posiłkiem? – zapytałam mamę.

Popatrzyła na mnie osłupiałym wzrokiem. Jak gdybym zapytała ją, czy w każdą środę o północy zabija koty w ofierze.

· Przypuśćmy, że jesteś sama w domu – powiedziałam. – W lodówce masz kruche ciasto z truskawkami, a mięso jeszcze w piekarniku. Co zjadłabyś najpierw?

Mama myślała przez chwilę, oczy miała szeroko otwarte ze zdziwienia.

· Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w ogóle jadła sama obiad. Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.

Zapięłam koszulę i włożyłam dżinsową kurtkę.

· Muszę iść. Mam robotę.

· Mogłabyś przyjść jutro wieczór na kolację – powiedziała mama. – No i zabrać ze sobą babcię i Josepha. Będzie pieczeń wieprzowa i tłuczone ziemniaki.

· Dobrze, ale nie wiem, jak będzie z Joem. Podeszłam do drzwi wejściowych i zobaczyłam, że za buickiem stoi latający dywan.

· Co teraz? – zapytała mama. – Kim są ci mężczyźni w dziwacznym samochodzie?

· To Habib i Mitchell.

· Po co tutaj stoją?

· Jeżdżą za mną, ale nic się nie martw. Są w porządku.

· Co masz na myśli, mówiąc „nie martw się”? Takich rzeczy nie mówi się do matki. Oczywiście, że będę się martwiła. Wyglądają na rzezimieszków. – Mama przepchnęła się koło mnie, podeszła do auta i zastukała w szybę.

Szyba zjechała w dół i Mitchell popatrzył na moją mamę.

· Jak leci? – zapytał.

· Dlaczego śledzicie moją córkę?

· Powiedziała pani, że ją śledzimy? Nie powinna była tego robić. Nie chcemy martwić matek.

· W domu mam broń i jeśli będę musiała, zrobię z niej użytek – ostrzegła mama.

· Rety, proszę pani, nie trzeba od razu stawiać sprawy na ostrzu noża – próbował je uspokoić Mitchell. – Co się z tą rodziną dzieje? Wszyscy są zawsze wrogo nastawieni. Po prostu trochę sobie jeździmy za pani dzieciakiem.

23
{"b":"101269","o":1}