Литмир - Электронная Библиотека
A
A

· Wygląda na to, że nikogo nie ma w domu – oznajmiłam.

· Alexander jest w mieście, więc Hannibal pewnie przeprowadził się do południowego skrzydła rezydencji w Deal. – Morelli odczekał chwilę. – Komandos prawdopodobnie chce, żebyś tam siedziała, ponieważ jesteś bezpieczna. Chce, żebyś miała poczucie, że coś robisz, bo wtedy nie wpakujesz się w tarapaty. Zdaje się, że powinnaś dać sobie spokój i po prostu wpaść do mnie.

· Niezły pomysł, ale ja sądzę inaczej.

· I tak warto było spróbować – orzekł Morelli.

Rorfączyliśmy się i zajęłam się z powrotem węszeniem. Morelli pewnie miał rację, Hannibal przebywał teraz na wybrzeżu. Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać: obserwować i czekać. O północy Hannibala nadal nie było. Zmarzły mi stopy i miałam serdecznie dość siedzenia w samochodzie. Wysiadłam i rozprostowałam kości. Jeszcze tylko rzucę okiem na tył domu i zbieram się.

Szłam ścieżką rowerową, trzymając w dłoni sprej. Było ciemno jak w piekle. Żadnego światła. Wszyscy wokół spali. Dostałam się do tylnego wejścia do domu Hannibala i popatrzyłam w okna. Zimne, ciemne szyby. Miałam już odejść, kiedy usłyszałam stłumiony odgłos spuszczania wody. Nie było żadnej wątpliwości, skąd wydobywał się ten dźwięk. Z domu Hannibala. Ciarki przeszły mi po plecach. W tych ciemnościach ktoś mieszkał. Zamarłam, wstrzymując oddech i nasłuchując każdą cząsteczką ciała. Nie docierały więcej żadne odgłosy ani oznaki życia. Nie miałam pojęcia, co to może znaczyć, ale byłam do głębi przerażona. Pognałam wzdłuż ścieżki, pobiegłam przez trawnik do samochodu i zwiałam.

Kiedy stanęłam w drzwiach, Rex kręcił się w swoim kole, a Bob podbiegł do mnie z błyszczącymi ślepiami, sapiąc w oczekiwaniu na poklepanie po łbie i jedzenie. Przywitałam się z Reksem i dałam mu rodzynka. Potem podsunęłam kilka rodzynków Bobowi, co sprawiło, że zaczął machać ogonem tak gwałtownie, iż cała tylna część jego ciała ruszała się z prawa na lewo.

Postawiłam pudełko z rodzynkami na kuchennej ladzie i poszłam do łazienki. Kiedy wróciłam, rodzynki zniknęły. Zostało po nich tylko zaślinione i poszarpane pudełko.

· Masz zaburzenia przewodu pokarmowego – powiedziałam do Boba. – Każdy, kto się na tym zna, powie ci, że nałogowe obżeranie się nie jest najlepszym rozwiązaniem. Zanim się zorientujesz, skóra na tobie pęknie.

Babcia zostawiła mi w pokoju gościnnym poduszkę i kołdrę. Zrzuciłam buty, wpełzłam pod kołdrę i w ciągu sekundy zasnęłam.

Obudziłam się z uczuciem zmęczenia i dezorientacji. Popatrzyłam na zegarek. Druga. Spojrzałam w ciemność.

· Komandos?

· Co to za pies?

· Opiekuję się nim. Zdaje się, że nie ma zbyt wiele cech psa obronnego.

· Gdyby tylko mógł znaleźć klucz, na pewno otworzyłby mi drzwi.

· Wiem, że poradzić sobie z zamkiem to pestka, ale co zrobiłeś z łańcuchem?

· Tajemnica zawodowa.

· To także mój zawód.

Komandos wręczył mi dużą kopertę.

· Przejrzyj te zdjęcia i powiedz mi, kogo rozpoznajesz.

Usiadłam, zapaliłam lampkę nocną i otworzyłam kopertę. Rozpoznałam Alexandra Ramosa i Hannibala. Były tam również zdjęcia Ulyssesa, Homera Ramosa i dwóch kuzynów. Wszyscy czterej byli do siebie podobni; każdy z nich mógł być człowiekiem, którego widziałam w drzwiach domu w Deal. Oczywiście z wyjątkiem Homera, który nie żył. Na zdjęciu z Homerem Ramosem była jeszcze jakaś kobieta. Niska, o blond włosach. Uśmiechała się. Homer obejmował ją i też się do niej uśmiechał.

· Kto to jest?

· Ostatnia przyjaciółka Homera. Nazywa się Cynthia Lotte. Pracuje w centrum. Recepcjonistka u kogoś, kogo znasz.

· O rany! Teraz poznaję. Pracuje u mojego byłego męża.

· Tak – stwierdził Komandos. – Świat jest mały.

Powiedziałam mu o ciemnym domu Hannibala, w którym nie dostrzegłam żadnych oznak czyjejś obecności, i o odgłosie spuszczonej wody.

· Co to znaczy? – zapytałam Komandosa.

· To znaczy, że w tym domu ktoś jest.

· Hannibal?

· Hannibal jest w Deal.

Komandos zgasił lampkę i wstał. Był w czarnym podkoszulku, czarnej wiatrówce z goreteksu i czarnych spodniach, wpuszczonych w czarne buty, styl wojskowy. Dobrze ubrany miejski komandos. Założę się, że każdy facet, który spotkałby go na pustej ulicy, miałby pełno w gaciach. A każda kobieta oblizywałaby suche wargi i sprawdzała, czy ma zapięte wszystkie guziki. Objął mnie wzrokiem, trzymając ręce w kieszeniach. Jego twarz ledwie było widać w ciemnościach pokoju.

· Zechciałabyś odwiedzić swojego eks i sprawdzić Cynthię Lotte?

· Jasne. Coś jeszcze?

Uśmiechnął się, a kiedy odpowiadał, zmiękł mu głos.

· Nie wtedy, kiedy twoja babcia śpi w pokoju.

A niech to.

Kiedy wyszedł, założyłam łańcuch i zwaliłam się na łóżko, rozmyślając. Przychodziły mi do głowy erotyczne myśli. Nie było cienia wątpliwości. Byłam zdesperowaną dziwką. Popatrzyłam w stronę nieba, natykając się wzrokiem jedynie na sufit.

· To wszystko przez hormony -powiedziałam do kogokolwiek, kto mógł mnie słyszeć. – To nie moja wina. Mam zbyt dużo hormonów.

Wstałam, wypiłam szklankę soku pomarańczowego, wróciłam na kanapę i rozmyślałam dalej, ponieważ babcia chrapała tak głośno, że obawiałam się, by nie wessała języka do gardła i nie udusiła się.

· Czyż to nie cudowny poranek? – zagadnęła babcia, idąc do kuchni. – Mam ochotę na ciasto!

Popatrzyłam na zegarek. Szósta trzydzieści. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki, gdzie długo stałam pod prysznicem, w podłym nastroju. Wyszłam spod prysznica i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze nad umywalką.

Miałam ogromnego syfa na policzku. Czyż to nie wspaniałe? Muszę zobaczyć się z moim byłym mężem, mając taki ohydny pryszcz na policzku. Pewnie Pan Bóg mnie pokarał za wczorajsze lubieżne myśli.

Pomyślałam o rewolwerze kalibru 38 w misce na herbatniki. Zacisnęłam dłoń w pięść, wystawiłam palec wskazujący, a kciuk podniosłam do góry. Przyłożyłam palec wskazujący do skroni i powiedziałam:

· Pif, paf!

Ubrałam się w stylu Komandosa. Czarny podkoszulek, czarne spodnie, czarne buty. Wielki pryszcz na twarzy. Wyglądałam jak idiotka. Zdjęłam czarny podkoszulek, spodnie i buty i wskoczyłam w biały podkoszulek, flanelową koszulę w kratkę i levisy z małą dziurką w kroku, co do której byłam przekonana, że nikt jej nie zobaczy. To był strój odpowiedni dla kogoś z pryszczem.

Kiedy wyszłam z łazienki, babcia czytała gazetę.

· Skąd ją masz? – zapytałam.

· Pożyczyłam od tego miłego pana, który mieszka po przeciwnej stronie korytarza. Tylko on jeszcze nic o tym nie wie.

Babcia czytała szybko.

· Lekcję jazdy mam dopiero jutro, więc idziemy z Louise obejrzeć kilka mieszkań. Sprawdzałam też, co słychać na rynku pracy, i wygląda na to, że jest mnóstwo ciekawych ofert. Szukają kucharzy, sprzątaczek, wizaży-stek i sprzedawców do salonów samochodowych.

· A gdybyś mogła mieć dowolną pracę, to jaki zawód wybrałabyś?

· To proste. Zostałabym gwiazdą filmową.

· Byłabyś niezła – powiedziałam.

· Jasne. Chciałabym być najlepsza. Niektóre części ciała odmawiają mi posłuszeństwa, ale nogi nadal mam niezłe.

Popatrzyłam na nogi babci, które wystawały spod sukienki. Myślę, że wszystko jest względne.

Bob stał już pod drzwiami, więc zapięłam mu smycz i wyszliśmy. Proszę, proszę, od rana ćwiczę. Po dwóch tygodniach wyprowadzania Boba będę musiała kupić nowe ubrania, bo zrobię się chuda jak szczapa. Świeże powietrze nie zaszkodzi też mojemu pryszczowi. Do licha, może nawet całkiem go wyleczy. Zanim wrócę do mieszkania, pryszcz zniknie.

Spacerowaliśmy z Bobem w całkiem niezłym tempie. Skręciliśmy za róg i weszliśmy na parking, gdzie zobaczyłam Habiba i Mitchella, którzy czekali na mnie w swoim dziesięcioletnim dodge’u, całym pokrytym jakimiś paskudztwami. Neon na dachu reklamował sklep z dywanami „Art’s”. Latająca maszyna była przy tym szczytem dobrego smaku.

· Niech mnie kule biją! – zdumiałam się. – Cóż to jest?

22
{"b":"101269","o":1}