Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Trzeba się z tym liczyć.

· Na szczęście można jeździć – odrzekła babcia. – Na szczęście nie trzeba kupować narkotyków. Teraz, kiedy Diler nie będzie robił interesów, ceny narkotyków strzelą w górę. Inne rzeczy też będą poza zasięgiem. Kupiłam ten samochód w samą porę.

Mama i ojciec podnieśli głowy znad talerzy.

· Kupiłaś samochód? – zapytała mama. – Nic o tym nie wiedziałam.

· To jeszcze małe piwo – powiedziała babcia. – Kupiłam czerwoną corvettę. Mama przeżegnała się.

Dobry Boże – westchnęła tylko.

rozdział 10

· Skąd wzięłaś pieniądze na corvettę? – zapytał ojciec. – Przecież dostajesz tylko emeryturę.

· Miałam forsę ze sprzedaży domu – powiedziała babcia. – A poza tym ubiłam niezły interes. Nawet Księżyc powiedział, że to był niezły interes.

Mama znowu się przeżegnała.

· Księżyc – powtórzyła z nutą histerii w głosie. – Kupiłaś samochód od Księżyca?

· Nie od Księżyca – odparła babcia. – Księżyc nie sprzedaje samochodów. Kupiłam go od Dilera.

· Dzięki Bogu – rzekła mama z ulgą, kładąc rękę na sercu. – Przez chwilę myślałam… No cóż, cieszę się, że poszłaś do dilera samochodów.

· Nie do dilera samochodów – wyjaśniła babcia. -Kupiłam samochód na czarnym rynku. Zapłaciłam za niego czterysta pięćdziesiąt dolców. To nieźle, prawda?

· Zależy – zauważył ojciec. – Ma silnik?

· Nie zaglądałam – powiedziała babcia. – A wszystkie samochody mają silniki?

Joe najwyraźniej cierpiał. Nie chciał być osobą, która podkabluje babcię za posiadanie kradzionego wozu.

· Kiedy oglądałyśmy z Louise samochody, na podwórku u Dilera stało dwóch mężczyzn i rozmawiało o Homerze Ramosie – ciągnęła babcia. – Mówili, że handlował samochodami na dużą skalę. Nie wiedziałam, że rodzina Ramosów zajmuje się handlem samochodami. Myślałam, że sprzedają tylko broń.

· Homer Ramos sprzedawał kradzione samochody -potwierdził ojciec, schylając gjowę nad talerzem. – Wszyscy o tym wiedzą.

Obróciłam się w stronę Joego.

· To prawda?

Joe wzruszył ramionami. Wymijająco. Przywołał typowy wyraz twarzy gliny. Jeśli ktoś umie czytać te znaki, musi pomyśleć: śledztwo w toku.

· To jeszcze nie wszystko – dodała babcia. – Oszukiwał żonę. To był prawdziwy skurczybyk. Mówili, że jego brat jest taki sam. Mieszka w Kalifornii, ale utrzymuje tutaj dom, żeby móc spotykać się po kryjomu z kobietami. Myślę, że cała ta rodzina to jedna wielka zgnilizna.

· Musi być dość zamożny, skoro utrzymuje dwa domy – zauważył Myron. – Chciałbym być taki bogaty. Też bym utrzymywał przyjaciółkę.

Zapadła cisza, ponieważ wszyscy zastanawiali się, co też Landowsky by z nią robił.

Sięgnął po salaterkę z ziemniakami, ale była już pusta.

· Pozwól, przyniosę ci – rzekła babcia. – Ellen zawsze ma coś w zapasie na kuchence. – Chwyciła salaterkę i wy-biegja do kuchni. – O kurka wodna! – zakrzyknęła, kiedy już się tam znalazła.

Zerwałyśmy się z mamą jednocześnie, żeby zbadać sytuację. Babcia stała na środku kuchni, patrząc na ciasto, które leżało na stole.

· Dobra wiadomość jest taka, że Bob nie zjadł całego ciasta – powiedziała. – Złą wiadomością jest to, że z jednej strony wylizał krem.

Mama w okamgnieniu wyjęła z szuflady nóż do masła i rozsmarowała pozostałą masę na tej części ciasta, którą Bob wylizał do czysta, a następnie posypała całość wiórkami kokosowymi.

· Dawno nie jedliśmy ciasta kokosowego – zauważyła babcia. – Wygląda całkiem ładnie.

Mama postawiła ciasto na lodówce, poza zasięgiem języka Boba.

· Jak byłaś mała, zawsze zlizywałaś polewę – powiedziała do mnie. – Jadaliśmy wtedy często placki kokosowe.

Kiedy wróciłam do stołu, Morelli popatrzył na mnie zaciekawionym wzrokiem.

· O nic nie pytaj – powiedziałam. – I nie jedz górnej warstwy ciasta.

Kiedy wróciliśmy do domu, parking był prawie pełny. Seniorzy już byli w swoich mieszkaniach, usadowieni przed ekranami telewizorów.

Myron zabrzęczał kluczami przed nosem babci.

· Może wpadniesz na szklaneczkę wina, kochanie?

· Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała babcia. – Myślicie tylko o jednym.

· O czym? Babcia wydęła usta.

· Gdybym ci powiedziała, nie byłoby sensu iść na szklaneczkę wina.

Morelli odprowadził nas obie do mieszkania. Wpuścił babcię, a potem odciągnął mnie na bok.

· Moglibyśmy pojechać do mnie – zaproponował.

Kusząca propozycja.

I bynajmniej nie z tych powodów, na których Morelle-mu najbardziej by zależało. Ledwo trzymałam się na nogach. Joe nie chrapał. W jego domu mogłabym się wyspać. Tak dawno nie przespałam całej nocy, że nie pamiętałam już, jak to jest.

Musnął wargami moje usta.

· Babcia nie będzie się sprzeciwiała. Ma przecież Boba.

Osiem godzin, pomyślałam. Osiem godzin snu i będę jak nowo narodzona.

Jego dłonie wślizgnęły się pod mój sweterek.

· To byłaby niezapomniana noc.To byłaby noc bez gadającego od rzeczy piromana z nożem w ręce.

· Co za niebiańska propozycja – powiedziałam, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że głośno myślę.

Był tak blisko, że czułam, jak napiera na mnie każda część jego ciała. A jedna z tych części powiększała się. W normalnych warunkach wzbudziłoby to w moim ciele odpowiednią reakcję. Ale tego akurat wieczoru mogłabym się bez tego obejść. Jeśli jednak to stanowi cenę, którą mam zapłacić za spokojną noc, wchodzę w ten interes.

· Skoczę tylko do mieszkania, żeby zabrać parę rzeczy – powiedziałam Joemu, wyobrażając sobie, jak leżę w jego przytulnym łóżku w ciepłej, flanelowej koszuli nocnej. – No i muszę zawiadomić babcię.

· Nie masz zamiaru wejść, zamknąć drzwi na klucz od środka i zostawić mnie tutaj, prawda?

· Dlaczego miałabym to zrobić?

· Nie wiem. Po prostu przeczucie…

· Wejdźcie do środka! – zawołała babcia. – W telewizji jest program o aligatorach. – Nastawiła ucha. – Co to za dziwny odgłos? Podobny do cykania świerszcza.

· Cholera – powiedział Morelli. Ja i Morelli wiedzieliśmy, co to za odgłos. To był jego pager.

Joe starał się za wszelką cenę go zignorować. Ja uległam pierwsza.

· Wcześniej czy później będziesz musiał to sprawdzić.

· Nie muszę niczego sprawdzać. Wiem, co to jest i że nie będzie miłe. – Odczytał numer, skrzywił się i poszedł do telefonu w kuchni. Kiedy wrócił, trzymając w ręce papierowy ręcznik z nabazgranym adresem, spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.

· Muszę iść – oświadczył. – Ale wrócę.

· Kiedy? Kiedy wrócisz?

· Najpóźniej we środę.

Wzniosłam oczy do góry. Humor policyjny.

Szybko mnie pocałował i poszedł.

Nacisnęłam przycisk powtarzania numeru w moim telefonie. Odebrała kobieta i rozpoznałam jej głos. Terry Gilman.

· Patrz – powiedziała babcia. – Aligator zjadł krowę. Nie ogląda się tego na co dzień.

Usiadłam obok niej. Na szczęście nie pokazywali więcej zjadanych krów. Chociaż teraz, kiedy wiedziałam, że Morelli pojechał spotkać się z Terry Gilman, śmierć i zniszczenie przemawiały do mojej wyobraźni. Świadomość, że chodzi niewątpliwie o spotkanie w interesach, nieco osłabiła moje emocje. Ale gdybym nie była tak potwornie zmęczona, prawdopodobnie doprowadziłabym się do szału.

Kiedy skończył się program o aligatorach, oglądałyśmy przez chwilę telezakupy.

· Uderzam w kimono – oznajmiła w końcu babcia. -Muszę dać odpocząć swojej urodzie.

Gdy tylko wyszła z pokoju, wyciągnęłam poduszkę i kołdrę, zgasiłam światło i zwaliłam się na kanapę. Zasnęłam w ciągu sekundy głębokim snem i nic mi się nie śniło. Sen był krótki. Wyrwało mnie z niego chrapanie babci. Wstałam, żeby zamknąć drzwi od sypialni, ale okazały się już zamknięte. Westchnęłam, częściowo z żalu nad sobą, a częściowo ze zdziwienia, jak ona sama może spać w takim hałasie. Wydawało się, że zaraz obudzi ją własne chrapanie. Bob jakby nic nie słyszał. Spał na podłodze przy kanapie, rozwalony wygodnie na boku.

35
{"b":"101269","o":1}