Литмир - Электронная Библиотека
A
A

· Wydaje mi się, że ty też powinnaś się przespać. Wyglądasz potwornie. Jeśli reszta twojej twarzy byłaby tak czarna, jak twoje cienie pod oczami, to mogłabyś zamieszkać w moim sąsiedztwie. Oczywiście dobra wiadomość jest taka, że dzięki tym czarnym cieniom i przekrwionym oczom prawie nie widać tego wielkiego, paskudnego pryszcza.

A naprawdę dobrą wiadomością było to, że dzisiaj jeszcze nie zwróciłam na ten pryszcz uwagi. To zabawne, że taka drobnostka, jak groźba utraty życia, może zmniejszyć znaczenie pryszcza. Dzisiaj najbardziej zależało mi na schwytaniu Munsona. Nie chciałam zaliczyć kolejnej bezsennej nocy ze strachu, że stanę w płomieniach.

· Mam przeczucie, że Morris Munson wrócił dzisiaj rano do swojego domu – powiedziałam do Luli. – Jadę tam i mam zamiar go zdeptać.

· Jadę z tobą. Nie mam nic przeciwko temu, żeby kogoś dzisiaj zdeptać. Jestem dzisiaj naprawdę w nastroju do deptania.

Wyjęłam broń z torebki.

· Wygląda na to, że nie mam naboi – powiedziałam do Connie. – Masz gdzieś zapasowe? Yinnie wyjrzał z gabinetu.

· Wkładasz naboje do rewolweru? Czy ja dobrze słyszałem? A cóż to za okazja?

· Często miewam naładowany rewolwer – oświadczyłam, mrużąc oczy, i wkurzyłam się. – Właśnie ostatniej nocy kogoś postrzeliłam.

Wszystkim zaparło dech.

· Kogo postrzeliłaś? – zapytała Lula.

· Morrisa Munsona. Włamał się do mojego mieszkania.

Yinnie poruszył się gwałtownie.

· Gdzie on jest? Nie żyje? Nie postrzeliłaś go w plecy, prawda? Zawsze powtarzam – tylko nie w plecy!

· Nie postrzeliłam go w plecy. Trafiłam w stopę.

· I co? Gdzie on jest?

· A niech to – powiedziała Lula. – Postrzeliłaś go w stopę ostatnią kulą, co? Spaprałaś sprawę i zabrakło ci naboi. – Pokiwała gjową. – Nie masz już dość takich numerów?

Connie przyniosła z drugiego pokoju pudełko naboi.

· Jesteś pewna, że je chcesz? – zapytała mnie. -Nie wyglądasz najlepiej. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby dawać paczkę naboi kobiecie, kiedy ma pryszcz.

Włożyłam cztery naboje do rewolweru, a pudełko wrzuciłam do torby.

· Nic mi nie będzie.

· To się nazywa kobieta z planem – pochwaliła Lula.

To się nazywa kobieta z kacem, która chce jedynie jakoś przetrwać dzień.

W połowie drogi do domu Munsona, na Rockwell Street, zatrzymałam się przy krawężniku. Habib i Mit-chell, którzy jechali za mną, skrzywili się.

· To musiała być noc – zagadnęła Lula.

· Nie chcę o tym myśleć. – I nie powiedziałam tego ot, tak sobie. Naprawdę nie chciałam o tym myśleć. Chodziło mi o to, co, u diabła, jest grane między mną a Komandosem? Chyba pożegnałam się z rozumem! Nie mogłam uwierzyć w to, że siedziałam z babcią, popijając bourbona i czekoladę na gorąco. Nie mam głowy do picia. Jestem pijana po dwóch butelkach piwa. Czułam się tak, jakby mój mózg eksplodował gdzieś w przestrzeń, a ciało pozostało w tyle.

Przejechałam kolejne pięćset metrów i wtoczyłam się na wjazd do McDonalda, żeby kupić niezawodne remedium na mojego kaca: frytki i coca-colę.

· Skoro już tu jesteśmy, też mogę zjeść małe co nieco -oświadczyła Lula. – Jajko McMuffin, płatki śniadaniowe, koktajl czekoladowy i Big Mac! – krzyknęła mi przez ramię.

Poczułam mdłości.

· To ma być przekąska?

· Masz rację – powiedziała. – Bez płatków śniadaniowych.

Gość w okienku podał mi torbę z jedzeniem i spojrzał na tylne siedzenie buicka.

· A gdzie pies?

· W domu.

· To dobrze. Ostatnio nieźle narozrabiał. Proszę pani, to była góra…

Nacisnęłam na pedał gazu i odjechałam. W drodze do domu Munsona jedzenie zniknęło, a ja poczułam się znacznie lepiej.

· Skąd wiesz, że ten facecik tutaj wrócił? – zapytała Lula.

· Mam przeczucie. Musiał zabandażować stopę i zabrać inne buty. Na jego miejscu poszłabym w tym celu do domu. Była późna noc. A gdybym już dotarła do własnego domu, to chciałabym się przespać we własnym łóżku.

Patrząc na dom z zewnątrz, trudno było coś powiedzieć. W oknach ciemno. Ani znaku życia wewnątrz. Objechałam domy i wjechałam na dróżkę prowadzącą do garażu. Lula wysiadła i zajrzała tam przez okno.

· Jest w domu, wszystko gra – powiedziała, pakując się z powrotem do Wielkiego Błękitu. – A przynajmniej stoi tutaj ten jego wrak.

· Masz swój paralizator i sprej?

· A czy laska ma ptaszka? Mogłabym dokonać inwazji na Bułgarię tą kupą gówna, którą mam w torbie.

Zajechałam z powrotem od frontu domu i wysadziłam Lulę, żeby pilnowała drzwi wejściowych. Następnie zaparkowałam samochód dwa domy dalej, na dróżce dojazdowej, poza zasięgiem wzroku Munsona. Habib i Mitchell zaparkowali za mną tym swoim samochodem dla dzieci, zamknęli się i wyjęli torby ze śniadaniem z McDonalda. Przedarłam się przez dwa podwórka, dostałam się na tyły domu Munsona i zajrzałam przez okno kuchenne. Nic. Na stole leżało pudełko plastrów i rolka papierowych ręczników. Czyżbym była geniuszem? Zrobiłam krok do tyłu i spojrzałam na piętro. Usłyszałam niewyraźny odgjos lejącej się wody. Munson brał prysznic. Ludzie, życie jest piękne.

Spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte na zamek. Spróbowałam okna. Też zamknięte. Miałam zamiar wybić jedno z nich, kiedy Lula otworzyła tylne drzwi.

· Drzwi wejściowe nie były zanadto zamknięte – powiedziała.

Musiałam być jedyną osobą na świecie, która nie umie otworzyć zamka w drzwiach.

Stałyśmy w kuchni, nasłuchując. Na górze nadal lała się woda. Lula w jednej ręce trzymała paralizator, a w drugiej sprej. Ja miałam jedną rękę wolną, a w drugiej ściskałam kajdanki. Weszłyśmy schodami na palcach i zatrzymałyśmy się na samej górze. Domek był nieduży. Na górze dwie sypialnie i łazienka. Drzwi do sypialni otwarte, w pokoju nikogo. Drzwi do łazienki zamknięte. Lula stanęła z boku, czając się ze sprejem w ręce. Ja stanęłam po drugiej stronie. Obie dokładnie wiedziałyśmy, jak to się robi, bo oglądałyśmy programy o glinach. Munson nie nosił ze sobą broni, a poza tym to nieprawdopodobne, żeby był uzbrojony, stojąc pod prysznicem, ale ostrożność nie szkodziła.

· Liczę do trzech – pokazałam Luli, poruszając ustami i trzymając rękę na klamce. – Raz, dwa, trzy!

rozdział 9

· Poczekaj – powiedziała Lula. – Przecież on będzie goły. Może nie chcemy tego oglądać. W swojej karierze widziałam mnóstwo ohydnych facetów. Nie palę się do takich widoków.

· Pieprzę jego nagość – oświadczyłam. – Interesuje mnie to, czy on ma nóż albo miotacz gazu.

· Racja.

· Dobra, liczę od początku. Przygotuj się. Raz, dwa, trzy!

Otworzyłam drzwi do łazienki i obie wpadłyśmy do środka.

Munson odciągnął na bok zasłonę przy prysznicu.

· Co, u diabła?

· Jesteś aresztowany – poinformowała Lula. – I byłybyśmy wdzięczne, gdybyś wziął ręcznik, bo nie mam ochoty patrzeć na twoje żałosne, zwiędłe części intymne.

Miał na głowie mnóstwo piany, a na stopie opatrunek, zabezpieczony reklamówką, ciasno przymocowaną do kostki bandażem elastycznym.

· Jestem szurnięty! – wrzasnął. – Jestem pojaranym czubkiem i nigdy nie weźmiecie mnie żywcem!

· Tak, ale mimo wszystko – odrzekła Lula, dając mu ręcznik – zakręcisz wodę?

Munson wziął ręcznik i cisnął nim w Lulę.

· Hej! – powiedziała Lula. – Uspokój się. Rzuć we mnie tym ręcznikiem jeszcze raz, a dostaniesz kopa sprejem.

Munson znowu rzucił ręcznikiem.

· Tłuścioch, tłuścioch, tłuścioch – podśpiewywał.

Lula zapomniała o spreju i zdzieliła go w kark. Munson sięgnął ręką do góry, puścił prysznic na Lulę i wyskoczył z brodzika. Próbowałam go chwycić, ale był mokry i śliski od mydła, a Lula wykonywała rozpaczliwe, nieskoordynowane ruchy, usiłując uciec przed wodą.

· Pryskaj na niego! – krzyknęłam do Luli. – Poraź go prądem! Zastrzel go! Zrób coś!

Munson odepchnął nas na bok i pognał schodami w dół. Byłam tuż za nim, a Lula biegła jakieś trzysta metrów za mną. Stopa musiała go nieźle rwać, ale biegł równym tempem przez dwa podwórka, a potem odbił w kierunku drogi dojazdowej. Dałam dużego susa i złapałam go za plecy. Przewróciliśmy się na ziemię, turlając się w uścisku, klnąc i drapiąc. Munson usiłował się wyrwać i uciec, a ja starałam się kurczowo go trzymać i założyć mu kajdanki. Byłoby znacznie prościej, gdyby miał na sobie ubranie, za które mogłabym chwycić. Ale w tej sytuacji naprawdę nie miałam ochoty chwytać go za to, za co się dało.

31
{"b":"101269","o":1}