Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rzuciłam kajdanki i sprej, rozerwałam koszulę, wyskoczyłam z niej, rzuciłam ją na ziemię i zaczęłam po niej deptać, żeby ugasić ogień. Kiedy mi się udało, rozejrzałam się wokół siebie, ale Munsona już nie było. Próbowałam otworzyć tylne drzwi. Były zamknięte na zamek. Usłyszałam odgłos zapalania silnika. Popatrzyłam na drogę i zobaczyłam crowna, który pędził w dal.

Podniosłam koszulę i włożyłam ją z powrotem. Brakowało prawej poły.

Lula stała oparta o samochód, kiedy weszłam za róg.

· Gdzie Munson? – zapytała.

· Zwiał.

Popatrzyła na moją koszulę i zmarszczyła brwi.

· Mogłabym przysiąc, że miałaś całą koszulę.

· Nie chcę o tym mówić.

· Wygląda na to, że koszula została spalona. Najpierw samochód, teraz koszula. Ten tydzień można by uznać za twój rekord.

· Wiesz, nie muszę się tym zajmować. Jest mnóstwo dobrych posad, które mogłabym dostać.

· Na przykład?

· McDonald przy rynku szuka pracowników.

· Słyszałam, że dostaje się frytki za darmo.

Spróbowałam otworzyć drzwi frontowe domu Munsona. Zamknięte. Zajrzałam przez okno na poziomie ulicy. Munson zasłonił je wyblakłym prześcieradłem w kwiatki, ale z jednej strony była szpara. Pokój, który zobaczyłam, znajdował się w opłakanym stanie. Porysowana drewniana podłoga. Zapadnięta kanapa, przykryta wyłysiała narzutą z żółtej szenili. Stary telewizor na taniej metalowej szafce. Bukowy stół-ława przed kanapą. Nawet z tej odległości było widać, jak odłazi z niego okleina.

· Staremu szurniętemu Munsonowi niezbyt dobrze się powodzi – orzekła Lula, przyglądając się pokojowi razem ze mną. – Zawsze wyobrażałam sobie, że maniakalny gwałciciel żyje w lepszych warunkach.

· Jest rozwiedziony – powiedziałam. – Żona ogołociła go ze wszystkiego.

· Posłuchaj, niech to będzie dla nas nauczka. Zawsze bądź tą stroną, która pierwsza podjeżdża ciężarówką pod drzwi.

Kiedy wróciłyśmy, samochód Joyce nadal stał przed biurem.

· Można by pomyśleć, że o tej porze już jej tu nie będzie – zauważyła Lula. – Musi być w środku na popołudniowym bara-bara z Yinniem.

Odruchowo się skrzywiłam. Mówiło się, że Yinnie kiedyś zakochał się w kaczce. I że Joyce lubi ogromne psy. Ale jakoś myśl o tym, że mogliby to robić razem, była jeszcze gorsza.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy weszłyśmy z Lula do biura i zobaczyłam, że Joyce siedzi na kanapie.

· Wiedziałam, że takie dwa beztalencia, jak wy, nie zabawią tam długo – powiedziała Joyce. – Nie złapałyście go. Prawda?

· Stephanie miała wypadek z koszulą – wyjaśniła Lula. – Dlatego zdecydowałyśmy się nie ścigać naszego delikwenta.

Connie siedziała za biurkiem i malowała sobie paznokcie.

· Joyce twierdzi, że wiecie, gdzie mieszka Komandos.

· Jasne, że wiemy – przytaknęła Lula. – Tylko nie zdradzimy tego Joyce, bo wiemy, jak lubi trudne wyzwania.

· Lepiej to zróbcie – powiedziała Joyce – albo poskarżę Yinniemu, że się ociągacie.

· Ludzie – powiedziała Lula. – Muszę to przemyśleć.

· Nie wiem, gdzie on mieszka – wyznałam. – Nikt tego nie wie. Ale kiedyś słyszałam, jak rozmawiał przez telefon ze swoją siostrą ze Staten Island.

· Jak ona się nazywa?

· Marie.

· Marie Manoso?

· Nie wiem. Może być mężatką. Mimo to nie powinno być kłopotów z jej odszukaniem. Pracuje w fabryce płaszczy przy Macko Street.

· Spadam – oświadczyła Joyce. – Jak coś ci się jeszcze przypomni, zadzwoń na mój telefon w aucie. Connie ma numer.

Nikt się nie odezwał, dopóki nie zobaczyłyśmy, jak wóz Joyce ruszył i pojechał ulicą w dół.

· Kiedy ona tu wchodzi, przysięgam, że czuję siarkę -powiedziała Connie. – To tak jakby antychryst siedział na kanapie.

Lula spojrzała na mnie.

· Komandos naprawdę ma siostrę w Staten Island?

· Wszystko jest możliwe. – Ale nieprawdopodobne. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, to nawet nie jestem pewna, czy ta fabryka płaszczy rzeczywiście mieści się przy Macko Street.

rozdział 4

· O kurna – powiedziała Lula, spoglądając mi przez ramię. – Nie patrz tam, właśnie nadchodzi twoja babcia. Otworzyłam szeroko oczy.

· Moja babcia?

· A niech to kule biją! – rzucił Vinnie z czeluści swojego gabinetu. Usłyszałyśmy szuranie nogami. Drzwi do gabinetu zatrzasnęły się z hukiem i szczęknął zamek.

Babcia weszła i rozejrzała się wokół.

· Ludzie, co za nora! – zdumiała się. – Czegoś takiego można się spodziewać tylko po kimś z Plumów.

· Gdzie jest Melvina? – zapytałam.

· Obok, w delikatesach, kupuje mielonkę. Pomyślałam, że skoro już jesteśmy w tej okolicy, to porozmawiam z Yinniem na temat pracy.

Wszystkie popatrzyłyśmy na zamknięte drzwi do gabinetu Vinniego.

· Jaki rodzaj pracy ma pani na myśli? – zapytała Connie.

· Łowczyni nagród – wyjaśniła babcia. – Chcę robić duże pieniądze. Mam broń i całą resztę.

· Hej, Vinnie! – krzyknęła Connie. – Gość do ciebie. Drzwi otworzyły się, Vinnie wysunął głowę i spojrzał na Connie spode łba. Potem popatrzył na babcię.

· Edna – powiedział, usiłując przywołać coś na kształt uśmiechu, ale niezbyt mu wyszło.

· Vincent – powitała go babcia, uśmiechając się słodko.

Vinnie przestępował z nogi na nogę, chcąc zwiać i wiedząc jednocześnie, że to niemożliwe. – W czym mogę ci pomóc, Edna? Chcesz kogoś wykupić?

· Nic z tych rzeczy – odparła babcia. – Chcę podjąć pracę i pomyślałam sobie, że mogjabym zostać łowczynią nagród.

· To nie jest najlepszy pomysł – orzekł Vinnie. – A nawet bardzo zły pomysł. Babcia aż się zjeżyła.

· Chyba nie uważasz, że jestem za stara, co?

· Nie! U licha, nic podobnego. Chodzi o twoją córkę. Chyba zniosłaby jajko. To znaczy, nie chcę powiedzieć nic złego o Ellen, ale nie spodobałby jej się ten pomysł.

· Ellen jest wspaniałym człowiekiem – powiedziała babcia – ale pozbawionym wyobraźni. Jest taka sama, jak jej ojciec, oby spoczywał w spokoju. – Zacisnęła usta. -To był ponurak.

· Powiedz, o co chodzi – odezwała się do Vinniego Lula.

· To jak będzie? – zwróciła się babcia do Vinniego. -Dostanę tę pracę?

· W żaden sposób się nie da, Edna. To nie to, że nie chcę ci pomóc, ale zawód łowcy nagród wymaga posiadania wielu różnych umiejętności.

· Posiadam umiejętności – zapewniła babcia. – Umiem strzelać i przeklinać i potrafię być naprawdę wścibska. Poza tym mam przecież jakieś prawa. Choćby prawo do zatrudnienia. Spojrzała na Vinniego z ukosa. – Nie widzę, żeby pracowały u ciebie jakieś starsze osoby. Wygląda na to, że nie mają równych szans. Dyskryminujesz starych ludzi. Mogę nasłać na ciebie ASE.

· ASE to Amerykańskie Stowarzyszenie Emerytów -powiedział Vinnie. – E oznacza Emerytów. Stowarzyszenia nie obchodzą starzy ludzie, którzy pracują.

· Dobrze – odparła babcia. – A co sądzisz o innym rozwiązaniu? Jeśli nie dasz mi tej pracy, będę siedziała na tamtej kanapie, dopóki nie umrę z głodu.

Lula wstrzymała oddech.

· To było z grubej rury.

· Zastanowię się nad tym – obiecał Vinnie. – Nie mogę niczego przyrzec, ale być może, jeśli nadarzy się sposobność… – Dał nura do gabinetu i zamknął drzwi na klucz.

· To dopiero początek – oświadczyła babcia. – Muszę już iść i sprawdzić, jak tam sobie radzi Melvina. Mamy dużo planów na dzisiejsze popołudnie. Chcemy obejrzeć kilka mieszkań, a potem idziemy do Stivy na pokaz. Ma-deline Krutchman właśnie została wystawiona i słyszałam, że wygląda naprawdę nieźle. Doiły ją czesała i powiedziała mi, że zrobiła jej farbę, żeby twarz stała się bardziej wyrazista. Mówiła, że jeśli mi się spodoba, to może mi zrobić to samo.

· Kapitalne – zachwyciła się Lula. Babcia i Lula wymieniły jeden z tych skomplikowanych gestów pożegnalnych, po czym babcia wyszła.

· Są jakieś nowości na temat Komandosa albo Homera Ramosa? – zapytałam Connie.

Connie odkręciła buteleczkę z lakierem do paznokci.

13
{"b":"101269","o":1}