– To świństwo wygląda jak olej lub asfalt – uznał Bob.
– Śmierdzi dużo gorzej.
– Przypomina tę obrzydliwą substancję, którą wyprodukowałeś w laboratorium chemicznym – zaśmiał się Bob.
– To miał być eksperyment naukowy – zaczął z irytacją Jupe, ale po chwili i on zaczął chichotać. – Pamiętasz, jak pan Perry dostał ataku, kiedy to wybuchło i obryzgało cały sufit?
Dwaj przyjaciele pokładali się ze śmiechu, idąc w stronę ubitego okręgu. Widniały na nim liczne ślady opon ciężarówek.
– Ciężarówki! – Bob schylił się i podniósł z ziemi niedopałek, taki sam jak te, które wcześniej znalazł Jupiter.
– Na pewno z “dostawą” – stwierdził ponuro Jupe.
– Kompania Przewozowa Nancarrowa! Może jest tu gdzieś mój tata! – zawołał Bob.
Chłopcy rozejrzeli się dokoła po zanieczyszczonym terenie. Od okręgu odgałęziała się inna wąska droga. Prowadziła na północny zachód, znikając w lesie między sosnami i brzozami.
– Popatrz tam – zaproponował Jupiter.
Poniżej grzbietu po południowo-zachodniej stronie okręgu widać było serię naturalnych grot. Ślady opon prowadziły prosto do nich. Chłopcy natychmiast tam pospieszyli.
– Tato! Jesteś tu? – krzyknął Bob. W gardle mu zaschło z emocji.
Przyjaciele zbliżyli się do wylotów grot, ale wydobywający się z nich piekący odór okazał się nie do wytrzymania. Zaczęli kasłać, charczeć, więc wrócili do punktu wyjścia.
– Ta jakby mniej śmierdzi – uznał Jupe, zerkając do groty znajdującej się najbliżej drogi.
Zajrzeli do zacienionego wnętrza.
– Widzę jakieś kanciaste kształty – powiedział Bob.
Chłopcy weszli głębiej i zatrzymali się na chwilę, by ich oczy mogły przywyknąć do mroku. Przez ogromny, okrągły otwór do groty przedostawało się nieco promieni słonecznych.
Bob i Jupe z przerażeniem rozglądali się dokoła. Cała grota aż po sklepienie zastawiona była setkami trzydziestolitrowych pojemników.
Jupe odczytał napis na etykiecie.
– Polichlorek dwufenylu – oznajmił.
– Kwasy – dodał Bob, czytając następną nalepkę.
– Zasady, utleniacze, odpady siarczane – kontynuował Jupe.
Chłopcy popatrzyli na siebie ze zgrozą.
– Toksyczne odpady – podsumował Jupe.
– Trafiliśmy na składowisko niebezpiecznych substancji – powiedział Bob.
Nagle ogarnęły ich ciemności. Spojrzeli ku wylotowi groty. Jakaś ciemna, groźna postać zasłaniała cały otwór.
Znaleźli się w pułapce.
ROZDZIAŁ 14. BRUDNE INTERESY
– Jupiter! Bob! Co wy tu robicie? – usłyszeli.
Chłopcy popatrzyli jeden na drugiego.
– Daniel? – upewnił się Jupiter.
– Skąd wiedziałeś, że to my? – spytał Bob.
– Wynoście się stąd! – powiedział ze złością młody Indianin. – Nikt nie ma prawa przebywać w świętej dolinie.
– Nie – odparował Jupiter. – To ty przyjdź do nas. Coś ci pokażemy. Zrozumiesz, dlaczego twoje plemię choruje.
Daniel zawahał się, po czym wszedł do jaskini.
– Poczekaj chwilę, żeby twoje oczy przywykły do ciemności – poradził Jupiter.
– Mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia – ostrzegł Daniel.
– Jasne, że nie – zapewnił Jupe.
Pokazał nowemu przyjacielowi metalowe pojemniki. Z jednego, który stał w końcu jaskini, wyciekała na ziemię trująca zawartość. Chłopcy szybko wyszli na zewnątrz, byle dalej od gryzących oparów. Jupiter wyjaśnił, co zawierają trzydziestolitrowe kontenery.
– Toksyczne odpady, które zatruwają naszą wodę i powietrze? – nie mógł uwierzyć Daniel.
– Znowu masz czerwone oczy – powiedział Bob. – My zresztą też.
– To znaczy, że woda z Truoc prawdopodobnie nie nadaje się do picia, a mięso ryb do jedzenia – myślał głośno Daniel.
– Zwierzęta, na które polujecie, też piją wodę z tej samej rzeki – przypomniał Bob.
– W innych grotach panował taki smród, że nawet nie mogliśmy wejść do środka – opowiadał Jupiter. – Musi tam być pełno cieknących pojemników.
Daniel zasępił się. Pomyślał o niebezpieczeństwie, jakie niosą ze sobą toksyczne materiały. W końcu wybuchnął:
– Kto ośmielił się skalać naszą świętą dolinę?
– Oliver Nancarrow – odparł krótko Jupiter. – Ten od kompanii przewozowej. Znasz go?
– Oczywiście. Nasz wódz czasami pracuje dla niego. Ale przecież pan Nancarrow pomaga naszej wiosce…
– A także ciągle kręci się tutaj – zauważył Bob. – Gdzie Nancarrow przetrzymywałby mojego tatę, gdyby go porwał?
– Nie wiem. Nigdy nie byłem w tym końcu doliny. Ale możemy wytropić twojego tatę albo pana Nancarrowa.
– Czy znalazłeś nas, idąc po tropach? – spytał Jupiter, kiedy wracali w stronę ubitego okręgu.
Daniel pochylił się, studiując liczne ślady opon ciężarówek.
– Dziadek zwolnił mnie dziś rano ze śpiewanej części obrzędów. – Przystanął, by przyjrzeć się uważniej jakimś dużym odciskom. – Martwił się o was. Pożyczyłem ciężarówkę od cioci i znalazłem zepsutego pikapa. Wasze buty mają charakterystyczne rowki w podeszwach, więc śledzenie was było dziecinnie łatwe. Najpierw szły za wami dwie osoby, potem zauważyłem już odciski trzech par butów, co znaczy, że ścigało was troje ludzi. Biegliście, dwukrotnie stoczyliście walkę, a potem rozdzieliliście się. Pete, jak sądzę, poszedł inną drogą, ale ścigający podążali za wami dwoma.
– I ty zdołałeś to wszystko odgadnąć? – spytał zdumiony Jupiter.
– Dobrze znam las – odparł po prostu Daniel – a wuj nauczył mnie tropić ślady.
– Czy powiedziały ci one również, kto uszkodził pikapa? – zadał pytanie Jupe.
– Jak to? – Daniel był wyraźnie zszokowany.
Jupiter wyjaśnił, co się stało z pedałem gazu.
– Kto mógłby się zdobyć na coś takiego? – Daniel pochylił głowę. Po chwili podniósł ją, patrząc na chłopców roziskrzonym wzrokiem. – Cieszę się, że nic wam się nie stało. Pete musi być fantastycznym kierowcą.
Bob i Jupe przytaknęli.
– Hmm – chrząknął Bob, patrząc na Jupe’a.
Pierwszy Detektyw zrobił smutną minę. Było mu przykro, że musi zadać brutalne pytanie.
– Danielu, czy poznajesz ten przedmiot? – Jupiter wyciągnął dłoń, na której leżała srebrna klamra z turkusem.
Daniel wziął ją bez słowa. Była niemal identyczna jak ta, którą sam nosił.
– To klamra mojego wujka. Gdzie ją znaleźliście?
– W dolinie, obok szkieletu – odparł Jupe. – Kiedy tu szedłeś, musiałeś po drodze zauważyć wiele kości.
Daniel zamknął oczy i pokiwał głową. Zacisnął szczęki; po chwili nieco się uspokoił.
– Teraz już rozumiem, co chciał mi przekazać Stwórca – szepnął. – “We właściwym miejscu, ale bez błogosławieństwa”. Ciało wujka leży w świętej dolinie, ale duch nie został pobłogosławiony, kiedy przenosił się do życia w zaświatach.
Trzej chłopcy zamilkli na moment.
– Czy po drodze przyglądałeś się kościom? – spytał miękko Jupiter.
– Nie miałem czasu się zatrzymywać. Martwiłem się o was – powiedział Daniel.
– Przykro mi, ale mam jeszcze gorszą nowinę. W czaszce były dwie dziury. Kula przeszyła ją na wylot.
– Ktoś zastrzelił mojego wujka? – Daniel stał jak ogłuszony. – Kto i dlaczego to zrobił?
Bob opowiedział Danielowi o niby przypadkowej śmierci Marka MacKeira i o tym, że Nancarrow zamierzał pozbawić życia również pana Andrewsa i Trzech Detektywów.
– Sądzisz, że wujek znalazł… to? – Daniel zatoczył łuk dokoła.
– Możliwe, że zdemaskował cały proceder – przyznał Jupiter.
Daniel coś sobie przypomniał.
– Podczas odprawiania obrzędów Dziadek dowiedział się, że to obca czarownica ściągnęła na nas chorobę. Przepełniona chciwością czarownica, którą można zniszczyć, jedynie dając jej to, czego żąda.
– Tą czarownicą jest Nancarrow – stwierdził Jupe.
– Ale co to znaczy: dać jej to, czego żąda? – dziwił się Bob.
– Nie mam pojęcia. – Daniel schował do kieszeni klamrę swojego wujka. – Musimy się dowiedzieć. – Wskazał na odciski szerokich opon na ziemi. – To samochód Nancarrowa. – Młody Indianin ruszył po śladach.