Литмир - Электронная Библиотека

Pete obrócił głowę i z niedowierzaniem popatrzył na przyjaciół.

– Jak kiedykolwiek zdołamy ci się odwdzięczyć? – Jupe poklepał Pete’a po plecach.

– Porozmawiamy o jeździe! – Bob wyszczerzył zęby, trącając przyjaciela w ramię.

Pete zaczął się głośno śmiać.

– Proszę bardzo, idioci! Zamierzacie siedzieć tu przez cały dzień? Muszę obejrzeć, jak wygląda maszyna. Zwracam uwagę, że nawet nie mogę otworzyć drzwi.

Chłopcy wygramolili się z poobtłukiwanej półciężarówki. Pete z niedowierzaniem potrząsnął głową.

– Poczekaj, Jupe, aż opowiem o tym twojemu kuzynowi.

Po stronie kierowcy od przedniego do tylnego zderzaka ciągnął się na całej długości szeroki, lśniący aż do połysku stalowy pas otartej z lakieru i rdzy karoserii. Bok był powgniatany, włącznie z drzwiami, od których odpadła klamka.

– Ho, ho – cmoknął Pete i wrócił do kabiny.

– Ho, ho? – powtórzył Jupe, idąc za przyjacielem.

Pete położył się, by obejrzeć pedał hamulca. Po chwili podniósł coś z podłogi.

– No i co? – spytał zniecierpliwiony Jupe.

Pete wyśliznął się z kabiny i wyprostował się. Trzymał w dłoni kawałek bolca.

Jupe obejrzał go uważnie. Dookoła bolca widać było niewielkie ślady piły.

– Założę się, że ma to związek z naszym brakiem hamulców – powiedział Jupe.

– Na pewno – odparł Pete. – Pedał hamulca przymocowany jest do wałka, który prowadzi do głównego cylindra pompy hamulcowej. Kiedy wciskasz pedał, tłok w cylindrze wypycha płyn hamulcowy do…

– Mógłbyś się streszczać? – przerwał mu Bob.

– No dobrze – mruknął Pete. – Ten bolec łączy pedał z wałkiem.

– I ktoś podpiłował go tak, by odpadł przy pierwszym mocniejszym wciśnięciu pedału – powiedział spokojnie Jupe.

– Tak jest – potwierdził Pete.

Bob jęknął. Kiedy w tej sytuacji zdołają odnaleźć jego ojca?

Trzej przyjaciele popatrzyli sobie głęboko w oczy. Wpadli w poważne tarapaty.

– To robota jednego z Indian – powiedział Jupe.

– Wodza? – zastanawiał się Pete. – Nie darzył nas sympatią, ale czy to wystarczy, by pozbawić kogoś życia?

– Na pewno nie mógł zrobić tego Daniel – rozważał głośno Bob.

– Ani Mary – dodał Jupe.

– Ani Mary – powtórzył zdecydowanie Bob.

– Nie możemy tam wrócić po pomoc – stwierdził Pete.

– Skoro któryś z mieszkańców próbował nas zabić, to rzeczywiście wykluczone – przyznał mu rację Jupe. – Lepiej jechać do Diamond Lake. Czy dasz radę naprawić pedał hamulca?

– Jeśli będę miał nowy bolec, to tak. Skąd go jednak wziąć?

Pete i Bob przeszukali półciężarówkę. Nic nie znaleźli, nawet kawałka żelaza.

– Czy w cessnie może być potrzebny ci bolec? – spytał Jupe. – Z tyłu widziałem trochę narzędzi.

Pierwszy Detektyw ruszył na zachód, idąc wzdłuż skalnego urwiska.

Pete i Bob popatrzyli na siebie, a potem w ślad za Jupe’em.

– Słuchajcie, to nasze urwisko! – zawołał podniecony Pete.

– Na to wygląda – powiedział Jupe. – Możemy pójść na łąkę, wziąć bolec, wrócić, naprawić ciężarówkę i pojechać do Diamond Lake po pomoc dla pana Andrewsa.

Jupe westchnął ciężko. Był zadowolony ze swojego planu, ale z góry czuł się wyczerpany na myśl o wspinaczce, która go czekała.

Bob wziął z samochodu butelkę z wodą. Chłopcy obwiązali kurtki wokół talii i wrócili na szczyt wzgórza drogą wiodącą wzdłuż urwiska. Zobaczyli ślady, jakie pozostawił pikap. Z boku leżała oderwana od drzwi klamka. Bob kopniakiem posłał ją w krzaki.

Kiedy pokryta kurzem droga skręciła na południe ku indiańskiej wiosce, chłopcy zeszli z niej i ruszyli urwiskiem na zachód, w stronę lasu.

Sosny rosły coraz gęściej, a ich wierzchołki tworzyły nad głowami wędrowców potężne łuki. Ptaki śpiewały, lekki wiatr kołysał drzewami. Mimo ciepłego południa w cieniu panował chłód.

Nagle ciszę rozdarł huk wystrzału. Kula przemknęła ze świstem koło ucha Pete’a i uderzyła w pień pobliskiej sosny. W powietrzu lawirowały kawałki kory.

Jupe, Pete i Bob padli na ziemię. Nad ich głowami przeleciał kolejny pocisk. Zrozumieli, że ktoś do nich strzelał.

ROZDZIAŁ 10. Z PALCEM NA SPUŚCIE

– Gdzie oni są? – Trzej Detektywi usłyszeli dobiegający z lasu gruby, męski głos.

– Chodź, Biff – odpowiedział drugi głos. – Znajdziemy ich.

Głosy odbijały się echem od drzew i trudno było ustalić, gdzie dokładnie znajdują się rozmówcy.

– Dlaczego ktoś miałby do nas strzelać? – wyszeptał Bob, leżąc płasko z twarzą tuż przy ziemi.

– Nie wiem, ale lepiej tu nie sterczeć, by się tego dowiedzieć – odparł równie cicho Jupe.

Popatrzyli jeden na drugiego i pokiwali głowami. Potem wstali, nie robiąc najmniejszego hałasu.

– Ruszamy – ponaglił Pete i puścił się pędem między sosnami.

Bob i Jupe pospieszyli za nim. Biegli równolegle do urwiska, zmierzając w stronę łąki.

Ponownie rozległ się huk wystrzału, tak silny, że posypały się sosnowe igły. Chłopcy pochylili głowy i na czworakach szybko przemieścili się ku ogromnemu głazowi, by za nim poszukać schronienia.

– Gdzie oni się pochowali? – usłyszeli gruby głos, dobiegający z lasu.

– Przeklęte nicponie – narzekał drugi z mężczyzn.

Stawiali ciężkie kroki, pod ich stopami trzeszczały gałęzie i chrzęścił żwir. Nie dbali o to, czy ktoś ich słyszy, czy nie.

Chłopcy ponownie ruszyli przed siebie. Pete biegł pierwszy i wybierał drogę.

– Tam są! – wrzasnął mężczyzna o grubym głosie. – Łapmy ich!

Kule przeleciały ze świstem obok uciekinierów i uderzyły w ziemię, wzbijając w powietrze tumany pyłu.

– Szybciej! – ponaglił Pete.

Biegł, kryjąc się w cieniu drzew, a pozostali chłopcy szli w jego ślady. By utrzymać kierunek, starali się nie tracić z oczu skalnej ściany. Jupe dyszał ciężko, ale dzielnie dotrzymywał kroku przyjaciołom. W końcu wszyscy przystanęli za gęstymi krzewami manzanita.

– Czy któryś z was zauważył, jak oni wyglądają? – wysapał Jupe.

– Nie. – Bob zdjął czapeczkę taty i wytarł spoconą twarz. – Dobrze się czujesz, Jupe? Jesteś czerwony jak pomidor.

– Nie ma sprawy. – Jupe z trudem chwytał oddech. – Cóż to dla mnie. Spacerek przez park.

– Ruszajmy – rzucił Pete.

Chłopcy poszli dalej szybkim krokiem.

– Myślicie, że ich zgubiliśmy? – zastanawiał się Bob.

– Przy odrobinie szczęścia… – powiedział Jupe.

– Raczej nie zamierzali zrezygnować – zauważył Pete.

Trzej Detektywi wytrwale podążali na zachód podnóżem urwiska. Starali się trzymać blisko drzew czy głazów, za którymi w każdej chwili mogliby się skryć. Przewędrowali tak kilka kilometrów. Po drodze natknęli się na lśniący w promieniach słońca strumień, z którego zaczerpnęli wody do butelki.

– Jak daleko jeszcze? – spytał Pete.

– Jeśli dobrze idziemy, wkrótce powinniśmy dotrzeć na miejsce.

Znowu ruszyli przed siebie.

– Nareszcie! – krzyknął w pewnej chwili Pete, kiedy wynurzyli się z lasu i stanęli na krańcu dużej, znajomej łąki.

– Gdzie jest samolot? – zapytał natychmiast Jupe.

Zszokowani chłopcy wpatrywali się przed siebie. Cessna zniknęła. Nie było nawet odłamanego skrzydła. Jak to się mogło stać?

– Chwileczkę! – Pete uważniej przyjrzał się miejscu, w którym powinien znajdować się rozbity turbośmigłowiec. – Został zamaskowany!

– Ktoś okrył go szczelnie gałęziami – stwierdził Bob. – Zobaczcie! Nie ma również naszego znaku SOS.

– Teraz nikt nas tu nie zauważy – powiedział Pete.

– Coś mi mówi – zaczął wolno Jupe – że ktoś nas tu nie lubi.

– Chyba masz rację – zgodził się Bob. – Ale kto i dlaczego?

– Czyżbyście się zgubili, chłopaki? – dobiegł ich z tyłu basowy głos.

Trzej przyjaciele odwrócili się natychmiast.

Od południowo-wschodniej strony zbliżał się ku nim potężny jasnowłosy mężczyzna w przeciwsłonecznych goglach.

– Czy mogę wam w czymś pomóc? – spytał z przyjaznym uśmiechem.

14
{"b":"100898","o":1}