– Nic na później! Wszystko odrazu!… Ja wiem, co należy czynić. Nie jestem tylko pewny centralnego komitetu partji komunistycznej i wszelkich ugodowców. Może zechcą bawić się w sentymentalizm i prawowierność burżuazyjną? Do djabła! Ja jeszcze zagranicą wszystko sobie ułożyłem. Znam lud rosyjski od dnia do szczytów. Na górze panuje utopja i brak woli, dalej przepaść, a nie na dnie – nieporuszone, uśpione siły! Obudzić je – to nasze zadanie. A droga, prowadząca do celu – wyraźna, raczej nie droga, lecz bita szosa!
Trockij pochylił głowę i pytająco spojrzał na przyjaciela.
– W jaki sposób doszliśmy do wypadków dnia dzisiejszego i do tej sali? – ciągnął Lenin. – Drogą zrozumienia niemych dążeń i mas zgody na żądania ich instynktów. były one znużone i zgnębione wojną, więc rzuciliśmy hasło: „Precz z wojną"! Chłopi niechętnie patrzyli na zabieranie im ludzi od pługów – hasło nasze trafiło wnet do przekonania, a gdy rzucimy inne – „ziemia dla wieśniaków? – przejdą duszą i ciałem na naszą stronę. Robotnicy, tyle razy i tak długo oszukiwani przez socjal-demokratów, pozbawieni nadziei na polepszenie bytu, w jednej chwili stanęli w naszych szeregach, nad któremi widniały czerwone płachty z napisami -„Kontrola nad produkcją i pracą – robotnikom". Teraz damy im jeszcze więcej.
– A burżuazja, inteligencja? – zapytał słuchający tej rozmowy stary, brodaty robotnik.
– Ta musi wyginąć! Zmieciemy tę klasę z drogi zwycięskiego proletarjatu, towarzyszu! -zawołał, zaciskając pięści, Lenin.
– A! Nareszcie! Nareszcie doczekam się godziny zemsty! – krzyknął robotnik. – Za nędzę całego życia, za zabicie radości od dzieciństwa, za córkę-prostytutkę, za…
Lenin podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
Wpatrywał mu się w oczy długo, a później zmrużył powieki i przez zęby szepnął:
– Dokonacie zemsty, towarzyszu, w całej pełni, od początku i do końca! Dam wam tę sposobność. Jak się nazywacie?
– Piotr Bogomołow. Kowal z fabryki w Obuchowie…
– Towarzyszu Bogomołow, gdy władza będzie do nas należała, przypomnijcie mi rozmowę dzisiejszą, dam wam możność zemsty do dna, do syta, a, gdybyście przyszli do mnie z córką waszą, – to i jej dam!… Niech odbije na wrogach proletarjatu nędzę i hańbę swoją!…
W tej chwili z poza olbrzymich okien sali przybiegł i szarpnął, zadzwonił szybami suchy trzask dalekiej salwy.
Wszyscy umilkli i wstrzymali oddech. Słychać było, jak tętniły serca.
Z różnych stron dolatywały oddzielne odgłosy strzałów, zlewały się w salwy i zamierały. Gdzieś zaturkotał kulomiot. Jeszcze jeden… jeszcze…
Po ciemnem niebie ślizgnęło się białe żądło projektora i wnet po niem buchnął strzał armatni. Zadrżały z żałosnym brzękiem szyby okien i zgasła stojąca na stole lampka elektryczna.
– To – „Aurora!" – zawołał Zinowjew. – Bombarduje fortecę?
– Zaczęliśmy nareszcie! – westchnął Lenin i, rozłożywszy ramiona, przeciągnął się.
Ze zmrużonemi oczami i rozchylonemi wargami grubemi był podobny do dużego zwierza drapieżnego.
– Zaczęliśmy… – szeptem odpowiedzieli mu siedzący przy stole ludzie.
– W szczęśliwą godzinę! – odezwał się uroczystym, zachwyconym głosem kowal i przeżegnał się nabożnie.
Lenin tupnął nogą i zwrócił do niego złośliwą pełną pogardy twarz.
– Nie przychodźcie do mnie, towarzyszu, bo nic dla was nie uczynię! – syknął. – Jesteście niewolnikiem starych, obezwładniających przesądów, głupich, jadowitych zabobonów o Bogu. Taki z was rewolucjonista, jak ze mnie metropolita!
Splunął i poszedł ku wyjściu z sali, wołając:
– Suchanow! Idę się przespać u was… Kowal jednak zaszedł mu drogę i mruknął:
– Ja wam popów rżnąć i dusić będą temi oto rękami, bo oni pomagali carom gnębić nas… Ale Bóg – to co innego. On mówi do człowieka…
– Jeżeli mówi, to słuchajcie Go, a mnie dajcie spokój! – przerwał mu Lenin.
– Tak! Odzywa On się głosem duszy… tam gdzieś głęboko… Oj, nie mówcie tak, towarzyszu Lenin, nie mówcie hardo, bo nieraz usłyszycie Go, gdy ciężko wam będzie, a myśl, jak zbłąkany żebrak głodny, będzie stała na skrzyżowaniu dróg, nie wiedząc, dokąd iść – na prawo czy na lewo? Oj, nie mówcie! Bóg – to wielka rzecz!
Lenin nic nie odpowiedział. nawet nie spojrzał na mówiącego.
Robotnik stał jeszcze chwilę i patrzył na niego. Mrucząc, szybko wyszedł z sali.
– Ciemne, głupie bydlę, oszukane przez kościół! – powiedział Lenin i, zwracając się do Trockiego, dodał:
– Słyszeliście, jaką nienawiścią brzmiał głos tego starca, gdy mówił o zemście? To był zew instynktu! Wykorzystanie jego doprowadzi nas do zwycięstwa!
– A jeżeli wszystkie instynkty ciemnego, dzikiego jeszcze narodu przerwą się nazewnątrz? – spytał stojący wpobliżu Zinowjew.
Tej rozmowie przysłuchiwał się wysoki, chudy człowiek, o zapadłej piersi. Twarz jego ciągle kurczyła się i drgała. Zimne, nieprzytomne oczy pozostawały szeroko otwarte, nieruchome. Podszedł i z bladym uśmiechem na twarzy rzucił przez zaciśnięte zęby:
– Jest na to rada! Zdusić, przerazić terorem, jakiego świat nie widział nigdy, terorem, wykonywanym w imię wyższych haseł, niż żądze instynktu… Trzeba tylko potrafić wynaleźć takie hasła, rzucić, aby pękły w tłumie, jak maszyna piekielna z hukiem, ogniem, krwią.
Lenin podniósł na niego badawczy. ostry, podejrzliwy wzrok. Nie przypomniał sobie tego człowieka.
Pytająco spojrzał na Trockiego. Ten pochylił się i rzekł:
– Towarzysz Dzierżyński… Mało znacie go, Włodzimierzu Iljiczu, chociaż to nasz stary, bojowy druh. Oddał nam wielkie przysługi podczas propagandy w armji na froncie. Uważam towarzysza Dierżyńskiego obok Dziewałtowskiego i Krylenki za najzdolniejszego i najener-giczniejszego działacza naszej partii.
Lenin wyciągnął dłoń do Dzierżyńskiego.
– Pozdrawiam was, towarzyszu! Cieszę się, słysząc to… Jesteście Polakiem? Cenię Polaków, bo jest to naturalny, historyczny element rewolucyjny…
– Jestem Polakiem, – syknął Dzierżyński – Polakiem z duszą pełną nienawiści i pragnienia zemsty.
– Nad kim? – spytali z nagłym niepokojem Lenin i Trockij.
– Nad Rosją… – odparł Dzierżyński bez namysłu.
– Nad Rosją?
– Tak! Nad Rosją carską, która rzuciła siew spodlenia do narodu polskiego. Magnatów potrafiła przywiązać do tronu, a lud wieśniaczy zmusiła do samowolnego, w obronie własnej nałożenia kajdan, niewolniczego, ślepego umiłowania ziemi i tradycyj!
– Towarzysz Dzierżyński hołduje nacjonalizmowi i patrjotyzmowi?! – pogardliwie krzywiąc usta, spytał Lenin.
– Nie! – potrząsnął głowę Dzierżyński. – Chcę tylko widzieć Polaków w pierwszych hufcach proletarjackiej armji; tymczasem jest ot niemożliwe, bo ojczyznę miłują do fanatyzmu, towarzyszu!
– Znajdziemy na nich sposoby! – uspokoił g Trockij.
Dzieżyńskiemu twarz zadrgała straszliwie, aż musiał ją ścisnąć obydwiema rękami. Oczy rozwarły się jeszcze szerzej, kurcz wykrzywił cienkie, blade wargi.
– Zamierzacie, towarzysze, wciągnąć Polskę w sferę waszych działań? – spytał.
– Teraz chodzi nam o Rosję – wymijająco odpowiedział Lenin.
– Teraz… a później? – padło nowe pytanie i jeszcze straszliwy kurcz przebiegł po bladej twarzy Dzierżyńskiego.
Patrzył na stojących przed nim towarzyszy zastygłym, nieruchomym wzrokiem, niemal obłąkanym, lecz groźnym.
– Polska wejdzie w plan światowej rewolucji proletarjackiej – odpowiedział Trockij, bo Lenin w milczeniu uważnie przyglądał się Polakowi.
– Zdaje mi się, że rozumiem was – mruknął po chwili, robiąc krok w stronę Dzierżyńskiego. – Cieszę się, że poznałem was… Oddamy w wasze ręce ściganie wrogów proletariatu i rewolucji.
Dzierżyński nagle wyprostował się i wysoko podniósł głowę. Zdawało się, że chce niebo powołać na świadka słów swoich.
Dobitnie rozdzielając słowa i sylaby, rzucił krótkie zdanie:
– We krwi utopię ich…
– Rewolucja klasowa zażąda tego od was… – szepnął Lenin.
– Spełnię!… – padła odpowiedź.