Umilkła, bo zbliżał się kelner, niosąc dużą filiżankę kawy. Gdy odszedł, mówiła dalej:
– Wyjaśnię wszystko! Jestem siostrą Bachariowa, powieszonego za organizację zamachu na Mikołaja II-go… Chce się mścić… Ale nie na carze, bo to do niczego nie prowadzi… Całe zło nietylko jest w carze. Nie ten, to drugi będzie… Cały ustrój winien…
Człowiek o skośnych oczach nieznacznie się uśmiechnął i słuchał:
– W „Iskrze" prowadzi pan walkę z socjal-rewolucjonistami, nazywając ich tchórzami, romantykami, drobnemi burżujami. Tak jest w rzeczywistości! Znam ich dobrze! „Iskra" zbija teorje legalnych socjalistów, nieubłaganie dążących do oportunizmu i podporządkowania się burżuazyjnym ideałom. Tymczasem dziennik pana postokroć ma rację, dowodząc, że nie mamy ani chwili do stracenia w tworzeniu prawdziwej socjalistycznej i rewolucyjnej partji, która w najcięższym nawet okresie powinna rozpocząć walkę przeciwko caryzmowi, burżu-azji i jej pomocnikom z pośród socjal-rewolucjonistów, demokratów i liberałów!
– Hm, hm – mruknął doktór Jordanow. – Pani istotnie uważnie czyta artykuły „Iskry", jednak, nie rozumiem, co to ma wspólnego z zamiarem dokonania zemsty za śmierć terorysty Bachariowa?
– Chcę rozbić, zniweczyć socjal-rewolucjonistów, którzy posyłają na śmierć płomienne głowy, podczas, gdy sami kryją się i nadal oszukują ludzi! – wybuchnęła kobieta.
– Ta-ak? – przeciągnął, uważnie przyglądając się nieznajomej i śledząc wyraz jej twarzy. – Hm… propozycja do omówienia… musimy się naradzić w swojej grupie…
– Martow, Protesow, Zasulicz nie będą chyba czynili sprzeciwu… – zaczęła.
– Pani, jak widzę, jest dobrze obeznana ze składem kierowników, „Iskry"? – spytał z ironją.
– O, tak! – odparła żywo. – Noszę się oddawna z zamiarem porozumienia się z wami…
– Jakież warunki? – przerwał jej pytaniem.
– Narazie mogłabym dysponować sumę 3000 marek… żądam, aby dopuszczono mnie do stałej współpracy… Posiadam dobry styl, jestem wykształconą… ukończyłam wyższe kursy procesora Piotra Lesgafta w Petersburgu.
– Jak nazwisko pani? – spytał spokojnie, ogarniając ją łagodnem spojrzeniem.
– Roszczyna Wiera Iwanowna Roszczyna… mój mąż jest weterynarzem na Kubani… Człowiek o skośnych oczach siedział zamyślony. twarz jego miała rzewny, dobrotliwy
wyraz. Jednak z pod opuszczonych powiek, wzrok jego niepostrzeżenie ślizgał się po twarzy siedzącej przed nim kobiety. Nie uszły jego baczności błyski triumfu w jej bladych oczach i nerwowe ruchy palców.
Podniósł głowę i rzekł cicho:
– Muszę się naradzić z kolegami, Wiero Iwanowna! Jutro dam odpowiedź. Spotkamy się tu o tej samej godzinie przy tym stoliku…
Skinął na kelnera, zapłacił i, ze szczerym uśmiechem na twarzy uścisnąwszy dłoń nowej znajomej, wyszedł.
Długo krążył po mieście, aż wreszcie, obejrzawszy się dokoła, szybko skierował się do dzielnicy Schwabig i zniknął w podwórku starej, dość brudnej kamienicy. Wpadł do małego mieszkania i zawołał do kobiety, krzątającej się w kuchni:
– Moja droga! Rzuć do wszystkich djabłów to pitraszenie i leć natychmiast po Parwusa, Bobrowa i Różę Luxemburg. Powinna być u Parwusa. Niech przychodzą tu, nie zwlekając ani chwilki. Od nich wpadnij do naszego zecera Blumenfelda i zawołaj go tu. Tylko się śpiesz, śpiesz! Periculum in mora!
Mówił wesołym głosem. Był w wybornym humorze.
W godzinę później, wciąż krążąc po pokoju, opowiadał zebranym towarzyszom o schadzce w piwiarni i zakończył słowami:
– Przebiegli są żandarmi – czcigodni Łopuchin, Siemiakin, von Kotten, Klimowicz, Harting, ale i Włodzimierz Uljanow, chociaż znany tu jest jako niewinny bułgarski lekarz Jorda-now, ma olej w głowie! Cha-cha-cha! Chcą oni wślizgnąć się do naszej organizacji, okupiwszy się 3000 marek. Świetnie! Ja pieniądze wezmę, bo wtedy rozdmuchamy nieco naszą
„Iskrę". Niełatwo podsycać ją temi groszami, które zbierają ubodzy towarzysze i posyłają nam przez Babuszkina, Lepeszyńskiego, Skubika i Goldmana… 3000 marek – to ogromna suma! Wezmę ją, a żandarmów w pole wyprowadzę! Ho, ho, wyprowadzę! Śmiał się na głos i zacierał ręce.
Jednak towarzysze zaprotestowali. Milczała tylko, jak zwykle, Nadzieja Konstantynówna, wpatrzona w męża, jak w tęczę.
Atak rozpoczął Parwus, gadatliwy nadmiernie, zapalający się, jak kupa suchej słomy, tupał nogami, wymachiwał rękami i wprost odchodził od zmysłów:
– Brać pieniądze od żandarmów i szpiegów? To zbrodnia, zdrada! Tego nam nigdy nie przebaczy Plechanow, grupa „Wolności Pracy", nasza i inne pokrewne partje. Pamiętać należy, że…
Mówił całą godzinę i mówiłby jeszcze, gdyby nagle nie przyskoczył do niego Uljanow i, mrużąc oczy, zimnym, straszliwie spokojnym głosem oznajmił:
– Dość! Ja pieniądze od żandarmów wezmę! Pluć chcę na to, co szczekać będą głupcy i co pomyślą „pokrewne" partje! Istnieje cel, to przedewszystkiem, a jaką się drogą do niego dąży, jest to obojętne dla mnie!
Bobrow nerwowym ruchem podniósł ramiona i skrzywił się. Spostrzegł to Uljanow i, patrząc na niego badawczo, powtórzył:
– Ja te pieniądze wezmę!… Chodzi wam o burżuazyjną „przyzwoitość"? Dlaczegoż wtedy przyklasnęliście mi, gdy zorganizowałem napad na pocztę w Tule i zdobyłem kilka tysięcy rubli? Przecież zginęły wtedy nietylko pieniądze burżujów, lecz i biednych chłopów, ubogich robotników, a wy wołaliście: „brawo, brawo!" odrzućcie przesądy, towarzysze! A nie bójcie się! Całą odpowiedzialność biorę na siebie. Cha! Cha! Całą! Całą! Jak się mówi w liturgji: „I teraz, i zawsze, i na wieki wieków!"
Spór urwał się. Uljanow uśmiechnął się i rzekł:
– Towarzyszu Blumenfeld, wy znacie wszystkich Rosjan w Lipsku, Dreźnie i Mona-chjum…
– I w Berlinie! – dorzucił zecer z dumą.
– I w Berlinie! – zawołał Uljanow ze śmiechem… – Jutro przed 11-tą zajrzyjcie do piwiarni i powiedźcie, kogo to do mnie podesłali żandarmi? Powiedziała mi, że się nazywa – Rosz-czyna… Będę czekał na rogu wieści od was i wtedy dopiero pójdę po pieniądze.
Długo jeszcze rozmawiali ze sobą towarzysze. Włodzimierz Uljanow z taką rozbrajającą prostotą i przekonywującą siłą uspokajał ich rewolucyjne sumienie, że wkrótce śmiali się, wyobrażając sobie głupie miny agentów ochrany carskiej, złapanych na lep tak łatwej prowokacji.
Po ich odejściu, Uljanow, uśmiechając się chytrze, podyktował Krupskiej kilka listów do najbliższych przyjaciół, opisując całe zajście, swój plan i postanowienie nie zwracać się do zarażonych burżuazyjnemi przesądami Martowa, Akselroda i Potresowa, którzy stanęliby mu na przeszkodzie. Podpisując te listy dopisał własnoręcznie:
– Widzę, że będą zmuszony przekształcić umysły tych ludzi, nazywających siebie socjalistami, albo nawet zerwać z nimi. Moralność i legalne środki i walki nie leżą na naszej drodze. My niesiemy ze sobą rewolucję w całem życiu i we wszystkich pojęciach ludzkich. Zapamiętajcie sobie dobrze te słowa!
Skończywszy zatarł ręce i chodził po pokoju, śmiejąc się głośno i mrucząc wesoło:
– Hm… hm… hm…
Nazajutrz do Uljanowa, stojącego w pobliżu piwiarni, podbiegł Blumenfeld. Sepleniąc i plując co chwila szepnął:
– Znam tę babę… Jest to Szumiłowa, krewna agentki ochrany Zenajdy Gengross-Żuczen-ko, tej, która „przewaliła" terorystów Bachariosa, Iwana Rasputina, Akimowa i Sawina, a teraz ukrywa się przed zemstą socjal-rewolucjonistów w Lipsku i Hajdelbergu. To – szpicle, Włodzimierzu Iljiczu, prawdziwi szpicle z szajki szubrawca Hartinga!… Słyszałem, że Żuczenko ukrywa służbowego pseudonimu „Michejew".
– Dziękuję wam, towarzyszu! – rzekł Uljanow i poszedł do piwiarni.
Usiadł przy stoliku, zajętym przez Szumiłową, i uśmiechając się do niej życzliwie, rzekł:
– Grupa nasza uważa, że walka z drobno-burżuazyjną partją socjal-rewolucjonistów odpowiada jej zamierzeniom. Zgadzamy się na propozycję pani.
– Bardzo dobrze! – odparła napozór spokojnie. – Oto są pieniądze – 3000 marek. Kiedy mogę stawić się do redakcji, aby rozpocząć pracę? Mam gotowy artykuł o agitacji naszych wspólnych wrogów przeciwko „Iskrze"…