Z kierowcą przestał rozmawiać, gdy tamtemu urodziło się dziecko. Oczywiście jego dziecko, Johnny'ego, ale Sam z takim uniesieniem opowiadał o czekoladowym maleństwie (była to dziewczynka, Mulatka), że kiedyś nie wytrzymał, rzucił się na kierowcę podczas jazdy i zaczął go dusić. Dwóm gorylom, którzy stale go pilnowali, z trudem udało się oderwać jego ręce od szyi Sama i to wtedy, gdy ten na wpół uduszony wpakował auto na drzewo. Do dziś pozostał ślad tego wypadku na zderzaku samochodu… i na ich wzajemnym stosunku.
Jechali teraz niedaleko Muru, który widać było w prześwitach bocznych ulic. W jego pobliżu nie można się było poruszać, gdyż była to strefa strzeżona. Być może jemu pozwoliliby przyjrzeć się Murowi, ale, mówiąc szczerze, niewiele go on obchodził.
Byli co prawda tacy, którzy swoją fascynację kamiennym ogrodzeniem i tym, co jest poza nim, przypłacili życiem, ale Johnny miał inne -problemy na głowie. Wyznawał ogólnie rozpowszechnioną wersję, iż Mur ma na celu konsolidację ludności i zapobieżenie jej migracji do innych miast, co mogłoby utrudnić kontrolę zapłodnień i rejestrację ciąż. Wymknięcie się spod kontroli wszechwładnej Ustawy Ciążowej pozwoliłoby na unikanie ciąży czy spędzanie niechcianych płodów. Ta wiedza wystarczała mu, by sobie tym więcej głowy nie zaprzątać.
Prezydent przyjął ich w gabinecie. Przywitał się najpierw z Johnnym; długo potrząsał jego ręką i zaglądał mu poważnie w oczy, jakby chciał okazać swą wdzięczność i zapewnić sobie przychylność Procreatora. Ale Johnny widział przed sobą jedynie twarz myśliwego, który wie, że zdobycz i tak nie umknie mu spod lufy. Potem Prezydent uścisnął dłonie pozostałym i wszyscy usiedli.
Johnny po raz pierwszy był w tym pokoju, do tej pory, czyli dwa razy, wpuszczany był bezpośrednio do sypialni Prezydentowej. Domyślił się, że niezwykły wstęp zapowiada dalsze zmiany, więc ciekawie rozglądał się wokół. Gabinet był niewielki, ale ładnie urządzony. Przynajmniej Johnny'emu się podobał.
Prezydent, siwy i poważny, w ciemnopopielatym garniturze, siedział za wielkim bordowym biurkiem. Za nim na ścianie wisiała mapa państwa, tego sprzed wojny, a nad nią godło. Obok sztandar. Na biurku stało kilka telefonów w różnych kolorach i piętrzył) się jakieś szpargał), a przed nim przycupnęły skórzane iotele, w których usiedli goście. Ściany po obu bokach Procreatora zajęte były w całości przez wielkie szafy biblioteczne. /a których ciemnymi. matowymi szybami domyślał się niew)raźnych grzbietów ksiąg. Jedne szklane drzwi były odsunięte i Johnny dostrzegł, że te grzbiet) były również skórzane, a ponadto tłoczone złotem.
Sufit pokrywał fresk przedstawiający akt państwowotwórczy. Procreator obejrzał sobie to wszystko i skierował pytający wzrok na gospodarza. Prezydent nie kwapił się jednak do rozpoczęcia rozmowy. Sekretarka podała prawdziwa kawę i wobec tego rarytasu wszelkie inne sprawy doczesne zeszły na plan dalszy. Wreszcie musiał przerwać milczenie.
– Moja żona już się przygotowuje – powiedział Prezydent, a brwi Johnny'ego powędrowały w górę. Po raz pierwszy odbywały się tu takie ceregiele. – Ponieważ dzisiaj – kontynuował Prezydent – wszystko odbędzie się trochę inaczej niż za poprzednimi twoimi wizytami (Ach. znów te wizyty – pomyślał Procreator), więc prosiłbym cię, Johnny, byś się niczemu nie dziwił i wykonywał wszystko, o co zostaniesz poproszony. Po pierwsze: ja będę cały czas z wami, tak jak i lekarze, i sanitariusze. Po drugie: wiem. że twoje ataki złości i buntu stają się coraz rzadsze, ale bardzo bym nie chciał (rozumiesz, co mam na myśli?), abyś akurat dziś zachował się nieodpowiednio. To mogłoby być i dla ciebie bardzo niemiłe. Poza tym chciałbym wiedzieć, czy smakowało ci śniadanie?
– Taki jesteś? – pomyślał Johnny. – Więc znów polityka kija i marchewki? Poczekaj, jak mnie wkurzysz, to ci taki cyrk urządzę, że ani ty. ani ta twoja jędza nie pozbieracie się z rozumem ze śmiechu!
– Owszem, smakowało – powiedział głośno. – Dziękuję. Ale chciałbym wiedzieć…
Prezydent podniósł ostrzegawczo dłoń do góry. Zadzwonił telefon i zdawało się, że ten starszy już mężczyzna niemal wessał się w słuchawkę.
– Co tu się dzieje? – zastanawiał się Johnny. – On jest wyraźnie zdenerwowany. Zachowuje się jak młody ojciec przed porodówką! A przecież do tej pory nic go nie obchodziło. nawet nie wiedział, kiedy byłem tu przyprowadzany i wyprowadzany, i gdyby nie moi goryle, to nikt by mnie nie wyratował ze szponów tego jego babska!
– Wszystko gotowe! – sapnął Prezydent, odkładając słuchawkę. – Możemy iść. Porozmawiamy podczas lunchu.
Gdy Johnny przekroczył próg pokoju, w którym czekała na niego oblubienica, od razu wszystko stało się dlań jasne. Prezydent miał nową żonę, niewyobrażalnie śliczne młode stworzenie, które przerażonym wzrokiem ogarnęło wchodzących i odgadnąwszy w Johnnym nieomylnym instynktem ofiary swego prześladowcę, skuliło się ze strachu i odrazy. Procreatorowi zrobiło się nieprzyjemnie. Mimo przeżytych lat i paskudnych doświadczeń potrafił odczuwać jeszcze podobne wrażenia. Dziewczyna była tak piękna i młoda, że ogarnęła go niezwykła tkliwość. Przez chwilę podejrzewał nawet, że nie ma ustawowych piętnastu lat, a więc może być jego córką, ale myśl tę odrzucił szybko. Była starsza, niewiele, to fakt, lecz gdyby to on, Johnny. był jej ojcem, Prezydent na pewno sprowadziłby Procreatora z innego miasta.
To, że czekała na niego, również było określeniem na wyrost. Leżała rozpięta na fotelu ginekologicznym, poniżona, przerażona i nade wszystko nieszczęśliwa. Johnny wiedział, co to poniżenie i starał się wczuć w sytuację dziewczyny. Prezydent, najwidoczniej zazdrosny i czujny jak Argus, postanowił, że cały akt ma być jak najbardziej zbliżony – w jego wyobrażeniu – do niemal chirurgicznego zabiegu. Dodatkowo postanowił być obecny, by nie dopuścić do żadnych czułości.
Dziewczyna była na razie przykryta prześcieradłem; staruch podszedł do niej i coś jej szeptał do ucha, na co ona kiwała potakująco głową, a usta coraz bardziej wykrzywiały się w podkówkę. Wreszcie skinął głową w stronę Johnny'ego i lekarzy na znak przyzwolenia. Johnny podszedł do fotela. Rozebrał się, a tymczasem sanitariusze opuścili nieco leże, tak by mu było najwygodniej.
Dziewczyna miała kurczowo zaciśnięte powieki i głowę starała się obrócić jak najdalej w bok. Johnny podniósł prześcieradło i zbliżył się do niej. Słyszał, jak Prezydent szepcze gorączkowo do lekarzy, że Liii jest już chemicznie pobudzona, żeby on, Johnny, pod żadnym pozorem nie ważył się jej dotknąć, więc żeby i jego doprowadzić do podniecenia jakimś środkiem.
– Daj rękę. Johnny – powiedział Conrad. zbliżając się ze strzykawką – trochę szprungu dobrze ci zrobi.
– Nie trzeba, doktorze. Nie muszę jej dotykać.
Wtedy dziewczyna otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Uciekła Wzrokiem, ale już po chwili wpatrywali się w siebie uważnie. Johnny'emu wydawało się, że niemal czuje, jak jej strach i napięcie powoli się roztapiają i rozpływają, a pomiędzy nimi – dwoma ofiarami – rodzi się zrozumienie i wynikająca z litości i współczucia sympatia. Dziewczyna zrozumiała, że Procreator cierpi tak samo jak ona.
Wszedł w nią. Ręce trzymał zaciśnięte na niklowanych poręczach i marzył, by to były nagie szyje tych drani, co stoją za jego plecami. Złorzeczył im w duchu, a najbardziej temu siwemu bydlakowi, staremu satyrowi, temu Prezydentowi od siedmiu boleści!
Dziewczyna jęczała, a potem zaczęła szlochać i krzyczeć rozdzierająco. Wydawało mu się, że czyjeś ręce starają się oderwać go od niej i nagle, w tej chwili pięknej jak błysk, gdy stopili się w jedno, zrozumiał coś ważnego. Coś, co było tak oczywiste, że aż się zdumiał. Nie zdążył tego przemyśleć. Nogi ugięły się pod nim i zemdlał.
Gdy przyszedł do siebie, stwierdził, że leży w jakimś nie znanym mu pomieszczeniu, prawdopodobnie w gabinecie osobistego lekarza Prezydenta. Świadczyły o tym nagromadzone wokół akcesoria. Rozpoznawał je bezbłędnie, bo towarzyszyły mu nieprzerwanie od kilkunastu lat. Poruszył się na kozetce i rozejrzał wokół. Jego świta była jak zwykle obecna, ale miny mieli chłopcy nietęgie. Domyślał się, że to on jest tego przyczyną. Po głowie snuła mu się cały czas myśl, że zrozumiał coś bardzo ważnego, tylko ani rusz nie mógł sobie przypomnieć, co to takiego było. Im bardziej wysilał pamięć, tym bardziej czuł, że się od rozwiązania oddala. Po chwilowym, daremnym wysiłku dał. za wygraną. Nie pytał o nic. Leżał i czekał, aż mu sami powiedzą.