Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W ten sposób, zaopatrzywszy aparaty w 10 – woltową baterię płaską i włączywszy wtyk do gniazdka anteny byle odbiornika, mógł Meff Fawson porozumieć się z piątką swych agentów, niezależnie czy znajdowaliby się na dnie Rowu Mariańskiego, na biegunie południowym czy na Księżycu. W wypadku kontaktu dźwiękowego niepotrzebny był nawet dodatkowy odbiornik.

Meff przypuszczał optymistycznie, że wianek Havrankovej zostanie zgubiony w pewnym sympatycznym hotelu w Bernie i w tym celu nie szczędził odpowiednich wysiłków.

Wybrał wariant liryczny. Zaprosił Anitę na kolację, nie szczędził komplementów, opowiadał o swej młodości na rancho u wuja hodowcy, o pracy projektanta, unikając jednakże męsko – damskich drażliwości. Dziewczyna wydawała się chłonąć jego opowieści z rozszerzonymi zainteresowaniem oczami, z policzkami lekko zaróżowionymi na ów słynny łososiowy kolor, który zapewnić może jedynie autentyczne dziewictwo albo pudry najwyższej marki.

Zamówił szampana. Niestety, Anita okazała się abstynentką. Wypił sam. Zaproponował taniec.

– Nie umiem tańczyć – powiedziała rozbrajająco.

I faktycznie nie umiała. Odprowadził ją do pokoju, ale żadna z czytelnych aluzji na temat możliwości kontynuowania rozmów nie została snadź prawidłowo odczytana, bo dziewczyna zdecydowanie pożegnała go na progu. Usiłował ją pocałować, otrzymał wydzieloną strefę na czole odległą od rejonów jego zainteresowań jak Grenlandia od dżungli Konga.

Starzeję się czy co – pomyślał wściekły. Przez cały czas sympatycznej konwersacji w żaden sposób nie udawało się mu skrócić dystansu. Wokół Havrankovej rozpościerał się jakby pęcherzyk ochronny, którego nie potrafił przebić. Brał ją za rękę i miał do czynienia z ciepłym lodem, patrzył w jej oczy i tonął beznadziejnie, bez możliwości odbicia się od dna.

Przez moment zastanawiał się, czy w środku nocy nie przeniknąć przez ścianę, ale po pierwsze, pokoje wyłożono jakimś dziwnym, odpornym na przenikanie antychrystów tworzywem, a po drugie, bał się, by nie spalić wszelkich mostów. W wypadku gdyby mu się teraz nie udało…

Na moment przed zaśnięciem ujrzał oczyma wyobraźni twarz Marion i jej ręce rozpaczliwie bijące pianę, ale odgonił ten obraz.

Ciągle jeszcze jest we mnie za dużo człowieka! – pomyślał i wyciągnął z zanadrza ostatni list stryja. Znał już technikę czarciego dalekopisu. Papier nasączono roztworem z martwymi bakteriami, podatnymi jednak na falę biologiczną swych współplemieńców – ich emisja powodowała charakterystyczne czernienie papieru. Nic skomplikowanego. List będzie czytelny rano – najpóźniej więc rano dowie się celu tej niewesołej zabawy, w której przydzielono mu rolę ni to demiurga, ni bezmyślnego narzędzia. Zdążył tę funkcję polubić.

Ile lat miał Belfegor? W zasadzie siedemdziesiąt osiem, ale wszystko wskazywało, że trzydzieści sześć. Za pierwsze dotacje z Dołu przebył gruntowną kurację geriatryczną, w której najważniejszym elementem było otrzymanie hormonów od pewnego kameruńskiego goryla, co podniosło atrakcyjność jego magnificencji wobec płci pięknej w pięćnasób. Zachwyty Brigitte nie były czymś wyjątkowym. Iluzjonista łączył erotyczny kunszt starszego pana z młodzieńczą witalnością, kulturę pieszczot z żywiołowością, gruntowną wiedzę z pomysłowością szczeniaka.

Tego jednak poranka nie karesy były mu w głowie, choć ciepłe, wtulone weń ciało stewardesy dawało TTIU tyle rozkoszy, ile nie przyniosłaby nawet najlepsza japońska poduszka elektryczna.

Larry myślał. Myślał i wyciągał wnioski. Być może jakiś mocodawca don Diavola, w momencie gdy ten wykonał swą misję, stwierdził, że sycylijski czart jest już niepotrzebny i w swoisty sposób “odwołał" go z ziemskiej placówki. Natomiast stewardesa posłużyła jako bezwiedny łącznik do nawiązania kontaktu ze zwerbowanym. Zaraz! Ale przecież ze słów Agenta wynikało, że nowo zaangażowanych było więcej. Brigitte spotkała się tylko z Priapem. Wniosek – inni znajdowali się w różnych miastach. Tak zafascynowała go ta myśl, że wysunął się z łóżka, przeszedł do sąsiedniego pokoju, spełniającego funkcje recepcyjne, i zadzwonił do “Air France". Nie do nowojorskiego przedstawicielstwa – wprost do centrali. Sympatyczny młody człowiek już po pierwszych słowach, słysząc, że cudzoziemiec zamierza pytać o stewardesy, wykrzyknął:

– A daj pan spokój! Jakbyśmy mało mieli nieszczęść.

Bell z najwyższym trudem od panienek na służbie wyciągnął informację, że zdarzyło się kilka nieszczęśliwych wypadków. Po godzinie rozmaitych telefonów obraz się wypełnił. Larry wiedział o Babette w Tel – Awiwie, Antoinette w Delhi, Simone w Mexico City i Mirelle w Tokio. Same nieszczęśliwe przypadki.

Interesujący rozrzut – pomyślał i zajrzał do śpiącej Brigitte. Jak te młode dziewczyny potrafią mocno spać, chociaż dookoła dzieje się tyle ciekawych rzeczy!

Jeśli jego rozumowanie było prawidłowe, świeżo upieczonej kochance groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Dziwne, że w ogóle jeszcze żyła. Przez moment Bell zastanawiał się, czy nie powiadomić o swych wnioskach Białych, ale doszedł do wniosku, że to w niczym nie pomoże. Zawsze lepiej umieli propagować Dobro, niż efektywnie walczyć ze Złem. Nie, doprowadzi sprawę do końca sam! Tym bardziej że wiedział, na co stać Gnoma. Telefonicznie zamówił do pokoju śniadanie i gdy zostało dostarczone, zanim jeszcze czułym pocałunkiem obudził Brigitte, wlał parę kropel pewnego specyfiku do filiżanki z białą kawą. Zamieszał…

Concorde startował o szesnastej. Natłok przewozów o tej porze roku skłaniał towarzystwa lotnicze do sezonowego skracania czasu przerwy dla załóg. Kapitan Melleray z niepokojem zerkał na zegarek. Ciągle do pełnego stanu brakowało jednej stewardesy. Tej nowej.

– No nie – powiedział do drugiego pilota – tylu ludzi nie będzie czekać z powodu jednej kobitki. Startujemy.

Kiedy srebrzysty ptak wzbijał się ponad Atlantykiem, nikt z załogi i pasażerów nie przypuszczał, że za półtorej godziny wszystkich pokryją fale oceanu. Cóż za trudność dla Mr. Priapa, mając opanowaną praktyczną niewidzialność, wrzucić do luku bagażowego odrobinę wybuchowego plastiku ze starannie nastawionym zapalnikiem czasowym.

Brigitte obudziła się dopiero wieczorem. Była zrozpaczona i przekonana, że straciła pracę.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś – krzyczała na Larrego – ja się chyba zabiję!

Nic nie mówiąc pociągnął ją do radioodbiornika. Po raz kolejny donoszono o jednej z największych katastrof lotniczych. Pobladła. Potem podsunął jej wycinki i teleksy o losie jej pięciu koleżanek.

– Czy teraz nie będziesz już miała przede mną żadnych tajemnic? – spytał.

Kiwnęła głową i wybuchła dziecinnym płaczem.

Ostatni to mój list, Drogi Bratanku, i gdy przeczytasz go, łacno pojmiesz, że nie może być następnych. Na wstępie proszę Cię o zimną krew. To, co przeczytasz, trwoży nawet mnie, chociaż jestem całego zamysłu autorem. Napisałem Ci już, że do nas należeć musi ostatni ruch na geoplanszy. Ten świat ginie, ale, do kroćset, nie pozwolimy, żeby było to zasługą marnych ludzi! My zrobimy koniec świata. Jutro!

Meff na moment przerwał czytanie i przymknął oczy. O parapet okna w berneńskim hotelu bębnił jesienny deszczyk, z dołu dolatywał zwykły jazgot ulicy. Fawsonem wstrząsnął dreszcz i choć znał odpowiedź, jeszcze raz dla porządku zadał sobie w myśli pytanie: Czy ja śnię?!

Nie, Ty się dopiero budzisz. Budzisz się do ostatniego etapu misji, i zaprawdę powiadam Ci, nie żałuj tego świata, bo nie udał się on, oj, nie udał! Maluczko, a sam się unicestwi. Pisałem Ci już o tym – od pewnego czasu ani my. ani Szanowna Konkurencja nie posiadamy najmniejszego wpływu na jego losy. Spróbuj zaprzeczyć. Powiesz, że są jeszcze regiony żarliwej wiary, bastiony dobra i środowiska mniej zepsute. Możliwe, ale po pierwsze, przeważnie kwitnie tam wiara płytka, stanowiąca ekwiwalent niedostatków w innych dziedzinach, a jeśli nawet jest głęboka, to okolice zdrowsze stanowią ledwie niewielkie enklawy, ba, dalekie peryferie globu. Nie tam znajdują się główne teatry wydarzeń, a przede wszystkim nie tam pisze się scenariusze dziejów współczesnych. Oczywiście, wykonanie końca świata pozostawimy im samym, ludziom, ale nastąpi to z naszej inspiracji – my podamy czas i metodę. Zaś Twoi wypróbowani współpracownicy stanowić będą pięć zapalników detonujących beczkę prochu, którą jest nasza poczciwa Kula. Powiem Ci jeszcze, dlaczego decydujemy się na to teraz. Niewykluczone, że instynkt samozachowawczy mógłby w jakimś momencie skłonić ludzi do rozsądku i odsunąć miecz Damoklesa. Może się też zdarzyć (w co osobiście wątpię) jakiś wielki zryw, odnowa moralna gatunku, masowe nawrócenia. Są i dziś zakątki o takowej tendencji. Słyszałeś choćby o Nowym Mahdim, Proroku, który od paru lat zdumiewa nie tylko wyznawców islamu. Obecnie liczba tych, którzy musieliby zostać potępieni, w porównaniu z gremium zbawionych, jest dla nas niesłychanie korzystna, a nie masz pojęcia, jak oni tam, na Dole, lubią statystykę, chociaż w tym, co podsuną Lucyperowi, liczba potępionych wyniesie niezależnie od wszystkiego i tak 99,9°/o.

48
{"b":"100659","o":1}