Przykład okazał się zaraźliwy. Z dnia na dzień poczęli objawiać się młodzi poeci, plastycy, ba, inżynierowie wygłaszający opinie, delikatnie mówiąc, anarchistyczne w nadziei, że i ich spotka wymarzona kara banicji.
Conzales zorientował się w swej gafie dopiero, kiedy zaczęło brakować czółen. Spuścił niezwłocznie z łańcucha trzech wiceministrów policji i krew znów.popłynęła ściekami w modrą toń zatoki Dios Gracias. Wybito znaczną część młodej inteligencji, rozjechano walcami drogowymi demonstracje rozparzonych studentów Uniwersytetu im. Prawodawcy i wszystko wskazywało, że zapanuje wreszcie ład, porządek, spokój, kiedy ozwała się opinia publiczna ościennej Etanii.
“Komu udzielamy pomocy i pożyczek?!" – gdakały wielkonakładowe dzienniki. Spalono konsulat Trapezji, obrzucono jajami jego zespół folklorystyczny przebywający na tournee (zresztą z zespołu powrócili do kraju tylko dyrygent i szofer), usiłowano nawet wygwizdać ambasadora Republiki w Narodach Zjednoczonych.
Zagrożony wstrzymaniem kredytów Gonzales odwołał trzech wiceministrów, powołał nowy rząd, w którym był nawet jeden profesor (łaciny), a Montinezowi przyznał nagrodę państwową. Poeta wolał się po nią nie fatygować. Zresztą w dwa lata później znaleziono go z pierzastą strzałą w plecach we własnej willi w Beverley Hills. Zakazano również aresztowań za odmowę słuchania rządowego radia, zezwolono robotnikom po.przepracowaniu dwudziestu lat na dowolną zmianę miejsca zatrudnienia, zmniejszono chłopom dziesięcinę z dziewięćdziesięciu na osiemdziesiąt procent i zezwolono nawet na urządzanie pogrzebów ofiarom represji.
Odtąd co parę lat dochodziło do paroksyzmów terroru, wytłumianego później oliwą liberalizacji. Wiemy jednak dobrze, dokąd prowadzi taka niekonsekwencja. Pedra Gonzalesa zadusiła własnymi udami jego ostatnia kochanka, jak się okazało, będąca na żołdzie emigracyjnych wichrzycieli. Krótkie bezkrólewie, w czasie którego armia zajęła pałac prezydencki i lotnisko, a policja i Gwardia Narodowa bank i port, zakończyło się dzięki mediacji ambasadora Etanii kompromisem. Nowym prezydentem został Esteban Amarillo, ów nieszczęsny profesor łaciny, nawet przez najbliższych przezywany “Pierdołą". Zaproponował on powolne przejście do demokracji, tzn. wybory za dziesięć lat i paszporty dla wszystkich za lat dwadzieścia. Nie zdążył.
W dniu, w którym umarł ostatni i Gonzalesów, nauczyciel wychowania fizycznego z prowincji Aligatores, Juan Bandollero y Fuego, skończył opracowywać krótką broszurę zatytułowaną “Podstawy cortezjanizmu". Bandollera nie cechował przesadny intelektualizm, miał jednak zmysł praktyczny, od najmłodszych lat umiał przemawiać, a gdy zaszła potrzeba, bić w ryj swoich antagonistów.
Podstawowa teza jego pracy brzmiała:
“Hernan Cortez okazał się wybawicielem narodów amerykańskich spod jarzma Montezumów, przynosząc postęp, oświatę i Świętą Wiarę. W istocie był on nowym, prawdziwym wcieleniem Pierzastego Węża. Potrzeba zatem nowego Corteza, który obali nowoczesnych Montezumów, z ich krwawymi ofiarami i niesprawiedliwością. Lud zjednoczy w jeden organ, potrafi nim tak machnąć, że opadną ciemięzcy, a nastanie królestwo wszelkiej pomyślności, natchnienie dla kontynentu".
W elaboracie Bandollera sporo było mistyki liczb, zadziwiającego pomieszania dorobku pitagorejskiego z kabalistyką Majów, a wszystko było wystarczająco mętne, niejasne, aby nie zostać poddane merytorycznej krytyce. Nauczyciel wuefu czerpał hojnie z tradycji, od Tolteków po jezuickie państwo w Paragwaju, proponując niezwykły koktajl teokracji i populizmu.
Ponieważ intronizacja Amarilla zbiegła się z kolejną falą liberalizmu, broszura nauczyciela ukazała się bez większych trudności. Nie potraktowano jej zresztą poważnie. Tak w kraju, jak na emigracji nabijano się z teorii, w której do jednego wora wsypano postęp i inkwizycję, Boga Deszczu i Jezusa Chrystusa, a stan Kapłanów Twórczego Synkretyzmu ogłoszono klasą wiodącą.
A przecież zawsze znajdzie się dość licealistów i studentów, fantastów i zapaleńców, którzy nawet z chaotycznej magmy potrafią wybrać coś dla siebie, zwłaszcza gdy stawką ma być ZMIANA. A w dzielnicach biedoty hasła: “Precz z Montezumami!" też zyskiwały pewne zrozumienie, tym bardziej że mało kto wiedział dokładnie, kim są Montezumowie. A ponieważ niekonsekwentna władza nie wywoływała już ani bojaźni, ani sympatii, poczęły się tworzyć gminy kortezjańskie wśród tkaczy i rybaków, wyrobników i pracowników plantacyjnych, z samozwańczymi kapłanami i mroczną obrzędowością.
Którejś czerwcowej nocy grupa zapalonych spiskowców na czele z Juanem Bandollero próbowała zawładnąć nawet okrętem flagowym “San Sebastian", stojącym vis – a – vis pałacu prezydenckiego. Ale kilkunastu żołnierzy piechoty morskiej uporało się z garstką spiskowców, a Bandollero salwował się ucieczką wpław w stronę latarni morskiej. (Dziś szlak corocznego maratonu pływackiego im. Arcykapłana). Wydano nakaz aresztowania nauczyciela. On jednak, korzystając z rozwiniętej korupcji, przekupił porucznika straży portowej i ten osobiście wywiózł go za granicę.
Zapewne nikt nigdy by o nim nie usłyszał, gdyby nie postępowanie prezydenta Amarillo. Biedaczek naczytał się tyle Cicerona i braci Grakchów, że dzieło reform postanowił potraktować poważnie. Zezwolił na powstawanie niezależnych organizacji, przebąkiwał o nacjonalizacji niektórych gałęzi przemysłu, o obdzieleniu peonów ziemią… Co gorsza, Etania, dotąd przychylna twardszym rządom, patrzyła na poczynania prezydenta z zadziwiającą tolerancją.
W pewien lutowy wieczór w willi Mariny Conzales spotkało się kilku latyfundystów, przemysłowców i emerytowanych dowódców. Rej wodziła sama wdowa. Nie trzeba było referować sytuacji, wszyscy wiedzieli, że jest niewesoła. Co gorsza, “Pierdoła" – Amarillo po ostatnich nominacjach miał poparcie większości korpusu oficerskiego i policji. Ba, zalegalizowane organizacje opozycyjne z ruchem im. Mantineza na czele popierały go i gotowe były samoograniczać się w żądaniach, aby nie prowokować reakcji. Co robić? Ryzykować przewrót samymi tylko siłami marynarki? A jeśli się nie uda?
– Jest jeden sposób – powiedziała donna Marina – trzeba skompromitować tego sklerotyka.
– Ale jak? – ozwał się “król orzeszków ziemnych" – przecież to dupa, nie prezydent. Nie pije, nie kradnie, nawet własnej żony nie używa…
– Trzeba zmusić go do działań niepopularnych, żeby odciął się od reform, skompromitował w oczach Etanii, a wtedy wystarczy mały pstryczek i sam padnie…
– Łatwo mówić – żachnął się admirał Ouesada – czy wiecie, że on w ogóle zamyśla o zniesieniu kary śmierci?
– Trzeba go więc zmusić – uśmiechnęła się donna Marina i wyciągnęła z szuflady zdjęcie formatu legitymacyjnego – wiecie, kto to jest?
– Chyba ten psychopata, “Nowy Cortez" – zaśmiał się arcyksiążę boksytów. – Nikt go nie traktuje poważnie, klepie obecnie biedę gdzieś w Europie.
– A gdyby tak mały zastrzyk pieniędzy? Parę statków i jakieś lądowanko na Nizinie Aligatorów, małe ruchawki w miastach… – szepnęła wdowa po el Presidente.
– Pani jest naszą Joanną d'Arc – powiedział admirał całując rękę tłustej Kreolki.
Jedenaście miesięcy później oddziałek liczący stu dwudziestu trzech ludzi i tyleż koni, pod wodzą Nowego Corteza, wylądował na Cyplu Żółwia. Po krótkim marszu dołączyła doń gmina cortezjańska z bagien.
W garnizonie Tortugas odbywały się akurat imieniny komendanta. Placówka została zajęta bez wystrzału. W całym kraju objawiły się zaplanowane niepokoje. Niestety, Amarillo znów sprawił zawód. Zamiast ruszyć pełną siłą na buntowników, wdał się w idiotyczne rokowania. Samemu Bandollerowi zaproponowano do wyboru fotel senatora lub Ministerstwo Oświaty.
Przerażeni spiskowcy donny Mariny postanowili nie czekać. Piechota morska zeszła na świętujące rozejm miasto. i nastąpiła słynna “Noc Maczety". Mówią, że Amarillo, widząc bezmiar okrucieństw, nie wytrzymał nerwowo i wyskoczył z tarasu swej rezydencji. Wersji tej przeczyłoby siedemnaście kuł wydobytych później z ciała prezydenta.