Jednak uwagę Nawojki pochłaniał bez reszty ów nie – wydarzony człowieczek. Zwycięzca pościgu za Krogulcem.
Usiłowała sobie przypomnieć, skąd pamięta jego twarz. Ten wielki nos, ozdobiony u nasady brunatną brodawką, musiała go wcześniej widzieć. Miała wrażenie, że jeśli sobie przypomni właściciela nosa, zrozumie również całą resztę tego dziwnego widowiska.
Dwóch przebierańców w maskach karnawałowych biesów podbiegło do podium, uwiesiło się na jednym z podpierających go słupów i z całej siły nim zatrzęsło. Konstrukcja zachybotała się niebezpiecznie, a niewiasty zaczęły jeszcze bardziej przejmująco wzywać ratunku. Nawojka mocniej zacisnęła palce na koronie Króla Żarów. Wypełniony oliwą lampion, jeden z wielu, którymi obwieszono świąteczne podium, zakołysał się i zatoczył łuk tuż przy jej twarzy, aż poczuła gorąco na policzkach.
– Nuże, urżnąć łby dzikuskom i poobnosić po placach – rozkazał piskliwym i zgoła mało groźnym głosem zwycięzca pościgu. – Niech ludziska wiedzą, że i Servenedyjki można utrupić, trza się tylko lepiej postarać. A potem obedrzeć dziwki z niebieskich szatek i rzucić wedle ruczaju, niech je psi rozwłóczą. Tam ich miejsce.
Nawojka zmarszczyła brwi, kiedy potężny łysy dziadyga urzezał głowę pierwszej z południowych wojowniczek. Nie dlatego, żeby szczególnie kochała Servenedyjki. Kiedy przejeżdżały pod kamienicą jej ojca, nawet nie bardzo śmiała patrzeć na ich wytatuowane siną farbą oblicza. Co prędzej składała palce w odstraszający złe znak, bowiem wierzyła święcie, że spojrzenie Servenedyjki może sprowadzić zły urok, krosty albo i czerwoną gorączkę. Ale to jednak były Servenedyjki. Zawsze, odkąd pamiętała, jeździły po świątynnym gościńcu w swoich błękitnych płaszczach i ze srebrzystymi szabelkami u pasa. Były jedną z owych niezmiennych rzeczy, które pozwalają wierzyć, że świat pozostanie taki, jaki powinien być.
Jak to, że jej ojciec, szlachetny burmistrz, w domu nazywany zwyczajnie Kudłaczem, wróci wieczorem z ratusza, posadzi ją sobie na kolanach, wsunie w rękę kawałek miodowego ciasta i powie, że wszyscy mówili, jak pięknie wyglądała na podium, kiedy wkładała koronę na głowę Króla Żarów. A następnego dnia Nawojka wdzieje tę samą suknię z cyraneczkowej kitajki i pójdzie wraz z matką odwiedzić dom kupca korzennego. Będzie sączyła napar z rumianku, ponieważ kupcowa uważa, że napar z rumianku jest najzdrowszy dla młodych panien. I będzie uprzejmie słuchała, jak jej najstarszy syn rozprawia o cenach cynamonu i wanilii, choć tak naprawdę oboje wiedzą doskonale, że ich ojcowie domówili się zeszłej zimy i najpewniej przed jesienią będą zrękowiny. Nawojka jednak nie zdradzi się z tym ani jednym słowem, mimo że chciałaby zapytać tego wysokiego, czarnowłosego chłopca o coś o wiele istotniejszego niż szczeżupiński statek z imbirem, który spóźnia się już drugą niedzielę. A potem ten chłopak, równie zakłopotany jak ona, powie Nawojce, że jej warkocze połyskują niczym suknia z kitajki – co oczywiście nie jest prawdą, bo Nawojka ma włosy beżowe i całymi dniami praży je na słońcu, żeby choć trochę pojaśniały, ale chłopcy mają zwyczaj mówić podobne rzeczy.
Nie, nie martwiła się, że coś pójdzie nie tak, jak należy. Prawda, może wybuchnąć wojna, a syn kupca korzennego zgubi się bezpowrotnie pomiędzy Górami Sowimi. Podobne rzeczy zdarzały się i będą się zdarzać, jednak Nawojka wiedziała, że rychło ojciec wyszuka jej nowego narzeczonego. Jeśli zaś książę Evorinth rozkaże burmistrzowi pociągnąć z wojskiem przeciwko zwierzołakom – choć Nawojka doprawdy nie rozumiała, jaki pożytek ktokolwiek mógłby mieć w nagłej potrzebie z jej ojca, który, obudzony w środku nocy okrzykiem: „Złodzieje!", odwraca się jedynie na drugi bok i nakrywa głowę poduszką – miała jeszcze wielu braci, którzy będą się o nią troszczyć, póki trzeba. Być może zostanie szybko wdową albo umrze w połogu, ale taki jest porządek świata. Najpewniej jednak przeżyje jeszcze długie lata, a na koniec, kiedy będzie stareńką, trzęsącą się babiną, opowie swoim wnuczkom, jak stała przed bramą przybytku w odświętnej sukni i jak włożyła koronę na głowę Króla Żarów.
Rzetelnie przygotowała się do swojego losu. Znała liczby i litery, w razie potrzeby mogła pomóc małżonkowi w kantorku albo nawet wyręczyć go w spisywaniu ksiąg. Wyuczono ją też niezawodnych sposobów leczenia biegunki i wielu innych drobnych chorób, zaś w wyszywaniu nie dorównywała jej żadna z mieszczańskich córek. Kiedy matka jechała odwiedzić posiadłości krewniaków, Nawojka bardzo zgrabnie zarządzała służbą, zaś obejście burmistrza nie należało do najmniejszych. Miała wiele przyjaciółek i często prowadziła korowód podczas wiosennych tańców. Służebne odnosiły się do niej z szacunkiem, zaś kapłani z wieży Śniącego, którym czasami przynosiła domowe wypieki, nazywali ją córką. To było dobry los, lepszy niż to, co spotykało większość spichrzańskich dziewcząt. Nawojka wiedziała o tym i nigdy nie zapomniała podziękować zań Nur Nemrutowi w wieczornych modlitwach. Lecz w istocie wierzyła, że tak właśnie powinno być.
A teraz, kiedy łysy dziadyga począł sprośnie podrygiwać nad obdartym z niebieskiego kubraka ciałem wojowniczki, czuła, jak fala mdłego, słodkawego obrzydzenia powoli podchodzi jej do gardła.
Matka pociągnęła ją za łokieć, coś piskliwie szepnęła. Zaś Nawojka, która nigdy wcześniej nie była nieposłuszna, odtrąciła ją, ostrożnie i bez złości. Ojciec uczynił ją Królową Żarów i zamierzała się wszystkiemu dokładnie przypatrzeć.
Zwycięzca pościgu rzucił zdechłego krogulca obok ciała Servenedyjki. Było w tym geście coś potwornie obelżywego.
Przypomniała sobie. Wołali go Rutewka i kiedyś zasiadał w radzie miejskiej obok jej ojca. Potem książę skazał go na wygnanie, ale Nawojka nie wiedziała dokładnie, dlaczego. To były sprawy mężczyzn, ściszali głos, kiedy wchodziła do izby z nowym dzbanem miodu, zaś Nawojka nie miała we zwyczaju podsłuchiwać pod drzwiami. Nie myślała wiele o Rutewce, nawet wtedy, kiedy służebna podrzuciła jej ukradkiem wierszowany pamflet, w którym gromił rozpustę księcia pana. Nawojka cnotliwie rozkazała wrzucić nie przeczytany pergamin do ognia i nie wspominała o nim więcej. To właśnie z powodu takich ludzi jak Rutewka jej ojciec przesiadywał całymi dniami w ratuszu miejskim. Nawojka była dobrą córką i nie chciała mieć z nimi nic wspólnego.
Gdy kiedyś spytała, Kudłacz pogłaskał ją po włosach i przykazał, żeby nie zaprzątała sobie głowy podobnymi bredniami. To podły człowiek, powiedział, nie przystoi, żebyś o nim myślała.
Jednak dzisiaj stała z koroną Króla Żarów w zaciśniętych wilgotnych palcach na szczycie wysokich schodów, ponad placem, na którym tłuszcza rzucała głowami pomordowanych wojowniczek. I nie było przy niej ojca. Ani żadnego z braci. Ani nawet czarnowłosego syna kupca korzennego. Wszyscy zostali w ratuszu, gdzie przygotowywano wielką świąteczną zabawę.
Za plecami Nawojki pani Radlina krzyknęła ostro. Dziecko, którego oczekiwała z końcem lata, nigdy nie miało się urodzić.
Zaufani Rutewki wywlekli na środek placu kilku związanych ludzi. Było wśród nich trochę mieszczan, dwóch rajców, którzy mieli wygłosić mowę do Króla Żarów, i inni, których Nawojka nie rozpoznawała. Rutewka coś mówił, tłuszcza wrzeszczała i ciskała w więźniów kamieniami. Potem poprowadzili ich do mosiężnych pierścieni przy bramie, gdzie zwykle wiązano konie. Kazali im opuścić spodnie, a trzech nożownickich czeladników zaczęło flegmatycznie wymierzać baty.
– Nie, proszę, nie! – krzyknęła jedna z kobiet, kiedy jej mąż przewrócił się pod nawałem uderzeń, ale nikt nie zamierzał słuchać. Przeciwnie, oprawca tym zajadlej smagnął leżącego.
To nie powinno tak być, pomyślała nagle bardzo wyraźnie Nawojka. Nie powinno się robić tych wszystkich rzeczy z trupami Servenedyjek i nie powinno się paradować z obciętymi głowami książęcych pachołków. Nie powinno się straszyć brzemiennych kobiet ani smagać rajców u świątynnej bramy. Nie powinno się nazywać Królem Żarów kogoś, kto każe takie rzeczy robić.