Ze stłumionym jękiem uniosła topór. Nie było innego sposobu i zamierzała tu zostać, choćby jej przyszło całą noc uderzać w mur przybytku – bo róg Mel Mianeta spoczywał głęboko na dnie Wewnętrznego Morza i nie mogła go wydobyć bez boskiego przyzwolenia.
– Dosyć, kapłanko.
Był tam. Na brzegu morza, choć niewiele niżej – szedł ku nim po wysokiej, gładkiej fali, jak po ciemnym moście. Jakimś sposobem mimo ciemności i deszczu Lelka widziała go bardzo wyraźnie: ciemne włosy zwajeckim zwyczajem splecione w dwa warkocze i długą, rozwichrzoną brodę, z wczepionymi weń sinozielonymi wodorostami, muszlami i drobną rybką, która trzepotała się niespokojnie, póki jej nie strącił. W ręku trzymał trójząb, ten sam, którym burzył morze w Cieśninach Wieprzy i rozrywał dla kaprysu kadłuby okrętów, a jego szata spływała deszczem. Jednak naprawdę przestraszyły ją dopiero oczy. Kiedy spojrzał jej prosto w twarz spod krzaczastych brwi, zdawało się jej, że widzi źrenice kniazia Krobaka, jej ojca, którego pozwoliła zakłuć pod bramami przybytku. To nie był wizerunek Kei Kaella wymalowany dawną sztuką na sosnowej desce, tylko żywa moc, która odpowiedziała na wezwanie, lecz której nie mogła żadnym sposobem przymusić do posłuszeństwa.
– Nie miałaś prawa mnie wzywać, kapłanko – odezwał się łagodnie. – Nie miałaś prawa dotykać topora.
– Doprawdy? – Lelka przymrużyła oczy, lecz jej głos dygotał niebezpiecznie: to nie była wołwa, spętana i opita ofiarną krwią, tylko nieśmiertelna moc Wewnętrznego Morza, którą wyrwała z otchłani. – Czyżby Morski Koń zapomniał dawnych obietnic?
Bóg bez słowa potrząsnął głową i przeniósł spojrzenie na Firlejkę, drobną i skuloną w mokrym płaszczu. Dziewczyna pochyliła się, próbując podjąć go pod kolana, lecz fala cofnęła się prędko.
– Proszę – powiedziała bardzo cicho. – W imieniu niewiasty, która niegdyś chodziła po tym murze. I w imieniu mojego syna. Idzie wojna, a żaden ze śmiertelnych władców i nieśmiertelnych mocy nie stanie w jego obronie. Proszę.
Wzrok Morskiego Konia złagodniał nieznacznie, a Lelka głęboko zaczerpnęła tchu.
– Zaklinam cię poprzez pięcioro, którzy stworzyli niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest – podjęła śpiewną inwokację. – Poprzez jedenastu bogów, którzy chadzają pomiędzy śmiertelnikami, i poprzez wszystkie przedksiężycowe moce. Poprzez skrzydlate węże nieba i Iskry, młodsze siostry bogów. Poprzez wszystko, co zamieszkuje cztery krańce ziemi. Poprzez krew i wodę cię zaklinam, poprzez żelazo i kamień. Poprzez tę, którą zabrało morze i poprzez obietnicę starą jak te mury. Zaklinam cię poprzez twoją własną śmierć. Na róg, który przed wiekiem wykuto w kuźniach Kii Krindara. Oto moje życzenie.
Śmiech Morskiego Konia chlasnął ją w twarz dotkliwiej niż zawierucha.
– Więc i tego na koniec doszukałaś się w wiedźmich majaczeniach, kapłanko! – zadrwił. – Na własną zgubę, bo Prządka nie dozwoli, by jej służki parały się podobną sztuką, a w sinoborskich lasach znajdzie się dość chrustu na niejeden stos. Tuzin gałęzi za każde słowo bluźnierstwa, kapłanko. Bo nie tobie złożono obietnicę i nigdy nie miałaś prawa dotykać topora. Ani tym bardziej żądać rogu wykutego w ogniach Mieczownika.
– Dość! – uciął głosem, w którym pobrzmiewał huk morza, nim zdołała odezwać się na nowo. – Czy powiedziano ci – odwrócił się ku Firlejce – czym naprawdę jest ta obietnica? Obietnica złożona dawno temu z powodu córki sinoborskich kniaziów, która rzuciła się w morze?
Dziewczyna niemo pokręciła głową. Lelka poczuła, jak chłód przenika ją gwałtownie.
– Dawno temu córka sinoborskich kniaziów rzuciła się w morze z klasztornego muru, po tym, jak nieśmiertelna moc posiadła ją pod postacią jej małżonka – powiedział oschle Mel Mianet. – Roztrzaskała się na nadmorskich skałach, najpiękniejsza z kobiet swego czasu i dziecko, które nigdy nie miało się narodzić. Jej ojciec wszedł po kolana w morze z martwą córką na rękach i zażądał od boga zapłaty za zdradę, za przelaną krew i nie narodzone dziecko, a bóg go usłuchał – świat był inny w tamtych czasach. Złożono przysięgę, jedną z tych, których nie można złamać – na pamiątkę dziewczyny o oczach koloru zimowego morza – i przypieczętowano ją darem złożonym w świątyni Kei Kaella. Kamiennym toporem, którego głos przywołuje boga. I żeby stało się zadość wyrządzonej krzywdzie i nieprawości, bóg poprzysiągł, że odtąd po kres wieków potomkowie owej niewiasty, pierworodni sinoborskich kniaziów, mogą bez lęku wezwać go uderzeniem topora w czas największej trwogi, a bóg wysłucha ich pragnienia. Lecz topór ma dwa ostrza i oba uderzają równie mocno. Jedna jest zapłata dla tych, którzy okiełznają boga w dziedzinie jego mocy, odwieczna i nieodmienna.
Stara kapłanka przygryzła wargi: skoro bóg zaczął mówić, nie mogła go powstrzymać.
– Od tamtych czasów tylko dwa razy uderzono toporem w świątynny mur nad brzegiem morza, bo niewiele jest darów cenniejszych niż życie. Czy tego właśnie pragnęłaś dla swojego syna? Śmierci?
Dziewczyna nie poruszyła się, nie odwróciła nawet ku Lelce. Klęczała na murze u stóp boga, z pochyloną głową. Lelka poczuła przelotne pragnienie, aby dotknąć jej ramienia – jak czyniła wiele lat temu, kiedy szarookie dziecko budziło się z krzykiem pośrodku nocy, wspominając plac przed cytadelą i wysoki podest, na którym obcinano jej włosy. Wybacz, jaskółeczko, pomyślała z litością, tego jednego mogliśmy ci oszczędzić. Wiedzy.
Jednak sieć zastawiono wiele miesięcy temu, tamtej nocy, kiedy za sprawą wołwy przysłuchiwała się kłótni bogów w grotach Traganki, zaś Firlejka była jedynie wąskim pasmem przędziwa na kołowrotku bogini. Gdyby tylko był inny sposób, pomyślała z nagłym żalem stara kapłanka, patrząc na srebrne wrzeciono bogini, wciąż zawieszone u pasa dziewczyny.
– Nie będziesz mogła służyć wszystkim – rzekł łagodnie Mel Mianet. – Nie narodzonemu dziecku i bogini, która wysyła na stos swoje służki, jeśli splamią się cudzołóstwem. Kochankowi, który cię porzucił, i pragnieniu szalonej kapłanki, która pragnie zabijać bogów ich własną mocą. Musisz wybrać, dziewczyno, bo legenda o Annyonne przybrała nowy kształt i nie pozostawiono nam wiele czasu. Tak, kapłanko – błysnął zębami ku Lelce, a drobne strumyczki szybciej potoczyły się po jego brodzie. – To prawda i być może przywołałaś fałszywą przepowiednią więcej, niż pragnęłaś. Sorelki pokłoniły się przed niewiastą, którą nazwano Sharkah, Sierpem Bogini, i wysłuchały jej pieśni, lecz przed kim ugną się bogowie? Nie wiem, podobnej przyszłości nie potrafią wypatrzyć nawet nieśmiertelni. Lecz zeszłej nocy ofiarowano mi rzadki dar. Córka Suchywilka – teraz znów patrzył wprost na nią i czuła się pod tym spojrzeniem jak tamta dziewuszka, co upadła na progu świątyni, nim jeszcze ojcowe ramię poderwało ją ku górze z głębokiego śniegu – z własnej woli odrzuciła ku morzu obręcz dri deonema. Cóż podarujesz mi w zamian za znak Fei Flisyon, skoro nie pożałowałaś życia kniaziowskiego bękarta dla morskiego rogu?
Z nagła zaschło jej w gardle. Nie miała nic, wiedział o tym bardzo dobrze, żadnej mocy, żeby go zatrzymać ani przymusić.
– Nie potrafiłybyście tego dokonać, choćbyśmy złożyli wszystkie znaki bogów w wiklinowym koszu przy bramie świątyni – w głosie Morskiego Konia nie było drwiny, tylko powściągliwa pewność. – Nie starczy do tego przygarść zakazanej wiedzy o Annyonne i majaczenia zdychających wiedźm. To wszystko na darmo, kapłanko, zupełnie na darmo. Nie zdołacie na nowo połączyć tego, co rozdzielono w kuźniach Kii Krindara, zaś sztylet, który zabijał Stworzycieli, wykuto z innego zgoła kruszcu. I nawet wówczas nie metal był najważniejszy, ale palce, które go trzymały.
– Łżesz, obyś był przeklęty! – wykrzyknęła wściekle Lelka. – Nie z innej przyczyny spalono ongiś spichrzańskie opactwo – bo zachowano w nim resztki dawnej wiedzy. I sposób, wyśniony w proroctwach boga. Sposób, jak zabić nieśmiertelnych.
– Opactwo spalono – powoli odparł Mel Mianet – ponieważ kniaź powadził się z kapłanami albo oni z nim, nie pomnę dokładnie, bo też trudno rozeznać się we spichrzańskich waśniach. A to, że jedna czy dwie ze świątynnych mniszek nabiły sobie głowy proroctwami, niczego nie mogło zmienić.