Obudziłam się o wpół do ósmej. Mańka spała koło mnie, odwrócona tyłem, z kotem na plecach. Ja miałam drugiego na piersiach. Trzeci i czwarty się gdzieś ukryły. Wszędzie było pełno tych pieprzonych okruszków. I śmierdziało petami. Butelka spała obok nas.
W pełnym pędzie obudziłam naszego syna, wypiłam kefir, obudziłam Mańkę, wypiłam sok pomarańczowy, wzięłam prysznic, wypiłam szklankę mleka, Mańka zrobiła śniadanie dla nas wszystkich i wypiła sok, herbatę z cytryną, szklankę wody mineralnej, rozpuszczalną aspirynę. Zjedliśmy śniadanie, wypiłam dwie herbaty z cytryną i dwukrotnie wymyłam zęby.
A i tak górale natychmiast powiedzieli, że na kaca najlepsze piwo.
Jak dobrze pójdzie, za dwa miesiące będziemy się mogły z Tosią wprowadzić.
***
Wieczór. Sypialni nie można wywietrzyć. Mańka mówi, że nie mogę zaniedbywać listów. Znowu urosła kupka. Mikołaj wszedł do mnie i powiedział:
– Matko B, nie przejmuj się, pomożemy.
Mańka przyniosła drinka, żeby nam się lepiej pracowało. Mikołaj dzieli listy – na jednej kupce o urodzie, na drugiej psychologia, na trzeciej różne. Mańka siada przy telefonie.
Droga Redakcjo,
chciałabym zostać spalona po śmierci, nie wiem, ile to kosztuje i gdzie się to załatwia. Co prawda jestem młoda i nic mi nie dolega, ale byłabym spokojniejsza, gdyby…
Mikołaj przynosi gazetę, Mańka dzwoni do całodobowych usług pogrzebowych. Jest jedenasta. Dlaczego o jedenastej wieczorem ja muszę wiedzieć, gdzie mają kogoś spalić za czterdzieści czy ileś tam lat?
Droga Ewo,
podaję zakłady, które załatwiają taką usługę. Jednak z twojego listu wynika, że jeszcze studiujesz…
Zapomniałam napisać, że dzisiejsze ceny mogą być nieaktualne za sto lat. Domyśli się? Odpisujemy wspólnie na czternaście listów. Nie rozumiem, dlaczego ludzie mają takie beznadziejne problemy.
Maseczka, którą można stosować w każdym wieku, to maseczka z płatków owsianych.
No. Wiem o tym. To była pierwsza i ostatnia maseczka, którą sobie zrobiłam. Miałam trzynaście lat. W jakimś piśmie przeczytałam, że można ją stosować w każdym wieku. Najpierw przekopałam mieszkanie w poszukiwaniu płatków. Znalazłam je w pokoju ojca. Moi rodzice trzymali różne rzeczy w różnych dziwnych miejscach. Moja mama na przykład swój koniak trzymała przy Żeromskim. Ojciec natomiast przywiezionego z Ameryki „Playboya” chował w szufladzie ze skarpetami. Śmieszny miałam dom, słowo daję.
Płatki były u ojca. W szufladzie ze skarpetami, obok „Playboya”.
Rozpuścić w gorącej wodzie, aż powstanie papka.
Rozpuściłam. Pół pudełka musiałam zużyć, żeby się papka zrobiła.
Papkę nałóż na twarz i przez dwadzieścia minut trzymaj, po dwudziestu minutach spłucz ciepłą wodą.
Nałożyłam. Trzymałam. Troszkę jakby szczypało, ale rzeczywiście skóra gładziusieńka i przejrzysta jak nigdy.
Zadzwoniłam do mamy, żeby się pochwalić, jaka jestem dbająca o siebie dziewczynka. Mama zapytała, gdzie znalazłam płatki, bo w domu nie było. Zanim się zorientowałam, już wsypałam ojca. Może dlatego się rozwiedli?
No to moja mama powiedziała:
– Ach, to świetnie, przynajmniej raz dobrze umyłaś twarz.
Patrzę, a na pudełku jak byk: płatki mydlane.
Nic dziwnego, że Eksio poszedł do Joli. Ta na pewno nigdy sobie nie położyła maseczki z mydła. Jeszcze szesnaście listów. Niebieski papier.
O rany!
Droga Pani,
nie wiem, skąd jad w pani liście do mnie. Nie miałem do kogo się zwrócić ze swoim problemem i pomyślałem, że pismo, które czyta moja żona, będzie mniej anonimowe niż jakakolwiek inna redakcja. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak niesprawiedliwego osądu. Nie zna pani sytuacji, w jakiej się znalazłem. Nie wiem, ile pani ma lat, ale może już czas wycofać się z zawodu, skoro miłość to tak odległy dla pani temat…
O żeż ty!!! Mój Niebieski! Rzeczywiście w ostatnim liście troszkę jadu upuściłam, bo się wymądrzał. Teraz wylecę z redakcji! Sam pluje jadem, dziad jeden!
Jeśli naczelny się dowie, jak odpisuję na listy mężczyzn w potrzebie, zdradzanych biednych facetów, którzy najpierw dopuszczają do takich zaniedbań, że ich żony mają dosyć, a potem piszą żałosne listy – wylecę jak amen w pacierzu.
Jakbym nie miała innych kłopotów! A jutro znowu hydraulik i elektryk, bo muszą coś poprawić po położeniu przez górali kafelków, Tosia złapała dwie pały z matmy, Borys dokończył zżeranie obicia drzwi wejściowych u mojej mamy, muszę suszyć dom, prawie zima, bo już niedługo jesień… Boże, jeszcze mi tego brakuje, żeby mnie zwolnili z roboty! Wstaję. Włączam komputer. Co mu mogę napisać?
Szanowny Panie,
rzeczywiście nie znam pana sytuacji i pozwoliłam sobie, być może, odpisać na pana list bardziej jako osoba prywatna niż redaktorka działu łączności z czytelnikami. Być może należy pan, statystycznie rzecz biorąc, do tego niewielkiego promila mężczyzn, którzy jednak myślą i czują…
Mam nadzieję, że się odobrazi. Poproszę Mikołaja, to zawiezie do redakcji jutro te wszystkie listy.
Ptak nie znak
No, wiecie ludzie! Ledwo podjechałam – Agnieszka na czas budowy pożyczyła mi małego fiata – a tu sowa! Ze złamanym skrzydłem, na środku drogi. Żywe zwierzę! Ula pobiegła po karton, i stała daleko, bo Ula uważa, że ptaki są do latania, a ja sowę, myk, do pudła i na przednie siedzenie. Czy to nie znak? Znak, że będę miała dom, swój własny, że przyjdzie w końcu elektryk, że na pewno wszystko się uda, że będzie zima lekka i nie popękają mi rury – bo mam już wodę! I ta sowa, którą Mańka wyleczy, będzie sobie mieszkać u mnie na strychu!
Znaki są bardzo ważne w życiu.
Chciałabym mieć taki charakter, żeby jeśli ktoś mi przyśle kiedyś gówno końskie w paczce, nie krzyknąć z odrazy, tylko się ucieszyć, że konik tu był.
Ładuję sowę na przednie siedzenie, a z bezpiecznej odległości Ula pyta, co ja w tej sprawie. No to ja w tej sprawie właśnie zostawiam ją z elektrykiem, bo przecież jak nie uratuję tej sowy, to z domu nici. Ula ma dobry charakter, chociaż uważa, że ptaki nie są do chodzenia po ziemi, i obiecuje, że dopilnuje elektryka.
Dzwonię do lecznicy. Mańka mówi, żebym jej coś kupiła do jedzenia. Kupuję smażonego kurczaka. Nie wiem, czy ptak powinien jeść inne ptaki, ale przecież taka sowa to jest chyba ptak drapieżny. Przeganiam koty i zamykam sowę w ubikacji. Będzie się czuła jak w lesie, bo Mańka w kibelku ma olbrzymią jukę i meble ratanowe – może to nie las, ale w każdym razie przytulnie i z roślinką. Koty ustawiają się w rzędzie pod drzwiami. Koty lubią ptaki.
Przychodzi Mańka i robi łubki na skrzydło. Mówi, że trzeba by do zoo, tam mają taki oddział dla ptaków. To ciekawe, dlaczego nie mają oddziałów dla mężczyzn. Byłoby milej i bezpieczniej na świecie. Wpycham sowie do dzióbka kurczaka. Jest ospała. Przełyka, ale jakoś niechętnie. Wychodzę z tego kibelka i tłumaczę Mańce, dlaczego musi ją uratować. Że to znak. Bo jak ją uratuję, to dom też.
Mańka idzie do klopa, wyjmuje sowę z koszyczka, kładzie na stole obok gulaszu. Koty są przekonane, że szykuje im dziczyznę na kolację.
– Ty idiotko – mówi do mnie niegrzecznie Mańka. – Ty kretynko. Jesteś nienormalna. Ty znaki widzisz, ty się lecz. To jest ptak, idiotko, i on ci domu nie postawi. Ptak nie znak!
A potem mówi, że sowa wyzdrowieje.