Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– To znaczy, wiem, że to brzmi banalnie. Ale nie chodzi mi tutaj o zwyczajnych ludzi ulicy. Z nimi potrafię sobie radzić.

Nie chciała nazywać rzeczy po imieniu,

– Jeśli znasz graczy, nauczysz się obowiązujących tam reguł i żargonu, to nie ma żadnych problemów. Jak wszędzie. Trzeba zobaczyć, jak ci ludzie się zachowują i uważać, żeby ich nie wkurzać. Zasady są całkiem proste: Nie wchodź nikomu w drogę, nie pozwól dziewczynie stracić przez ciebie okazji zarobienia kasy, nie rozmawiaj z glinami. Poza nietypowymi godzinami pracy, nie ma z tym żadnych problemów. A w dodatku, teraz dziewczyny już mnie znają. Wiedzą, że nie stanowię dla nich zagrożenia…

Zamilkła. Nie wiedziałam, czy znowu zdecydowała się milczeć, czy po prostu zastanawiała się, o czym teraz mówić. Postanowiłam ją pociągnąć za język.

– Jedna z nich ci grozi?

Gabby zawsze przywiązywała dużą wagę do etyki, wlec podejrzewałam, że stara się chronić swojego informatora.

– Dziewczyny? Nie. Nie. One są w porządku. Z nimi nie ma żadnych problemów. Myślę, że one w jakiś sposób lubią moje towarzystwo. Potrafię być równie sprośna jak one.

Super. Już wiemy, co nie jest jej problemem.

Drążyłam dalej.

– Jak unikasz tego, żeby nie brali cię za jedną z nich?

– A, nawet nie próbuję. Po prostu jakoś się z nimi zlewam. Inaczej zaprzepaściłabym szansę na to, żeby wycisnąć z nich tyle, ile bym chciała. Dziewczyny wiedzą, że nie odwalam numerów, więc one po prostu, nie wiem, jakoś mnie tolerują…

Nie zadałam pytania, które samo cisnęło się na usta.

– Jeśli jakiś facet mnie zaczepia, po prostu mówię, że akurat nie pracuję, Większość z nich jedzie dalej.

Zamilkła na chwilę i znowu bila się z myślami, zastanawiając się, co mi powiedzieć, co zachować dla siebie, a co mieć w odwodzie, na wypadek, gdybym zaczęła się dopytywać. Bawiła się frędzlem przy swojej torebce. Z placu dobiegło szczekanie psa. Byłam pewna, że Gabby ochrania kogoś albo coś, ale tym razem nie przyciskałam jej.

– Większość z nich – kontynuowała. – Ale ostatnio jeden facet zrobił się natrętny.

Chwila ciszy.

– Kim on jest?

Znowu cisza.

– Nie wiem, ale gościu mnie naprawdę przeraża. Nie jest dziwkarzem, niedokładnie, ale lubi towarzystwo prostytutek. Myślę, że dziewczyny nie zwracają na niego specjalnej uwagi. Ale on wie bardzo dużo o ulicy i nie miał nic przeciwko rozmowie ze mną, więc zrobiłam z nim wywiad.

Zamilkła znowu.

– Ostatnio zaczął mnie śledzić. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale potem zaczęłam go widywać w najróżniejszych miejscach. Czasami jest w metrze, kiedy wracam do domu wieczorem albo tutaj, na placu. Raz widziałam go koło Concordii, przed budynkiem biblioteki, gdzie mam swój gabinet. Czasami widzę go za sobą, na chodniku, idącego w tym samym kierunku, co ja. W zeszłym tygodniu byłam na St. Laurent, kiedy go zobaczyłam. Chciałam samą siebie przekonać, że to tylko moja wyobraźnia, więc sprawdziłam go. Kiedy zwalniałam, on też. Przyspieszałam, on też. Starałam się go zgubić, więc weszłam do cukierni. Kiedy z niej wyszłam, stał po drugiej stronie ulicy i udawał, że ogląda coś na wystawie.

– Jesteś pewna, że to zawsze ten sam gość?

– Bez dwóch zdań.

Zapanował długa, napięta cisza. Przeczekałam ją.

– To jeszcze nie wszystko…

Wlepiła wzrok w ręce, które ponownie były ciasno splecione.

– Ostatnio zaczął wygadywać naprawdę dziwne rzeczy. Starałam się go unikać, ale dzisiaj wieczorem zjawił się w restauracji. Wygląda na to, jakby mnie gościu ciągle namierzał… Nieważne, znowu zaczął to, co zawsze. Zadawał mi mnóstwo najróżniejszych obleśnych pytań.

Zamyśliła się. Po chwili zwróciła się do mnie, jakby znalazła odpowiedź, której przedtem nie dostrzegała. Jej głos był zaprawiony lekkim zdziwieniem.

– To chodzi o jego oczy, Tempe. Jego oczy są takie dziwne! Są czarne i nieugięte, jak żmii, a białka są cale różowe i pełno w nich plamek krwi. Nie wiem, czy jest chory, czy może wiecznie skacowany, czy co. Nigdy w życiu nie widziałam takich oczu. Jak je widzisz, to czujesz, że chciałabyś się zapaść pod ziemię, byle się schować. Tempe, ja nie wyrabiam! Chyba za dużo myślałam o naszej ostatniej rozmowie i o tym schizolu, który ćwiartuje kobiety, i to mi się z nim skojarzyło.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W ciemności nie widziałam jej twarzy, ale język ciała był jednoznaczny – bała się. Siedziała sztywna, skulona i przyciskała torebkę do piersi, jakby dla ochrony.

– Co jeszcze wiesz o tym facecie?

– Niewiele.

– A co dziewczyny o nim myślą?

– Ignorują go.

– Czy kiedykolwiek ci groził?

– Nie. Nie bezpośrednio,

– Czy kiedykolwiek był agresywny, stracił panowanie nad sobą?

– Nie.

– Ćpa?

– Nie wiem.

– Wiesz, kim on jest albo gdzie mieszka?

– Nie. Są rzeczy, o które nie pytamy. To niepisana zasada, milcząca umowa, której każdy tam przestrzega.

Znowu zapadła cisza i obie myślałyśmy o tym, co mi właśnie powiedziała. Przyglądałam się przejeżdżającemu niespiesznie po chodniku rowerzyście. Jego kask wydawał się pulsować, kiedy znalazł się pod latarnią, bo przez chwilę odbijał światło, a potem znowu znikał w ciemności. Przejechał koło mnie, po czym powoli odjechał w noc i tylko migoczące światło jego roweru przypominało o tym, że tędy przejeżdżał. Włączało się i wyłączało. Włączało i wyłączało.

Myślałam o tym, co powiedziała Gabby, zastanawiając się, czy to moja wina. Czy to ja wzbudziłam w niej strach mówiąc o swoim własnym zboczeńcu, czy naprawdę trafiła na psychopatę? Czy przesadza, mówiąc o kilku zupełnie niegroźnych zbiegach okoliczności, czy naprawdę jest zagrożona? Czy powinnam zostawić rzeczy ich własnemu biegowi? Czy powinnam coś zrobić? Czy to sprawa dla policji? Jak zwykle w takich sytuacjach, mój umysł się zapętlił.

Siedziałyśmy przez jakiś czas, słuchając odgłosów dochodzących z parku i wdychając zapachy letniej nocy, a każda z nas była pogrążona w swoich myślach. Chwila milczenia uspokoiła nas nieco. W końcu Gabby potrząsnęła głową, spuściła torebkę na kolana i oparła się wygodnie o siedzenie. Chociaż w ciemności nie było widać rysów jej twarzy, czułam, że zaszła w niej zmiana. Kiedy się odezwała, jej głos był silniejszy i pewniejszy.

– Wiem, że przesadzam, wyolbrzymiam. To pewnie jakiś dziwak, który chce mnie wyprowadzić z równowagi. A ja mu na to pozwalam. Pozwalam temu skurwielowi sobą manipulować.

– Czy ty przypadkiem nie spotykasz zbyt wielu tych “dziwaków", jak to ich określasz…

– Tak. Moi rozmówcy w większości rzeczywiście nie są typem ministrantów. – Zaśmiała się smutno.

– A dlaczego myślisz, że ten facet jest inny od tamtych?

Zaczęła się nad tym zastanawiać, obgryzając jednocześnie paznokieć u kciuka.

– Hm, trudno to wyrazić słowami. Jest jakaś… granica, która dzieli niegroźnych dziwaków od pomyleńców. Trudno ją wyznaczyć, ale czuje się, kiedy ktoś ją przekroczył. Może to instynkt, który się we mnie tam wykształcił… W tym interesie, jeśli kobieta czuje się przez kogoś zagrożona, nie pójdzie x nim. Każda zwraca uwagę na coś innego, ale wszystkie na podstawie obserwacji oceniają, czy facet jest dla nich niebezpieczny. Czasem są to oczy, czasem jakieś dziwne prośby. Helenę nie idzie z żadnym facetem w kowbojskich butach.

Znowu wyłączyła się na chwilę, żeby z sobą pokonferować.

– Myślę, że po prostu dałam się ponieść przez tę całą gadaninę o seryjnych mordercach i dewiantach seksualnych.

Kolejna chwila zastanowienia.

Starałam się ukradkiem spojrzeć na zegarek.

– Ten facet po prostu chce mnie zaszokować.

Chwila ciszy. Przekonywała samą siebie, żeby już nic nie mówić.

– Co za dupek.

Albo wręcz przeciwnie.

Z każdą chwilą jej głos zdradzał wzbierającą w niej złość.

– Do cholery, Tempe, nie pozwolę temu wypierdkowi, żeby się podniecał, mówiąc sprośne rzeczy i pokazując mi te wszystkie obleśne zdjęcia. Powiem mu, żeby je sobie wsadził głęboko w dupę.

Odwróciła się i położyła rękę na mojej.

– Przepraszam, że przywlekłam cię tutaj. Jestem beznadziejna! Wybaczysz mi?

Wpatrywałam się w nią w milczeniu. Znowu zdziwiła mnie gwałtowna zmiana jej stanu emocjonalnego. Jak mogła być przerażona, rzeczowa, wściekła, a potem prosić o wybaczenie, i to wszystko w ciągu zaledwie pół godziny? Byłam zbyt zmęczona i było zbyt późno, żebym mogła się nad tym zastanawiać.

– Gabby, jest już późno. Porozmawiajmy o tym jutro. Oczywiście, że nie jestem na ciebie zła. Po prostu się cieszę, że już doszłaś do siebie. Naprawdę chcę, żebyś się u mnie przespała. Zawsze będziesz mile widzianym gościem.

Pochyliła się w moją stronę i objęła mnie.

– Dzięki, ale już nic mi nie będzie. Zadzwonię do ciebie, obiecuję.

Patrzyłam, jak wchodzi po schodach, a sukienka unosi się wokół niej jak mgła. Po chwili zniknęła w purpurowych drzwiach i między autem a domem było już cicho i pusto. Siedziałam sama, otoczona ciemnością i delikatnym zapachem drzewa sandałowego. Choć nic się nie poruszyło, na chwilę moje serce przeszył chłód, ale już po chwili zniknął, jakby to był tylko cień.

Przez całą drogę do domu mój umysł przebiegały najróżniejsze myśli. Czy Gabby tworzy po prostu kolejny melodramat? Czy naprawdę jest w niebezpieczeństwie? Czy było coś, o czym mi nie powiedziała? Czy ten mężczyzna może być naprawdę niebezpieczny? Czy może wykiełkowało ziarno paranoi, które w niej zasiałam, mówiąc o tych morderstwach? Czy powinnam zawiadomić policję?

Postanowiłam nie pozwolić, żeby zawładnęła mną obawa o bezpieczeństwo Gabby. Kiedy znalazłam się w domu, skorzystałam z dziecięcego rytuału, który sprawdza się, kiedy jestem spięta albo zbyt pobudzona – napuściłam wody do wanny i dodałam do niej soli ziołowych. Włączyłam płytę Leonarda Cohena na cały regulator i kiedy się moczyłam, on śpiewał mi o przyszłości. Sąsiedzi będą musieli to wytrzymać. Po wyjściu z wanny, zadzwoniłam do Katy, ale odpowiedziała mi tylko automatyczna sekretarka. Potem podzieliłam się mlekiem i ciastkami z Birdiem, który wolał mleko, postawiłam naczynia na blacie i powlokłam się do łóżka.

21
{"b":"96642","o":1}