Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

4

Powinno być przyjemnie siedzieć w saunie i pocić się. Odreagować. O to mi właśnie chodziło. Parę kilometrów na StairMasterze, rundka na siłowni, a później błogie lenistwo. Jak wszystko tego dnia, sala gimnastyczna też mnie jednak rozczarowała. Wysiłek fizyczny rozładował trochę nagromadzonego we mnie gniewu, ale cały czas czułam się pobudzona. Wiedziałam, że Claudel to dupek. Chodząc po StairMasterze wyzywałam go w rytm kroków. Dupek. Palant. Kretyn. Dwusylabowe sprawdzały się najlepiej. Do takiego właśnie doszłam wniosku, ale niewiele więcej. Na jakiś czas zajęło to moje myśli, ale teraz, kiedy już trochę ochłonęłam, nie mogłam przestać myśleć o morderstwach. Isabelle Gagnon. Chantale Trottier. Obracałam w myślach te nazwiska, jak ziarnka grochu na talerzu.

Podniosłam nieco ręcznik i zaczęłam, chwila po chwili, przypominać sobie wydarzenia dzisiejszego dnia. Kiedy Cłaudel wyszedł, poszłam do Denisa spytać, kiedy będzie gotowy szkielet Gagnon. Chciałam obejrzeć go bardzo dokładnie, żeby sprawdzić, czy nie ma na nim jakichś śladów obrażeń. Pęknięć. Głębokich ran. Czegokolwiek. Coś w sposobie, w jaki poćwiartowano ciało, nie dawało mi spokoju. Chciałam się dobrze przyjrzeć śladom nacięć. Były jednak jakieś problemy z aparaturą do odkażania. Kości miały być gotowe dopiero następnego dnia.

Poszłam więc do centralnego archiwum i wyciągnęłam skoroszyt z dokumentami dotyczącymi Trottier. Całe popołudnie spędziłam potem ślęcząc nad raportami policyjnymi, wynikami autopsji, raportem toksykologicznym i zdjęciami. Coś błąkało się po obrzeżach komórek mojej pamięci nie dając mi spokoju, coś, co kazało mi myśleć, że te dwie sprawy są powiązane. Jakiś zapomniany szczegół na granicy świadomości łączył obie ofiary w sposób, którego nie rozumiałam. Jakieś wspomnienie, do którego chwilowo nie miałam dostępu, mówiło mi, że nie chodzi tylko o okaleczenie (i zapakowanie w worki). Chciałam znaleźć związek.

Poprawiłam ręcznik i wytarłam pot z twarzy. Skóra na koniuszkach moich palców była pomarszczona. Oprócz tego, wszędzie byłam gładka jak jedwab. Byłam zdecydowanie krótkodystansowcem. Nie wytrzymywałam gorąca dłużej niż dwadzieścia minut, niezależnie od przypisywanych saunie korzyści zdrowotnych. Jeszcze pięć.

Chantale Trottier zabito niecały rok temu, jesienią tego roku, kiedy zaczęłam pracować w laboratorium na cały etat. Miała szesnaście lat. Na swoim biurku rozłożyłam zdjęcia z jej autopsji, chociaż i tak ich nie potrzebowałam. Pamiętałam ją bardzo wyraźnie, w najdrobniejszych szczegółach pamiętałam też dzień, kiedy trafiła do kostnicy.

22 października, tego popołudnia, kiedy było przyjęcie z ostrygami. Był to piątek i większość personelu wyszła z pracy szybciej, żeby napić się piwa i rozkoszować się opróżnianiem skrzynek Malpequesa, co jest tutaj jesienną tradycją.

W tłumie kłębiącym się w pokoju konferencyjnym zauważyłam LaManche'a rozmawiającego przez telefon. Ręką zasłaniał jedno ucho, żeby się odgrodzić od hałasu panującego na przyjęciu. Obserwowałam go. Gdy odłożył słuchawkę, omiótł spojrzeniem salę. Zauważywszy mnie, jedną ręką gestem pokazał mi, żebym spotkała się z nim w holu. Kiedy namierzył Bergerona, a ten zwrócił na niego uwagę, przekazał tę samą wiadomość. W windzie, pięć minut później, wyjaśnił, o co chodzi. Właśnie przywieziono młodą dziewczynę. Ciało nosiło ślady mocnego pobicia i było poćwiartowane. Nie było szans na wizualne zidentyfikowanie ofiary. Chciał, żeby Bergeron rzucił okiem na zęby. A ja miałabym przyjrzeć się nacięciom na kościach.

Nastrój w sali do autopsji silnie kontrastował z atmosferą wesołości na górze. Dwóch detektywów z SQ stało z dala, kiedy umundurowany policjant z sekcji tożsamości robił zdjęcia. Technik w ciszy układał resztki ciała. Detektywi nic nie mówili. Nie było kawałów ani normalnego w takich sytuacjach dowcipkowania. Ciszę mącił tylko trzask migawki, kiedy fotograf uwieczniał leżące na stole do autopsji świadectwo okrucieństwa.

To, co z niej ocalało, zostało złożone w ciało. Sześć krwawych kawałków ułożono właściwie pod względem anatomicznym, ale nie wszystkie Kąty dokładnie się zgadzały, przez co martwa dziewczyna wyglądała jak naturalnej wielkości plastikowa lalka, które projektowano specjalnie tak, żeby można je było wyginać pod nieprawdopodobnymi kątami. Efekt był iście makabryczny.

Jej głowa była obcięta tuż pod brodą, a przecięte mięśnie były koloru ja-skrawoczerwonych kwiatów maku. Blada skóra odchodziła nieco w miejscach, gdzie ciało było poszarpane, jakby unikała kontaktu ze świeżym, surowym mięsem. Jej oczy były na wpół otwarte, a pod prawą dziurką od nosa widać było cieniutką strużkę krwi. Długie i jasne włosy były mokre i przylepione do głowy,

Tułów został rozcięty w talii. Ręce były zgięte w łokciach i leżały na brzuchu w takiej pozycji, jak w trumnach, tylko palce nie były splecione.

Prawa ręka była częściowo odcięta, a końce kremowych ścięgien wystawały jak przerwany kabel. Jej zabójcy bardziej się powiodło z lewą ręką. Technik położył ją obok głowy, leżała zupełnie osobno, palce były zaciśnięte, jak odnóża zwiniętego w kłębek pająka.

Jej klatka piersiowa była otwarta wzdłuż kręgosłupa, od gardła po brzuch, a obwisłe piersi rozlewały się na obie jej strony, ich ciężar rozszerzał szparę między dwoma częściami rozciętego ciała. Dolna część tułowia ciągnęła się od talii po kolana. Dolne kawałki jej nóg leżały koło siebie pod miejscami, gdzie normalnie były połączone z resztą ciała. Oddzielone od stawów kolanowych leżały ze stopami na płask rozłożonymi w dwie strony – duże palce skierowane były na zewnątrz.

Czując ukłucie bólu, zauważyłam, że jej palce u nóg były pomalowane na bardzo delikatny odcień różu. Ten drobiazg tak mną wstrząsnął, że chciałam ją przykryć i wrzasnąć na wszystkich obecnych, żeby zostawili ją w spokoju. zimiast tego jednak, tylko stałam i patrzyłam, czekając na swoją kolej, żeby podejść bliżej.

Ciągle jeszcze kiedy zamykam oczy, widzę wyraźnie ostre krawędzie licznych ran na jej głowie, dowód na to, że uderzano ją wielokrotnie tępym przedmiotem. W najdrobniejszych szczegółach pamiętam siniaki na szyi. z łatwością mogę przypomnieć sobie jej przekrwione oczy, malutkie, krwawe ślady po pęknięciach delikatnych naczyń krwionośnych. Spowodowane przez niesłychane ciśnienie w żyłach szyjnych, są klasycznym objawem uduszenia.

Zrobiło mi się niedobrze, kiedy zastanawiałam się, co jeszcze jej się przydarzyło, tej kobiecie-dziecku, o którego rozwój tak dbano, karmiąc ją masłem orzechowym, zbiórkami zuchów, letnimi obozami i szkółką niedzielną. Żal mi było tych lat, których nie będzie mogła przeżyć, tych zajęć, w których nie będzie mogła uczestniczyć, i tych wypijanych ukradkiem piw. Uważamy siebie za cywilizowane plemię, my, mieszkańcy Ameryki Północnej ostatniej dekady drugiego milenium. Obiecaliśmy jej siedemdziesiąt lat życia, a pozwoliliśmy jej przeżyć tylko szesnaście.

Odpędzając wspomnienia tej bolesnej autopsji, wytarłam pot z twarzy i potrząsnęłam głową, potrząsając przemoczonymi włosami raz do przodu, a raz do tyłu. Wizerunek ofiary był w moich myślach nieco rozmyty i już nie potrafiłam powiedzieć, co naprawdę pamiętałam z przeszłości, a co widziałam na dokładnych zdjęciach dzisiaj po południu. Tak jak w życiu. Od dawna podejrzewałam, że wiele moich wspomnień z dzieciństwa pochodzi w gruncie rzeczy ze starych zdjęć, że są one zbieraniną fotograficznych ujęć, mozaiką utrwalonych na celuloidzie obrazów przekształconych w pamiętaną rzeczywistość. Urok Kodaka. Może i lepiej wspominać przeszłość w ten sposób. Rzadko utrwalamy na zdjęciach smutne wydarzenia.

Otworzyły się drzwi i do sauny weszła jakaś kobieta. Uśmiechnęła się i skinęła do mnie głową, po czym po mojej lewej stronie starannie rozłożyła na ławce ręcznik. Jej uda miały konsystencję żyjących w morzu gąbek. Wzięłam swój ręcznik i poszłam pod prysznic.

Birdie czekał, kiedy przyjechałam do domu. Patrzył na mnie z holu, a jego biała sylwetka odbijała się delikatnie od czarnej, marmurowej podłogi. Wyglądał na rozdrażnionego. Czy koty mogą czuć coś takiego? Pewnie przenosiłam własne emocje na kota. Zajrzałam do jego miseczki i zobaczyłam, że mleka jest mało, ale coś jeszcze zostało. Czując się winna, i tak ją napełniłam. Birdie dobrze zniósł przeprowadzkę. Jego potrzeby były proste. Moja osoba, paczka kociego przysmaku i sen. Takie wymagania nie mają nic wspólnego z granicami, bo miejsce ich zaspokajania nie gra roli.

Miałam jeszcze godzinę do spotkania z Gabby, więc wyciągnęłam się na sofie. Wysiłek i sauna robiły swoje, więc czułam się tak, jakby ważniejsze grupy moich mięśni wzięły sobie wolne. Ale wyczerpanie ma też zalety. Czułam się fizycznie, jeśli nie psychicznie, rozluźniona. I jak zwykle w takich sytuacjach, miałam ochotę się napić.

Pokój był rozświetlony popołudniowym słońcem, chociaż nieco stłumionym przez wykrochmalone muślinowe zasłony zakrywające wszystkie okna. To właśnie to najbardziej lubię w tym mieszkaniu. Światło słoneczne zmieszane z pastelowymi kolorami sprawia, że pokój wydaje się przestronny, co działa na mnie bardzo kojąco. W świecie pełnym napięć, jest to moja oaza spokoju.

Mieszkanie mieści się na parterze budynku w kształcie litery U, w środku której mieści się dziedziniec. Zajmuje większą część jednego skrzydła i przez to nie sąsiaduje bezpośrednio z żadnym innym. Z jednej strony dużego pokoju są przeszklone drzwi balkonowe wychodzące na ogród na dziedzińcu. Drugie drzwi, znajdujące się naprzeciw tamtych, prowadzą do mojego małego, prywatnego ogrodu. To rzadkość w mieście – trawa i kwiaty w samym sercu Centre-ville. A ja hoduję nawet trochę ziół w tym ogródku.

Na początku zastanawiałam się, czy dobrze będę się czuła, mieszkając sama. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Z domu wyjechałam do college'u, po czym wyszłam za Pete'a, wychowywałam Katy, nigdy nie byłam sama sobie panią. Niepotrzebnie się martwiłam. Uwielbiam mieszkać sama.

Pogrążałam się w stanie pośrednim między snem a jawą, z którego wyrwał mnie jednak telefon. Z ciężką głową po przerwanej drzemce, podniosłam słuchawkę. Uraczono mnie mechanicznym głosem proponującym sprzedaż miejsca na cmentarzu.

11
{"b":"96642","o":1}