Znajomy rytuał, w dziwny sposób nawet dodający otuchy. Kiedy na Południu zapowiadany jest śnieg, szkoły są zamykane, zamiera życie publiczne i doprowadzeni do szaleństwa mieszkańcy opróżniają sklepowe półki z towaru. Zamiecie zwykle nie nadchodzą, a nawet jeżeli trochę śniegu spadnie, to i tak następnego dnia znika. W Montrealu ludzie przygotowują się metodycznie, nie gorączkowo, w atmosferze “przeżyjemy".
Moje przygotowania zajęły mi kwadrans. Telewizja wypełniła mi kolejne dziesięć minut. Na krótkie wytchnienie. Kiedy ją wyłączyłam, wrócił niepokój. Poczułam, że utknęłam, jak motyl na szpilce. On miał rację. Nie mogłam nic zrobić, a ta bezsilność tym bardziej mnie niepokoiła.
Zajęłam się normalnymi wieczornymi czynnościami w nadziei, że wstrzymają ponure myśli choć na chwilę. Nic z tego. Kiedy tylko wpełzłam do łóżka, zaczęło się od nowa.
Harry. Dlaczego jej nie wysłuchałam? Jak mogłam być tak zajęta tylko sobą? Dokąd pojechała? Dlaczego nie zadzwoniła do syna? Dlaczego nie zadzwoniła do mnie?
Daisy Jeannotte. Z kim miała się spotkać? Jaki zwariowany kurs prowadziła? Ile niewinnych dusz zamierzała zabrać ze sobą?
Heidi Schneider. Kto czuł się aż tak zagrożony przez jej dzieci, że uciekł się do brutalnego morderstwa? Czy ich śmierć zapowiadała dalsze zabijanie?
Jennifer Cannon. Amalie Provencher. Carole Comptois. Czy ich śmierć też była częścią tego szaleństwa? Jakie demoniczne zasady naruszyły? Czy taka była choreografia jakiegoś piekielnego rytuału? Czy moją siostrę czekał ten sam los?
Na dźwięk telefonu podskoczyłam i zrzuciłam latarkę. Modliłam się, żeby to był Ryan. I żeby miał Jeannotte. Ale w słuchawce usłyszałam głos siostrzeńca.
– Kurczę, ciociu Tempe. Chyba wszystko spieprzyłem. Zadzwoniła. Znalazłem to na innej kasecie.
– Jakiej innej kasecie?
– Mam jedną z tych starych sekretarek na małe kasetki. Jedna z nich nie chciała się przewijać, więc włożyłem nową. Nie myślałem o niej aż do chwili, kiedy przyszła do mnie koleżanka. Byłem na nią trochę wkurzony, bo w zeszłym tygodniu mieliśmy gdzieś razem wyskoczyć, ale gdy po nią wtedy poszedłem, nie było jej w domu. I dlatego dzisiaj wieczorem nie chciałem z nią gadać, ale upierała się, że zostawiła wiadomość. Pokłóciliśmy się, więc znalazłem tę starą kasetę i ją włączyłem. Faktycznie, była jej wiadomość, ale była też jedna od Harry. Zupełnie na końcu.
– I co mówiła twoja matka?
– Wydawała się wkurzona. Znasz ją, ciociu. Ale chyba też się czegoś bała. Była na jakiejś farmie czy coś w tym rodzaju i chciała stamtąd wyjechać, tylko że nikt nie miał ochoty odwieźć ją do Montrealu. Więc chyba nadal jest w Kanadzie.
– Coś jeszcze mówiła? – Moje serce biło tak mocno, że Kit pewnie je słyszał.
– Powiedziała, że wszystko jest straszne i chciała wracać. Potem taśma się skończyła, a może Harry się rozłączyła. Nie jestem pewien. Wiadomość się po prostu skończyła.
– Kiedy dzwoniła?
– Pam wykręciła w poniedziałek. Wiadomość Harry była następna.
– Nie masz datownika?
– Ta sekretarka to prawie antyk.
– A kiedy zmieniłeś kasetę?
– Chyba w środę albo w czwartek, nie bardzo pamiętam. Ale na pewno przed weekendem.
– Kit, pomyśl!
Na linii coś zahuczało.
– To było w czwartek. Byłem na łodzi i wróciłem do domu zmęczony, kaseta nie chciała się przewinąć, więc ją wyjąłem. To wtedy włożyłem nową. Cholera, to znaczy, że ona dzwoniła co najmniej cztery dni temu, może nawet sześć. Boże, mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Jak na nią, to była nieźle spanikowana.
– Chyba wiem, z kim ona tam jest. Będzie dobrze, – Sama nie wierzyłam w to, co mówię.
– Daj mi znać, jak tylko z nią porozmawiasz. Powiedz, że fatalnie się z tego powodu czuję. Po prostu wtedy nie pomyślałem…
Podeszłam do okna i przyłożyłam twarz do szyby. Lód zmienił uliczne latarnie w małe słoneczka, a okna sąsiadów w świecące prostokąty. Pomyślałam o siostrze, gdzieś tam, w tej burzy i łzy spłynęły mi po policzkach.
Wróciłam do łóżka, włączyłam lampę i czekałam już tylko na telefon od Ryana.
Czasami światła przygasały, migotały i z powrotem jasno się zapalały. Minęło tysiąc lat. Telefon milczał.
Zasnęłam. Sen przyniósł objawienie.