Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mów.

– Pewnego dnia Heidi i Brian nie pojawili się na porannym spotkaniu. Odeszli.

– Dokąd?

– Nie wiem.

– Myślisz, że Owens wysłał kogoś za nimi?

Spojrzała w kierunku okna i zagryzła dolną wargę.

– To nie wszystko. Jednej nocy zeszłej jesieni Carlie obudził się i marudził, więc zeszłam na dół po mleko. Usłyszałam ruch w biurze, potem głos jakiejś kobiety, cichy, jakby nie chciała, by ktoś ją usłyszał. Na pewno rozmawiała przez telefon.

– Rozpoznałaś ten głos?

– Tak. To była jedna z kobiet, które pracowały w biurze.

– Co mówiła?

– Mówiła komuś, że ktoś jest okej. Nie słyszałam więcej, poszłam na górę.

– Mów dalej.

– To samo miało miejsce jakieś trzy tygodnie temu, tylko że tym razem to była kłótnia. Ci ludzie byli naprawdę wściekli, ale drzwi były zamknięte i nie słyszałam słów. To był Dom i ta sama kobieta.

Wytarła łzę z policzka wierzchem dłoni. Wciąż unikała mojego wzroku.

– Następnego dnia jej nie było i już nigdy jej nie widziałam. Jej i jeszcze jednej kobiety. Po prostu zniknęły.

– Czy ludzie nie przychodzą i odchodzą?

Spojrzała na mnie.

– Ona pracowała w biurze. To chyba ona odbierała te telefony, o które pytaliście. – Klatka piersiowa opadała i unosiła się, jakby z całych sił powstrzymywała łzy. – I to była najlepsza przyjaciółka Heidi.

Poczułam ucisk w żołądku.

– Miała na imię Jennifer?.

Przytaknęła.

Wzięłam głęboki oddech. Zachowaj spokój ze względu na nią.

– Kim była ta druga kobieta?

– Nie jestem pewna. Nie była długo. Chwileczkę. Na imię miała chyba Alice. Albo Annę.

Serce zabiło mi bardzo mocno. Boże, nie.

– Wiesz, skąd ona była?

– Gdzieś z Północy. Nie, może z Europy. Czasami rozmawiała z Jennifer w innym języku.

– Czy myślisz, że Dom Owens kazał zabić Heidi i jej dzieci? Dlatego boisz się o Carlie'ego?

– Pani nie rozumie. To nie Dom. On próbuje nas chronić i nam tłumaczyć. – Wpatrywała się we mnie w skupieniu, jakby chciała dotrzeć do środka mojego umysłu. – Dom nie wierzy w antychrysta. Chce nas tylko uchronić przed zniszczeniem. – Jej głos zaczął drżeć, krótkie oddechy wypełniały przerwy między słowami. Podniosła się i podeszła do okna. – To nie Dom. To ona. Dom chce dla nas życia wiecznego.

– Kto?

Kathryn chodziła po kuchni jak schwytane do klatki zwierzę, wykręcając sobie wszystkie palce. Po twarzy płynęły łzy.

– Ale nie teraz. Jest za wcześnie. To nie może być teraz. – Błagalnie.

– Co jest za wcześnie?

– A jeżeli oni się mylą? Może nie ma wystarczającej ilości energii kosmicznej? A może tam nic nie ma? A co, jeżeli Carlie po prostu umrze? Jeżeli moje dziecko umrze?

Zmęczenie. Niepokój. Poczucie winy. Kathryn nie miała już siły im się opierać i zaczęła płakać. I mówić tak chaotycznie, że wiedziałam, iż niczego więcej od niej się nie dowiem.

Podeszłam i objęłam ją obiema rękami.

– Kathryn, musisz odpocząć. Połóż się na chwilę. Potem porozmawiamy

Wydała jakiś niezrozumiały dźwięk i pozwoliła się zaprowadzić na górę do pokoju gościnnego. Wyjęłam ręczniki i zeszłam na dół po jej plecak. Kiedy wróciłam, leżała na łóżku z jedną dłonią na czole, z zamkniętymi oczami, a łzy ześlizgiwały się po skroniach i znikały we włosach.

Zostawiłam plecak na komodzie i zamknęłam żaluzje. Kiedy zamykałam drzwi, mówiła coś cicho, z zamkniętymi oczami, ledwie poruszając ustami.

Już dawno niczyje słowa tak mnie nie przestraszyły.

64
{"b":"96629","o":1}