O Boże. Co znowu?
Chwyciłam słuchawkę.
– Przepraszam, Tempe.
Spojrzałam na zegarek.
Za dwadzieścia druga.
Dlaczego moja sąsiadka do mnie dzwoni?
– …on musiał tam wejść w środę, kiedy tam sprzątałam. Wie pani, tam nic nie ma. Właśnie tam byłam, chciałam sprawdzić, ta burza, a on wyskoczył. Wołałam, ale uciekł. Pomyślałam, że powinnam pani powiedzieć…
Upuściłam słuchawkę, otworzyłam kuchenne drzwi i wybiegłam na zewnątrz.
– Bird, tu jestem – zawołałam. – Chodź, kotku. Zeszłam z patio. Moje włosy natychmiast zrobiły się mokre, a koszula przylgnęła do ciała jak mokra chusteczka z papieru.
– Birdie! Jesteś tam?
Kolejna błyskawica oświetliła ścieżki, krzewy, ogródki i budynki,
– Birdie! – krzyczałam. – Bird!
Ciężkie krople deszczu padały na liście nad moją głową.
Krzyknęłam jeszcze raz.
Nic.
Wołałam go po imieniu, raz za razem, wariatka grasująca na terenie Sharon Hill. Po chwili nie mogłam opanować drżenia.
I wtedy go dostrzegłam.
Krył się pod krzakiem, ze spuszczoną głową, uszami ustawionymi do przodu pod dziwnym kątem. Futerko miał mokre i zmierzwione, prześwitywała przez nie blada skóra, jak pęknięcia na starym obrazie.
Podeszłam do niego i kucnęłam. Wyglądał tak, jakby ktoś go w czymś zamoczył i wytarzał w sosnowych igłach, kawałkach kory i zadeptanej roślinności, które okleiły jego głowę i grzbiet.
– Bird? – Mówiłam cicho, wyciągając ku niemu ręce.
Podniósł głowę i przyjrzał mi się okrągłymi, żółtymi oczami. Znowu błysnęło. Kot wstał, wygiął grzbiet i wydał swoje “mrrrrp”. Wyciągnęłam ku niemu ręce.
– Chodź, Bird. – wyszeptałam.
Zawahał się, ale podszedł do mnie, połasił się do mojego uda i powtórzył “mrrrrrp”.
Wzięłam go na ręce, mocno przytuliłam i biegiem wróciłam do kuchni. Z przednimi łapkami na moim ramieniu, przywarł do mnie jak mała małpka do swojej mamy. Przez przemoczony szlafrok czułam na skórze jego pazurki.
Dziesięć minut później kończyłam go wycierać. Biała sierść była na kilku ręcznikach i unosiła się w powietrzu. Ani razu nie zaprotestował.
Zjadł miskę jedzenia i cały spodek lodów waniliowych, nim zaniosłam go do łóżka. Wczołgał się pod kołdrę i wyciągając łapy przytulił się do mojej nogi. Przeciągnął się i poczułam, jak napina całe ciało, potem ułożył się na materacu. Jego sierść była nadal wilgotna, ale już o tym nie myślałam. Mój kot wrócił.
– Kocham cię, Bird – rzuciłam w noc.
Usnęłam przy dźwiękach stłumionego kociego mruczenia i bębniącego deszczu.