Kobieta. Biała. Dorosła. Starsza.
Powróciłam do miednicy mając nadzieję, że potwierdzą się moje przypuszczenia co do płci i będę mogła precyzyjniej określić wiek. Interesowało mnie zwłaszcza miejsce z przodu, w którym spotykały się obie połówki.
Delikatnie usunęłam zwęgloną tkankę i odkryłam staw łączący kości łonowe, spojenie łonowe. Same kości były szerokie, podobnie jak kąt poniżej. Brzeg każdej wznosił się i kierował w poprzek. Dolna część każdej z nich była smukła i delikatnie odchylona do tyłu. Cechy typowe dla kobiety. Odnotowałam je na formularzu i zrobiłam jeszcze kilka zdjęć polaroidem.
Wysoka temperatura spowodowała skurczenie się chrząstki łączącej i rozdzielenie się kości łonowych wzdłuż linii środkowej. Okręcałam i przekręcałam zwęgloną masę próbując zajrzeć przez otwór. Wyglądało na to, że powierzchnie spojeniowe zostały nienaruszone, ale trudno było ustalić jakiekolwiek szczegóły.
– Wyjmijmy kości łonowe – powiedziałam do Lisy.
Kiedy piła w parę sekund przecięła spojenia łączące kość łonową z resztą miednicy, poczułam zapach palonego ciała.
Staw spojeniowy był pojedynczy, ale łatwo dostrzegalny. Na żadnej z obu kości nie było bruzd. Właściwie obie były porowate, a ich zewnętrzne krawędzie zostały zmienione przez chorobę. Nierówne wyrostki kości wystawały z przodu każdej części. Dostrzegłam też skostnienie w otaczającej miękkiej tkance. Ta pani długo żyła.
Odwróciłam je. Brzuszną część każdej znaczyła głęboka bruzda. I urodziła dziecko.
Znowu sięgnęłam po kość czołową. Światło jarzeniówki ukazało okropny szczegół, którego istnienia domyślałam się już w piwnicy, a potwierdziły to zdjęcia rentgenowskie.
W tym momencie zasmuciłam się nad losem istoty ludzkiej na moim stole. Zastanowiłam się też nad tym, co jej się stało.
Ta kobieta miała co najmniej siedemdziesiąt lat, na pewno była matką, może babcią.
Dlaczego ktoś strzelił jej w głowę i zostawił, by spłonęła w domu w górach?