Литмир - Электронная Библиотека

Przecisnął się tuż za Candace między dwoma stołami. Trzymał tacę wysoko, aby nikogo nie zahaczyć, teraz wreszcie mógł ją postawić na wolnym miejscu. Musiał się nieźle nagimnastykować, żeby przełożyć nogi na drugą stronę ławy i siadając, schować je pod stół. Zanim się uporał ze wszystkim, Candace już zdążyła zawrzeć znajomość z dwoma osobami siedzącymi w przejściu. Kevin także kiwnął im głową. Nikogo jednak nie rozpoznał.

– Urocze miejsce – zagaiła Candace. Sięgnęła po ketchup. – Często pan tu przychodzi?

Zanim zdążył odpowiedzieć, ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się i ujrzał znajomą twarz. To była Melanie Becket, technolog, specjalistka od reprodukcji.

– Kevin Marshall! – zawołała jeszcze raz. – Jestem wstrząśnięta. Co ty tu robisz?

Melanie była mniej więcej w tym samym wieku co Candace, w zeszłym miesiącu obchodziła uroczyście swoje trzydzieste urodziny. Candace była blondynką, Melanie brunetką, miała śniadą cerę, typową dla mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. Jej ciemnobrązowe oczy wydawały się niemal czarne.

Kevin chciał przedstawić swoją towarzyszkę i przez chwilę przeżył horror, nie mogąc przypomnieć sobie jej imienia.

– Jestem Candace Brickmann – przedstawiła się dziewczyna, nie tracąc rezonu. Wyciągnęła rękę na powitanie. Melanie także się przedstawiła i zapytała, czy może do nich dołączyć.

– No jasne – odparła Candace.

Candace i Kevin siedzieli obok siebie, Melanie zajęła miejsce naprzeciwko.

– To ty jesteś odpowiedzialna za zwabienie naszego miejscowego geniusza do jaskini zła i zepsucia? – zapytała Melanie. Była bystrą, inteligentną kobietą traktującą wszystko z żartobliwym lekceważeniem. Wychowała się na Manhattanie.

– Zdaje się – odparła Candace. – A to coś niezwykłego?

– To wydarzenie roku. Zdradź mi swój sekret. Tyle razy bez skutku prosiłam go, żeby ze mną przyszedł, że w końcu poddałam się, a to było kilka lat temu.

– Nigdy jakoś szczególnie mnie nie prosiłaś – wtrącił Kevin we własnej obronie.

– Och, naprawdę? A co miałam takiego szczególnego zrobić? Narysować ci mapę, jak tu trafić? Pytałam, czy nie chcesz wrzucić na ruszt małego hamburgera. Czy to nie było wystarczająco szczególne zaproszenie?

– No, no – Candace aż się wyprostowała. – Zdaje się, że to mój szczęśliwy dzień.

Melanie i Candace z łatwością nawiązały kontakt. Opowiedziały sobie, czym się zajmują. Kevin słuchał, ale uwagę skoncentrował na hamburgerze.

– Więc wszyscy jesteśmy częścią tego samego projektu – stwierdziła Melanie, kiedy dowiedziała się, że Candace jest pielęgniarką z zespołu chirurgicznego z Pittsburgha, pracującą na oddziale intensywnej opieki medycznej. – Trzy ziarenka groszku w strączku.

– Jesteś wspaniałomyślna – odparła Candace. – Jestem tylko jednym z mniejszych trybików pracujących na etapie terapeutycznym. Nie mogłabym stawiać siebie na tym samym poziomie co wy, moi drodzy. To wy sprawiacie, że całe przedsięwzięcie jest możliwe. Jeśli mogę zapytać, jak wy to na miłość boską robicie?

– Ona jest tutaj numer jeden – odezwał się Kevin i wskazał na Melanie.

– Coś ty, Kevin! – zaprotestowała pochwalona. – To ty jesteś nie zastąpiony. To, co ja robię, może wykonać wielu innych ludzi, ale twoją część możesz wykonać tylko ty sam. To twoje osiągnięcia stały się kluczem do sukcesu.

– Nie spierajcie się – wtrąciła się Candace. – Po prostu powiedzcie, jak to działa. Umieram z ciekawości od pierwszego dnia, ale wszystko trzymane jest w takiej tajemnicy. Kevin wyjaśnił mi podstawy teoretyczne, ale ciągle nie wiem, jak to jest zastosowane w praktyce.

– Kevin pobiera szpik kostny pacjenta – zaczęła Melanie. – Z niego wyodrębnia komórkę przygotowaną do podziału, jeśli się orientuję, najlepiej tak zwaną komórkę macierzystą, w której podczas podziału jądra następuje wyróżnicowanie się chromosomów.

– Bardzo rzadko udaje się znaleźć komórkę macierzystą – wtrącił Kevin.

– Lepiej ty jej wyjaśnij, co robisz – powiedziała Melanie, machając z rezygnacją ręką. – Ja bym to wszystko zaraz pomieszała.

– Pracuję z transferazą, którą odkryłem jakieś siedem lat temu. Katalizuje homologiczne transpozycje i wzajemną wymianę segmentów między chromosomami krótkich ramion chromosomu szóstego.

– Co to takiego krótkie ramię chromosomu szóstego? – zapytała Candace.

– Chromosomy mają coś, co nazywamy centromerem, który dzieli je na dwa segmenty – objaśniła znowu Melanie. – Chromosom szósty ma dwa nierówne segmenty. Mniejszy nazywa się krótkim ramieniem.

– Dziękuję – powiedziała Candace.

– No więc – Kevin zawiesił głos, chcąc uporządkować własne myśli. – Ja dodaję moją sekretną transferazę do pobranej od pacjenta komórki przygotowanej do podziału. Ale nie prowadzę do rekombinacji kompletnej. Zatrzymuję cały proces w chwili oderwania się krótkich ramion od ich własnych chromosomów. Wtedy je ekstrahuję, wyciągam.

– O rety! – zawołała Candace. – Wyciągasz te drobiny, te mikroskopijne niteczki z jąder komórkowych? Jak to możliwe?

– To zupełnie inna historia – odparł Kevin. – Wykorzystuję system antyciał monoklonalnych, który rozpoznaje ukryty enzym, transferazę.

– To już wykracza poza moje możliwości zrozumienia – oświadczyła zrezygnowana Candace.

– Jasne, zapomnij, jak dobiera się do krótkiego ramienia – zaproponowała Melanie – i przyjmij jedynie, że tak jest.

– Zgoda. Co robisz z tymi oderwanymi ramionami?

Kevin wskazał na Melanie.

– Czekam, aż ona wykona swoje magiczne sztuczki.

– To nie magia. Jestem jedynie technikiem. Wykorzystuję technikę zapłodnienia in vitro u bonobo, tę samą, którą stosowano do zapładniania goryli górskich trzymanych w niewoli. Dokładniej mówiąc, Kevin i ja musimy skoordynować nasze wysiłki, ponieważ on potrzebuje zapłodnionego jaja, które zacznie się dzielić. Czynnik czasu jest niezwykle ważny.

– Chcę, żeby było gotowe do podziału – wtrącił Kevin. – Tak więc rozkład czynności Melanie determinuje moje działania. Nie zacznę swojej pracy, dopóki Melanie nie zapali zielonego światła. Kiedy dostarczy zygotę, wykonuję wszystko według tej samej procedury, którą stosowałem w wypadku komórek pacjenta. Po pobraniu krótkiego ramienia z chromosomu bonobo umieszczam w zygocie krótkie ramię chromosomu pacjenta. Dzięki transferazie łączą się dokładnie w tym miejscu, w którym oczekujemy.

– I to wszystko? – zapytała Candace.

– No cóż, nie do końca – stwierdził Kevin. – Właściwie używam czterech transferaz, nie jednej. Krótkie ramię chromosomu szóstego jest najważniejszym segmentem, który transferujemy, ale przenosimy również relatywnie mniejsze fragmenty chromosomów dziewiątego, dwunastego i czternastego. Zawierają geny grup krwi ABO i kilka mniej ważnych antygenów zgodności tkankowej jak CD-31 adhezji cząsteczkowej. Ale to już zbyt skomplikowane. Miej na uwadze jedynie chromosom szósty. To najważniejsza część operacji.

– Dlatego, że chromosom szósty zawiera geny w największym stopniu odpowiedzialne za cały splot procesów związanych ze zgodnością tkankową – stwierdziła celnie Candace, dając do zrozumienia, że zorientowała się, w czym rzecz.

– Dokładnie o to chodzi – pochwalił ją Kevin. Był pod olbrzymim wrażeniem. Okazała się nie tylko duszą towarzystwa, ale także osobą inteligentną i żądną wiedzy.

– Czy takie postępowanie można zastosować także wobec innych zwierząt? – zapytała Candace.

– Co masz na myśli? – Kevin nie zrozumiał pytania.

– Świnie. Wiem, że w niektórych ośrodkach amerykańskich i angielskich próbują zredukować niebezpieczeństwo odrzutu przeszczepu, używając świńskich organów po wszczepieniu ludzkich genów.

– Nie, to stara metoda, która reaguje na skutki, a nie likwiduje przyczyn – wyjaśniła Melanie.

– To prawda. W naszej metodzie nie ma żadnych obaw związanych reakcją immunologiczną. System zgodności tkankowej, który oferujemy, jest inteligentny, daje podwójne zabezpieczenie immunologiczne, szczególnie że potrafię włączać więcej antygenów.

– Nie rozumiem, po co się nad tym męczysz – zauważyła Melanie. – U naszych trzech pierwszych pacjentów z przeszczepami nie było żadnych reakcji sygnalizujących odrzucenie. Zero kłopotów!

– Chcę, żeby system był doprowadzony do perfekcji – stwierdził Kevin.

– Pytałam o świnie z kilku powodów – wróciła do tematu Candace. – Po pierwsze sądzę, że wykorzystywanie małp bonobo może niepokoić wielu ludzi. Po drugie domyślam się, że nie są one zbyt liczne.

– To prawda – zgodził się Kevin. – Cała światowa populacja bonobo liczy sobie tylko około dwudziestu tysięcy osobników.

– O tym właśnie mówię, podczas gdy świnie zabija się dla szynki w setkach tysięcy sztuk.

– Nie sądzę jednak, żeby mój system zadziałał w wypadku świń – wyznał Kevin. – Nie wiem tego na pewno, ale wątpię. Bonobo i szympansy mają genotyp niezwykle podobny do naszego. Tak naprawdę różnimy się pod tym względem tylko o jakieś półtora procent. Dlatego wszystko tak dobrze się udaje.

– Tylko tyle? – zapytała Candace z niedowierzaniem.

– To upokarzające, czyż nie?

– To więcej niż upokarzające.

– To pokazuje, jak blisko siebie w procesie ewolucji znalazły się bonobo, szympansy i ludzie – stwierdziła Melanie. – To dowodzi, że my i nasi prymitywni kuzyni mieliśmy wspólnego przodka około siedmiu milionów lat temu.

– Ale i stawia poważne pytania natury etycznej co do wykorzystania istot tak blisko z nami spokrewnionych i wyjaśnia, dlaczego ten proceder niepokoi wielu ludzi – zauważyła Candace. – Te małpy wyglądają tak ludzko. Nie macie wyrzutów, kiedy musicie je zabić?

– Ta, której wątrobę wszczepiliśmy panu Winchesterowi, była dopiero drugą uśmierconą – odpowiedziała Melanie. – Od dwóch poprzednich pobraliśmy nerki i obecnie mają się całkiem dobrze.

Kevin popatrzył na Melanie. W ustach miał sucho. Candace zmusiła go do spojrzenia prosto w twarz problemowi, od którego ze wszystkich sił pragnął uciec. Między innymi dlatego dym unoszący się nad Isla Francesca tak bardzo go niepokoił.

18
{"b":"94392","o":1}