Jack przez chwilę wpatrywał się w Laurie. Miała rację, i doprawdy nie wiedział, dlaczego sam o tym dotychczas nie pomyślał.
– Nie chcę wchodzić ci w paradę – powiedziała Laurie.
– W porządku – rzekł zatroskany. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy możliwe było, żeby wybuch grypy był nie zawiniony przez nikogo, podczas gdy wcześniejsze śmiertelne zachorowania zostały sprowokowane. Takie rozumowanie łamało jedną z podstawowych zasad diagnostyki medycznej – nawet najbardziej nieprawdopodobne wyjaśnienia dla każdego przypadku muszą zostać sprawdzone.
– Mimo wszystko groźba rozprzestrzenienia grypy istnieje – przyznała Laurie. – Wezmę leki, ale chcę mieć kontrolę, czy dopełniasz swojej części umowy, i zobowiązuję cię do pozostawania ze mną w stałym kontakcie. Zauważyłam, że Calvin odsunął cię dzisiaj od autopsji, więc jeśli wyjdziesz z biura, masz do mnie regularnie telefonować.
– Może ty już rozmawiałaś z moją mamą – zastanawiał się na głos Jack. – Dokładnie to samo mi kazała, kiedy wyjechałem po raz pierwszy do college'u.
– Wchodzisz w to czy nie? – krótko zapytała Laurie.
– Niech będzie, wchodzę.
Po wyjściu Laurie Jack poszedł do laboratorium DNA, by porozmawiać z Tedem Lynchem. Z ulgą wyszedł z biura. Doceniał dobre intencje, lecz bardzo nie lubił wysłuchiwać rad, a Chet w każdej chwili mógł się zjawić. Nie miał wątpliwości, że usłyszałby od przyjaciela to samo, co usłyszał od Laurie.
Idąc po schodach, myślał nad tym, co powiedziała Laurie o źródle grypy. Nie mógł uwierzyć, że sam na to nie wpadł. Stracił nieco pewności siebie. Zdawał sobie sprawę, ile zależało teraz od analizy próbek otrzymanych z National Biologicals. Jeżeli wyniki okażą się negatywne, straci nadzieję na dowiedzenie swych racji. Dysponował jedynie wątpliwej jakości zawartością zbiornika spod umywalki w magazynie działu zaopatrzenia otrzymaną od Kathy McBane.
Ted Lynch, widząc wchodzącego Jacka, schował się za stołem laboratoryjnym. Gdy Jack obszedł stół i znalazł Teda, ten zażartował:
– Kurczę, znalazłeś mnie. Miałem nadzieję, że nie zobaczę cię aż do popołudnia.
– No to masz pechowy dzień. Nie robię dzisiaj autopsji, postanowiłem więc spędzić trochę czasu z tobą. Domyślam się, że nie zdołałeś uporać się z moimi próbkami.
– Zostałem wczoraj do późna i dzisiaj przyszedłem wcześniej, żeby przygotować nukleoproteiny. Jestem gotowy do analizy. Jeżeli dasz mi jeszcze z godzinkę, to może będą pierwsze wyniki.
– Dostałeś wszystkie cztery kultury?
– Oczywiście. Agnes jest dobrym fachowcem.
– Zajrzę później – obiecał Jack.
Miał trochę czasu, więc zszedł na dół do kostnicy i przebrał się w kombinezon.
W sali autopsyjnej praca odbywała się zgodnie z codzienną rutyną. Na sześciu z ośmiu stołów przeprowadzano w różnym stopniu zaawansowane badania. Jack powoli szedł między stołami, aż zauważył znajomą twarz. Na stole leżała Gloria Hernandez. Zatrzymał się. Spoglądając w jej blade oblicze, próbował zrozumieć istotę śmierci. Wczoraj rozmawiał z nią w jej mieszkaniu, dzisiaj… cóż za niepojęta przemiana.
Autopsję wykonywała Riva Mehta, koleżanka Laurie. Była niską kobietą o indiańskim pochodzeniu. Do pracy przy stole autopsyjnym potrzebowała podwyższenia. W tej chwili otwierała klatkę piersiową.
Jack przystanął i obserwował. Gdy wyciągnęła płuca, spytał, czy mógłby im się przyjrzeć. Wyglądały identycznie jak u Kevina Carpentera. Widoczne były nawet takie same ranki, jak po nakłuciu szpilką. Nie miał wątpliwości, że zmarła na pogrypowe zapalenie płuc.
Przechodząc dalej, rozpoznał Cheta. Zajmował się pielęgniarzem, George'em Haseltonem. Jack był zaskoczony. Normalnie Chet przed zejściem do sali autopsyjnej wpadał choćby na krótko do pokoju. Kiedy Chet zorientował się, kto przy nim stoi, wydawał się zagniewany.
– Dzwoniłem wczoraj do ciebie kilka razy. Dlaczego nie podnosiłeś słuchawki?
– Nie sięgałem. Była za daleko. Nie spędziłem nocy w domu.
– Colleen zadzwoniła do mnie i powiedziała, co się wydarzyło. Jeśli chcesz wiedzieć, to moim zdaniem wszystko zaszło stanowczo za daleko.
– Chet, może zamiast tyle gadać, pokazałbyś mi płuco.
Chet bez słowa podał mu płuco badanego. Niczym nie różniło się od płuc Glorii Hernandez i Kevina Carpentera. Kiedy Chet wrócił do przerwanej rozmowy, Jack po prostu się oddalił.
Został w sali autopsyjnej, dopóki się nie przekonał, że wszystkie przypadki dotyczyły grypy. Nie było niespodzianek. Wszyscy byli pod wrażeniem niezwykłej agresywności wirusa.
Przebrał się w swoje ubranie i poszedł do laboratorium. Tym razem Ted z zadowoleniem powitał kolegę.
– Nie jestem pewien, co według ciebie miałem znaleźć – zaczął Ted. – Ale trafiłeś w pięćdziesięciu procentach. Dwie z czterech próbek okazały się pozytywne.
– Dwie? – zdziwił się Jack. Spodziewał się, że albo wszystkie będą pozytywne, albo wszystkie negatywne. Stanął przed kolejną tajemnicą.
– Jeżeli chcesz, mogę jeszcze raz wykonać analizę i zmienić wyniki – zażartował Ted. – Ile ma być pozytywnych?
– A myślałem, że to ja jestem tu mistrzem dowcipu -odparł Jack.
– Czy takie wyniki nie pasują do twojej teorii?
– Nie jestem pewien. Które dały pozytywny wynik?
– Dżuma i tularemia.
Jack wrócił do swojego pokoju i rozważał w myślach nowe informacje. W końcu doszedł do wniosku, że nie ma znaczenia, ile z próbek okazało się pozytywnych. To, że którakolwiek z nich dała pozytywny wynik, podtrzymywało teorię. Z drugiej strony trudno jednak było wejść w posiadanie sztucznie hodowanych kultur bakterii, jeżeli nie było się pracownikiem laboratorium.
Przysunął sobie telefon, podniósł słuchawkę i wybrał numer do National Biologicals. Poprosił o przywołanie Igora Krasnyansky'ego. Uznał, że skoro zajmował się przygotowaniem próbek do wysyłki, będzie najlepszym źródłem informacji.
Jack przypomniał mu, kim jest.
– Pamiętam pana – zapewnił Igor. – I co, przydały się nasze próbki na coś?
– Owszem. Jeszcze raz dziękuję za ich przysłanie. Ale mam jeszcze kilka pytań.
– Spróbuję na nie odpowiedzieć.
– Czy National Biologicals wysyła także wirusy wywołujące grypę?
– Tak. Wirusy stanowią sporą część przesyłek, w tym wirusy grypy. Mamy wiele szczepów, szczególnie typu A.
– Czy macie także ten, który wywołał epidemię w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku? – Jack chciał mieć stuprocentową pewność.
– Chcielibyśmy – odpowiedział Igor ze śmiechem. – Niewątpliwie wśród badaczy ten wirus cieszy się szczególną popularnością. Nie, nie mamy go. Mamy jednak bardzo podobny, na przykład szczep, który wywołał epidemię świńskiej grypy w siedemdziesiątym szóstym. Powszechnie się sądzi, że wirus z tysiąc dziewięćset osiemnastego roku był permutacją H1N1, ale nikt nie wie dokładnie.
– Moje kolejne pytanie dotyczy dżumy i tularemii.
– Mamy oba rodzaje.
– Wiem o tym. Chciałbym natomiast uzyskać od pana informację, kto zamawiał kultury bakterii tych chorób w ostatnich kilku miesiącach.
– Obawiam się, że zwykle nie udzielamy podobnych informacji.
– Rozumiem – odpowiedział Jack. Przez moment bał się, że będzie zmuszony skorzystać z pomocy Lou Soldano, by uzyskać niezbędne dane. Pojawiła się jednak iskierka nadziei. Może udałoby się wyciągnąć wiadomości od Igora. Przecież powiedział, że "zwykle" nie udzielają takich informacji.
– Może zechciałby pan porozmawiać z naszym dyrektorem – zasugerował Igor.
– Proszę pozwolić, że wyjaśnię, dlaczego potrzebuję tych danych. Jako lekarz i patolog z Zakładu Medycyny Sądowej badałem ostatnio kilka ofiar zmarłych na te choroby. Chcemy wiedzieć, które z laboratoriów powinniśmy ostrzec. Musimy zapobiec dalszym tragicznym wypadkom.
– I ofiary zachorowały na choroby z naszych kultur bakteryjnych? – zapytał Igor.
– Dlatego właśnie prosiłem o próbki. Właściwie już wiemy dość, ale potrzeba nam ostatecznych dowodów.
– Hmmm – zastanowił się Igor. – Nie jestem pewien, czy te wyjaśnienia mnie przekonują.
– Chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo ludzi – zapewnił Jack.
– To brzmi bardziej przekonująco. Te dane nie są traktowane jako poufne. Przesyłamy listę naszych klientów do kilku producentów sprzętu i wyposażenia laboratoryjnego. Sprawdźmy, co się uda ustalić.
– Aby ułatwić panu zadanie, podpowiem, że chodzi o laboratoria z obszaru Nowego Jorku.
– Doskonale – odparł Igor. Jack słyszał stukot klawiszy komputera. Zacznijmy od tularemii. Jest. – Zapadła cisza. – Tak – znowu dał się słyszeć głos Igora. – Wysłaliśmy tularemię do National Health i do Manhattan General Hospital. To wszystko. Przynajmniej w ostatnich kilku miesiącach.
Jack wyprostował się. National Health był najpoważniejszym przeciwnikiem AmeriCare.
– Potrafi pan powiedzieć, kiedy przesłaliście te kultury?
– Tak sądzę. Mam. Przesyłka dla National Health wyszła dwudziestego drugiego tego miesiąca, a do Manhattan General piętnastego.
Entuzjazm Jacka nieco osłabł. Przed dwudziestym drugim wykrył tularemię u Susanne Hard.
– Czy można także ustalić, kto był odbiorcą przesyłki dla Manhattan General?
– Chwileczkę. Komputer pokazuje, że zlecenie podpisał doktor Martin Cheveau.
Krew w żyłach Jacka zaczęła szybciej pulsować. Dowiadywał się o sprawach, które wiele osób zapewne chciało zachować w tajemnicy. Zapewne nawet sam Martin Cheveau nie przypuszczał, że w National Biologicals oznaczają podatność swych kultur na określone bakteriofagi.
– A co z dżumą?
– Jedną chwileczkę – odparł Igor i poszukał odpowiedniego pliku.
Nastąpiła kolejna przerwa. Jack słyszał nawet oddech Igora.
– Okay, mam to. Dżumy raczej nie wysyłamy na Wschodnie Wybrzeże, chyba że do laboratoriów uniwersyteckich. Ale ósmego mieliśmy jedną wysyłkę. Do laboratorium Frazera.
– Nigdy nie słyszałem o takim. Ma pan adres?
– 550 Broome Street.
– Kto zamówił?
– Po prostu laboratorium na własne potrzeby.
– Często macie z nimi do czynienia?
– Nie wiem. – Igor znowu postukał w klawisze. – Składali kilka zamówień. To musi być jakieś małe laboratorium diagnostyczne. Ale jest coś dziwnego.