Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 20

Piątek, godzina 23.45, 21 marca 1996 roku

Pierwsze, co dotarło do świadomości Jacka, to dzwonienie w głowie. Powoli otworzył oczy. Okazało się, że spogląda prosto na sufit w kuchni. Zastanawiając się, co robi na kuchennej podłodze, próbował się podnieść. Jednak gdy się ruszył, poczuł ostry ból w szczęce. Wrócił do poprzedniej pozycji. Wtedy też zrozumiał, że dzwonek dzwoni nieprzerwanie i to wcale nie w jego głowie. Dzwonił wiszący nad nim na ścianie telefon.

Przekręcił się na brzuch. Z tej pozycji wstał na kolana. Nigdy przedtem nikt go nie znokautował, nie mógł wręcz uwierzyć, jak jest słaby. Delikatnie pomacał się po szczęce. Na szczęście nie natrafił na żadne wystające połamane kości. Równie ostrożnie zbadał obolały brzuch. Bolał go mniej niż szczęka, domyślił się więc, że nie ma żadnych wewnętrznych uszkodzeń.

Telefon dzwonił i dzwonił. Jack zdołał się w końcu unieść i sięgnąć po słuchawkę. Powiedział "halo" i osunął się na podłogę. Usiadł, opierając się plecami o szafkę. Jego głos brzmiał obco nawet dla niego.

– Och, nie! Przepraszam – powiedziała Teresa, słysząc głos Jacka. – Spałeś. Nie powinnam była dzwonić tak późno.

– Która godzina? – zapytał.

– Prawie dwunasta. Czasami, gdy siedzimy w studio, zapominamy, że reszta świata sypia w normalnych godzinach. Chciałam zapytać o sterylizację, ale lepiej zadzwonię jutro. Przepraszam, że cię obudziłam.

– Dokładnie mówiąc, to leżałem nieprzytomny na podłodze w kuchni – wyjaśnił Jack.

– To jakiś żart?

– Wolałbym, żeby to był żart. Niestety, wszedłem do okradzionego mieszkania, w którym ciągle jeszcze byli złodzieje. Trochę oberwałem.

– Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem.

– Chyba nie, chociaż pewnie wybili mi ząb.

– Naprawdę straciłeś przytomność?

– Raczej tak. Ciągle czuję się słabo.

– Posłuchaj – powiedziała zdecydowanym tonem – zawiadomię policję i już wyjeżdżam do ciebie.

– Poczekaj sekundę – powstrzymał ją Jack. – Po pierwsze, policja nic nie zrobi. No bo co by mogli pomóc? Czterech członków gangu, a w mieście jest ich z milion.

– Nic mnie to nie obchodzi, masz wezwać policję – uparła się Teresa. – Będę u ciebie za piętnaście minut.

– Tereso, to nie jest najbezpieczniejsza okolica. – Wiedział, że nie zmieni zdania, jednak nalegał. – Nie musisz przyjeżdżać. Wszystko ze mną w porządku. Mówię szczerze!

– Nie chcę słyszeć żadnych wykrętów. Masz zadzwonić na policję. Będę za kwadrans.

Usłyszał sygnał. Teresa odłożyła słuchawkę.

Poczuł się wobec tego zobowiązany do wykręcenia numeru policji i poinformowania dyżurnego oficera o zdarzeniu. Zapytany, czy nadal jest w niebezpieczeństwie, odpowiedział, że nie. Dyżurny obiecał, iż patrol przyjedzie tak szybko, jak tylko będzie mógł.

Jack podniósł się ciężko i na chwiejnych nogach pomaszerował do pokoju dziennego. Rozejrzał się za rowerem, ale przypomniało mu się, że zabrali go bandyci. W łazience przed lustrem otworzył usta i obejrzał zęby. Jak wyczuł wcześniej językiem, jeden z przednich zębów był nadłamany. Twin musiał mieć coś pod rękawiczką – kastet lub coś podobnego.

Ku zaskoczeniu Jacka policja zjawiła się w ciągu dziesięciu minut. Przyjechało dwóch funkcjonariuszy, ciemnoskóry David Jefferson i Latynos Juan Sanchez.

Cierpliwie wysłuchali opowieści Jacka o przykrym zdarzeniu, spisali szczegóły zajścia wraz z informacją o rowerze. Zapytali także, czy nie zechciałby pojechać na komisariat, aby przejrzeć zdjęcia członków miejscowych gangów, lecz Jack nie zdecydował się na to. Znał Warrena i wiedział, że gangi nie czują respektu przed policją, a ta z kolei nie zdołałaby go uchronić przed zemstą. Postanowił więc nie mówić wszystkiego. Przynajmniej wiedział, że Teresa przejmowała się nim, a z ubezpieczenia dostanie pieniądze za rower.

– Przepraszam, doktorze – zagadnął na odchodnym David Jefferson. Jack, składając wyjaśnienia, powiedział, kim jest. – Dlaczego pan tu mieszka? Czy sam się pan nie prosi o kłopoty?

– Też zadaję sobie te pytania – przyznał Jack.

Po wyjściu policjantów Jack zamknął wyłamane drzwi, oparł się o nie i spojrzał na splądrowane mieszkanie. Musiał jakoś znaleźć dość sił, aby posprzątać. W tej chwili było to dla niego zadanie ponad siły.

Pukanie, które bardziej czuł, niż słyszał, nakazało mu ponownie otworzyć drzwi. Teresa.

– Dzięki Bogu to ty – przywitała go. Weszła do środka. – Nie żartowałeś, mówiąc, że to nie jest najbezpieczniejsza okolica. Już samo wchodzenie po schodach przyprawia niemal o śmierć. Gdyby drzwi otworzył ktoś inny, na pewno zaczęłabym krzyczeć.

– Ostrzegałem przecież – przypomniał Jack.

– Niech no spojrzę na ciebie. Gdzie masz najlepsze światło? Wzruszył ramionami.

– Sama zobacz. Może w łazience.

Zaciągnęła go do łazienki i bacznie przyjrzała się twarzy Jacka.

– Tuż nad żuchwą masz rozcięcie.

– Nic dziwnego – przyznał Jack. Pokazał jej także złamany ząb.

– Dlaczego cię pobili? – zapytała. – Mam nadzieję, że nie próbowałeś grać bohatera?

– Wręcz przeciwnie. Byłem całkowicie sparaliżowany ze strachu. Uderzył mnie niespodziewanie. Wcześniej dał mi do zrozumienia, że to ostrzeżenie, abym trzymał się z dala od Manhattan General.

– O czym ty, na miłość boską, mówisz?

Jack opowiedział Teresie wszystko to, co zataił przed policją. Nawet wyjaśnił jej, dlaczego nie powiedział wszystkiego policji.

– Sprawa staje się coraz bardziej nieprawdopodobna -uznała Teresa. – Co zamierzasz teraz robić?

– Prawdę powiedziawszy, nie miałem zbyt wiele czasu, żeby o tym pomyśleć.

– No cóż, jedną rzecz powinieneś zrobić – stwierdziła. – Powinieneś pójść do lekarza.

– Co ty! – zaprotestował. – Szczęka może jest nieco opuchnięta, ale nic mi nie jest.

– Straciłeś przytomność – przypomniała mu. – Powinien cię obejrzeć lekarz. Nawet ja, chociaż nie jestem lekarzem, wiem takie rzeczy.

Jack otworzył usta, aby protestować, lecz powstrzymał się. Wiedział, że ma rację. Powinni go zbadać. Po urazie głowy, w wyniku którego stracił przytomność, mogły nastąpić wewnętrzne wylewy. Musi przejść podstawowe badanie neurologiczne.

Podniósł kurtkę z podłogi i ruszył za Teresą na dół. Aby złapać taksówkę, poszli w stronę Columbus Avenue.

– Chwilowo będę trzymał się z dala od Manhattan General – powiedział z uśmiechem Jack. – Pojedziemy do Columbia-Presbyterian.

– Dobrze – zgodziła się Teresa. Podała kierowcy adres i usiadła wygodnie na swoim miejscu.

– Tereso, naprawdę doceniam, że przyjechałaś. Nie musiałaś i właściwie nie oczekiwałem tego. Jestem wzruszony.

– Ty też byś to dla mnie zrobił.

Nie był o tym przekonany. Ten dzień był naprawdę zaskakujący.

Wizyta na ostrym dyżurze przeszła gładko. Musieli przepuścić ofiary wypadków samochodowych, rany od noża i zawały serca. Ale w końcu i Jacka obejrzano. Teresa nalegała, aby mogła zostać z nim cały czas, i nawet towarzyszyła mu w gabinecie.

Gdy lekarz dowiedział się, że Jack także jest lekarzem, nalegał na badanie neurologiczne. Dyżurny neurolog przebadał Jacka z nadmierną dokładnością. Uznał, że pacjent jest w dobrej formie i nie zalecił prześwietlenia, chyba że sam Jack upierałby się przy nim. Oczywiście nie upierał się.

– Jedyne, co bym panu zalecił, to pozostać w nocy pod opieką – zaproponował neurolog. Odwrócił się w stronę Teresy i powiedział: – Pani Stapleton, niech pani budzi męża co jakiś czas i sprawdza, czy zachowuje się normalnie. A poza tym proszę sprawdzać, czy źrenice mają zawsze tę samą wielkość. Dobrze?

– Oczywiście – odparła Teresa.

Kiedy opuszczali szpital, Jack wyznał, iż był pod wielkim wrażeniem spokoju, jaki zachowała, kiedy lekarz nazwał ją panią Stapleton.

– Pomyślałam, że sprostowanie może wprawić go w zakłopotanie – stwierdziła Teresa. – Mam jednak zamiar potraktować jego zalecenia całkiem serio. Pojedziesz do mnie.

– Tereso… – zaczął Jack.

– Żadnych sprzeciwów – przerwała mu. – Słyszałeś, co powiedział lekarz. Nie pozwolę ci wrócić na noc do tej twojej piekielnej nory.

Pomyślał o pulsującej z bólu głowie, spuchniętej szczęce i obolałym brzuchu i poddał się.

– Niech będzie. Ale to znacznie więcej niż zwykła koleżeńska pomoc.

Jack poczuł prawdziwą wdzięczność, gdy weszli do windy luksusowego wieżowca, w którym mieszkała Teresa. Przez całe lata nikt nie zachowywał się wobec niego tak troskliwie. Teraz, widząc jej troskliwość i wielkoduszność, wiedział, że źle ją ocenił.

– Umieszczę cię w pokoju gościnnym. Ufam, że będzie ci tam wygodnie – powiedziała, gdy znaleźli się w wyłożonym dywanem hallu. – Ile razy przyjeżdżają do mnie krewni, zawsze w nim mieszkają i trudno się ich potem pozbyć.

Mieszkanie prezentowało się znakomicie. Zaskoczył go doskonały smak, z jakim zostało urządzone. Nawet czasopisma na stoliku ułożone były tak starannie, jakby gospodyni oczekiwała architekta wnętrz z aparatem fotograficznym.

Pokój gościnny robił oryginalne wrażenie. Tapety w kwiaty, dywan i narzuta na łóżko doskonale zgrane w tonacji i wzorze. Jack zażartował, że ma nadzieję, iż trafi do łóżka, jeśli będzie chciał się położyć.

Najpierw dała mu fiolkę z aspiryną, a następnie pokazała, gdzie może wziąć prysznic. Przygotowała mu również aksamitny szlafrok. Po kąpieli zajrzał ostrożnie do pokoju dziennego i ujrzał Teresę siedzącą na kanapie. Była pogrążona w lekturze. Wszedł i usiadł naprzeciwko.

– Nie idziesz spać? – zapytał.

– Chcę mieć pewność, że niczego ci nie brakuje – odpowiedziała. Pochyliła się w stronę Jacka. – Źrenice wyglądają w porządku, przynajmniej według mnie.

– Według mnie także – powiedział i zaśmiał się. – Rzeczywiście wzięłaś jego nauki poważnie.

– Bądź pewien. Spodziewaj się więc przebudzenia.

– Wiem, że lepiej się z tobą nie spierać.

– Jak się czujesz?

– Fizycznie czy psychicznie?

45
{"b":"94324","o":1}