– Psychicznie. Potrafię sobie doskonale wyobrazić twoje fizyczne samopoczucie.
– Szczerze wyznam, że to zdarzenie poważnie mnie przestraszyło. Wiem o tych gangach dość, aby się bać.
– Dlatego właśnie chciałam, żebyś zawiadomił policję.
– Nie rozumiesz. Policja nie może mi pomóc. Nie zawracałem sobie nawet głowy podaniem im prawdopodobnej nazwy gangu czy imion chuliganów. Powiedzmy, że ich złapią. I co dalej? Pogrożą im palcem, a potem tamci wrócą na moją ulicę.
– Więc co zamierzasz zrobić?
– Myślę, że będę się trzymać z daleka od General – odparł Jack. – To powinno wszystkich zadowolić. Chyba mogę wykonywać moją robotę bez odwiedzania szpitala.
– Ulżyło mi – przyznała Teresa. – Już sądziłam, że potraktujesz to jak wyzwanie i zagrasz bohatera.
– Już to mówiłaś wcześniej. Ale nie bój się. Nie jestem bohaterem.
– Nie? A co wobec tego powiesz o codziennym jeżdżeniu po mieście na rowerze? I do tego przez park po nocy? Albo o mieszkaniu w tamtej dzielnicy? Prawda jest taka, że się martwię. Martwię się, że albo nie myślisz o niebezpieczeństwie, albo go poszukujesz. Jak jest naprawdę?
Jack wpatrywał się w bladoniebieskie oczy Teresy. Zadawała pytania, których chciał uniknąć. Odpowiedzi na nie byłyby zbyt osobiste. Ale wobec troski, jaką tego wieczoru okazała, uznał, że jest winny wyjaśnienie.
– Myślę, że raczej poszukuję niebezpieczeństwa – odpowiedział.
– Wolno zapytać dlaczego?
– Zdaje się, że nie boję się śmierci – przyznał. – Był taki czas, kiedy śmierć uważałem za jedyne wyzwolenie. Kilka lat temu miałem problemy z depresją i myślę, że gdzieś w tle zawsze będzie obecna.
– Mogę sobie wyobrazić – zauważyła Teresa. – Także przeżywałam załamanie. Czy twoja depresja była związana z jakimś szczególnym wypadkiem? Jeżeli nie chcesz, nie odpowiadaj.
Jack przygryzł wargi. Nie czuł się dobrze, rozmawiając na te tematy, ale gdy zaczął, trudno było się wycofać.
– Zmarła moja żona – wyznał. Nie potrafił się zmusić do wspomnień o dzieciach.
– Przykro mi. – Zamilkła na chwilę, po czym dodała: – Mój mąż był winny śmierci jedynego dziecka, jakie mieliśmy.
Jack odwrócił głowę. Łzy napłynęły mu do oczu. Głęboko westchnął i znowu spojrzał na nią. Była osobą twardo zmierzającą do celu, tego był pewny od pierwszej chwili. Teraz wiedział jednak coś więcej.
– Sądzę, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż zamiłowanie do sporów – spróbował rozluźnić atmosferę.
– Oboje zostaliśmy skrzywdzeni – odpowiedziała Teresa. – I oboje poświęciliśmy się bez reszty karierze zawodowej.
– Nie jestem pewien, czy w tym także jesteśmy do siebie podobni. Nie jestem tak zaangażowany w pracę jak kiedyś. I chyba nie tak jak ty. Zmiany, które zaszły w medycynie, pozbawiły mnie ochoty do robienia kariery.
Teresa wstała. Jack także. Stali blisko siebie.
– Chyba oboje boimy się zaangażować uczuciowo. Zostaliśmy okaleczeni przez los.
– Z tym mogę się zgodzić – odparł Jack.
Teresa pocałowała koniuszki swych palców i delikatnie przytknęła je do ust Jacka.
– Za kilka godzin przyjdę cię obudzić. Spodziewaj się mnie.
– Nie chciałem, abyś przechodziła przez to wszystko.
– Podoba mi się to przypadkowe matkowanie. Śpij dobrze.
Rozeszli się. Jack poszedł do pokoju gościnnego, ale zanim doszedł do drzwi, Teresa zapytała jeszcze:
– Dlaczego mieszkasz w tym okropnym slumsie?
– Nie zasługuję na szczęśliwie życie – odpowiedział Jack.
Zastanowiła się nad usłyszaną odpowiedzią, po chwili uśmiechnęła się i powiedziała:
– Nie powinnam sądzić, że potrafię wszystko zrozumieć. Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedział Jack.