Литмир - Электронная Библиотека

Najbardziej intrygujące i trapiące zarazem były telefony od Nicole Marquette z Centrum Kontroli Chorób. Pierwszy około północy, drugi za kwadrans szósta.

Wpadł do biura, zrzucił płaszcz, usiadł na biurku i oddzwonił do Nicole. Wydawała się wyczerpana. Tak przynajmniej brzmiał jej głos.

– To była długa noc – stwierdziła. – Próbowałam się z panem połączyć kilka razy. Dzwoniłam do pracy i do domu.

– Przepraszam. Powinienem podać pani zapasowy numer.

– Kiedy zadzwoniłam do pańskiego mieszkania, odebrał mężczyzna, który przedstawił się jako Warren. Mam nadzieję, że to znajomy. Jednak jego głos nie brzmiał przyjacielsko.

– To mój przyjaciel – odpowiedział Jack, chociaż wiadomość zaniepokoiła go. Spotkanie twarzą w twarz z Warrenem nie zapowiadało się przyjemnie.

– Właściwie nie wiem, od czego zacząć. Pewne jest, że tej nocy pozbawił pan snu wiele osób. Próbki z wirusem grypy, które pan przysłał, wywołały u nas prawdziwy ogień. Przetestowaliśmy je na wszystkich antyciałach, jakie mamy w laboratorium. Nie zadziałały w najmniejszym stopniu. Innymi słowy albo musi to być nowy szczep, albo stary, i to sprzed tylu lat, że nie możemy mieć antyciał.

– To zdaje się nie jest dobra wiadomość?

– Nie bardzo – przyznała Nicole. – Raczej przerażająca. Szczególnie jeśli uwzględni się zjadliwość badanego szczepu. Zdaje się, że wirus zabił już pięć osób?

– Skąd pani wie? Sam dopiero co dowiedziałem się o czterech nowych zgonach.

– Przez całą noc byliśmy w kontakcie z miejscowymi władzami odpowiedzialnymi za działania w takich przypadkach. To zresztą jeden z powodów, dla których tak usilnie chciałam się z panem skontaktować. Sądzimy, że grozi nam wybuch epidemii. Nie chciałam, aby poczuł się pan wykolegowany ze sprawy. Otóż widzi pan, w końcu znaleźliśmy coś, co zadziałało na próbki. Mówię o zamrożonej surowicy, w której, jak sądzimy, powinny być przeciwciała wirusa grypy odpowiedzialnej za epidemię w latach tysiąc dziewięćset osiemnaście, tysiąc dziewięćset dziewiętnaście.

– Dobry Boże! – zawołał Jack.

– Gdy tylko to odkryłam, natychmiast powiadomiłam mojego szefa, doktora Hirose Nakano. On z kolei zadzwonił do dyrektora Centrum Kontroli Chorób. Skontaktował się z lekarzem dyżurnym kraju. Wywołaliśmy tu prawdziwą wojnę. Potrzebujemy szczepionki i to bardzo szybko. Ciągle mamy w pamięci świńską grypę z siedemdziesiątego szóstego.

– Czy mogę jakoś pomóc? – zapytał, chociaż miał wrażenie, że zna odpowiedź.

– W tej chwili nie. Jesteśmy wielce zobowiązani za tak szybkie powiadomienie nas o problemie. W rozmowie z dyrektorem szczególnie mocno to podkreśliłam. Nie zdziwię się, jeśli osobiście zadzwoni do pana.

– Więc szpital także został powiadomiony?

– Przede wszystkim. Zespół interwencyjny z Centrum Kontroli Chorób jeszcze dzisiaj zjawi się u nich i włączy się do walki z chorobą. Pomogą również lokalnemu epidemiologowi. Nie muszę chyba mówić, że jesteśmy zainteresowani odpowiedzią na pytanie, skąd wziął się ten wirus. Jedną z tajemnic grypy są rezerwuary wirusów. Podejrzewa się ptaki, szczególnie kaczki, czasami świnie, ale nikt nie wie na pewno. Zadziwiające, że wirus drzemał ponad siedemdziesiąt pięć lat i nagle zapolował na nas.

Kilka minut później Jack odłożył słuchawkę. Był zaszokowany, ale też poczuł prawdziwą ulgę. Wreszcie ostrzeżenia o grożącej epidemii zostały poważnie potraktowane, a odpowiednie służby zmobilizowane. Ludzie, którzy mogli zażegnać niebezpieczeństwo, zaczęli działać.

Ciągle jednak nie wiedział, skąd pochodził wirus. Jack był pewny, że nie wchodziły w grę naturalne rezerwuary jak w przypadku innych rodzajów grypy. Na pewno sprawcami nie były ptaki czy inne zwierzęta. Pod uwagę brał tylko pojedynczego człowieka albo organizację i na wyjaśnieniu tej wątpliwości postanowił się skupić.

Zanim cokolwiek zrobił, zadzwonił najpierw do Teresy. Zastał ją w domu. Głos Jacka bardzo ją uspokoił.

– Co się z tobą działo? Umierałam ze strachu.

– Zostałem na noc w hotelu.

– Dlaczego nie zadzwoniłeś, jak obiecałeś? Sama dzwoniłam do ciebie kilkanaście razy.

– Przepraszam. Wiem, że powinienem był zatelefonować. Ale po rozmowie w komendzie policji pojechałem do hotelu i nie miałem zupełnie nastroju do rozmów. Nie mogę ci teraz opowiedzieć, jak stresujące były dla mnie ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Boję się, że już nie jestem sobą.

– Myślę, że cię rozumiem. Nawet dziwię się, że po tym przerażającym zdarzeniu w ogóle jesteś dzisiaj na chodzie. Nie uważasz, że powinieneś zostać w domu? Ja chyba tak bym zrobiła.

– Za bardzo jestem wplątany we wszystko, co się wydarzyło.

– Tego się właśnie obawiałam. Jack, posłuchaj mnie, proszę. Zostałeś pobity, a wczoraj omal cię nie zamordowano. Czy nie nadszedł już czas, aby zostawić sprawę innym ludziom, a samemu wrócić do normalnej pracy?

– Sprawy zaszły już tak daleko. Specjaliści z Centrum Kontroli Chorób są w drodze do Nowego Jorku. Będą próbowali powstrzymać zbliżającą się epidemię. Ja moje sprawy zakończę dzisiaj.

– A co to w praktyce oznacza?

– Jeżeli do wieczora nie wyjaśnię osobiście całej tajemnicy, poddam się. Tyle obiecałem wczoraj policji.

– To balsam dla mojej duszy. Kiedy będę mogła się z tobą zobaczyć?

– Po ostatnich wydarzeniach uznałem, że przebywanie w pobliżu mojej osoby nie jest dla ciebie bezpieczne.

– Spodziewam się, że kiedy zakończysz tę swoją batalię, dadzą ci wreszcie spokój.

– Zadzwonię do ciebie. Nie mam w tej chwili pojęcia, jak potoczy się dzień.

– Wczoraj też obiecałeś, że zatelefonujesz, i nie zadzwoniłeś. Jak mogę ci ufać?

– Cóż, musisz dać mi jeszcze jedną szansę. Teraz muszę już wracać do pracy.

– Nie chcesz wiedzieć, co u mnie?

– Myślę, że jeśli będziesz chciała, to mi powiesz.

– National Health odwołało spotkanie w sprawie przeglądu materiałów do kampanii.

– To dobrze?

– Znakomicie. Po prostu w pełni zaakceptowali pomysł, o którym opowiedziałam wczoraj znajomej. Tak więc nie musimy organizować prezentacji i otrzymaliśmy miesiąc na dokładne przygotowanie końcowych materiałów.

– To cudownie. Cieszę się z tobą.

– Ale to nie wszystko. Sam Taylor Heath zadzwonił i złożył mi gratulacje. Powiedział także, że dowiedział się, co zamierzał zrobić Barker, więc pozbył się go. Niemal mnie zapewnił, że awans na dyrektora mam w kieszeni, że będę szefem Willow and Heath.

– Trzeba to będzie uczcić – uznał Jack.

– Ja też tak sądzę. Doskonałym sposobem na to byłby dzisiejszy lunch w "Four Seasons".

– Jesteś uparta.

– Jako kobieta, która chce zrobić karierę, nie mam wyjścia.

– Na lunch nie mogę się umówić, ale może na kolację. Jeżeli oczywiście nie trafię do tego czasu do więzienia.

– A to co znowu? – zaniepokoiła się Teresa.

– Wyjaśnianie zabrałoby za dużo czasu. Zadzwonię do ciebie później. Cześć, Tereso. – Jack odłożył słuchawkę, zanim Teresa zdołała coś powiedzieć. Wiedział, że potrafiłaby naciągnąć go nawet na lunch, wolał więc nie ryzykować.

Zamierzał pójść do laboratorium DNA, gdy w drzwiach pojawiła się Laurie.

– Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że cię widzę -powiedziała na przywitanie.

– A ja winien ci jestem podziękowanie za to, że mogę tu być. Parę dni temu uważałem, że niepotrzebnie próbujesz się wmieszać w całą historię. Teraz już tak nie myślę. Doceniam, że powiedziałaś o wszystkim porucznikowi Soldano, ponieważ w ten sposób ocaliłaś moje życie.

– Zadzwonił do mnie wczoraj i opowiedział o zamachu. Później wielokrotnie próbowałam dodzwonić się do ciebie.

– Jak wiele innych osób. Powiem szczerze, że bałem się wracać do domu.

– Lou mówił, że wiele ryzykujesz, narażając się takim gangom. Osobiście uważam, że powinieneś już przestać zajmować się tą sprawą.

– Cóż, jeśli to cię pocieszy, powiem, że jesteś po stronie większości. No i jestem pewien, że gdybyś zadzwoniła do mojej mamy do South Bend w Indianie, w pełni zgodziłaby się z tobą.

– Nie rozumiem, jak możesz być tak beztroski po tym wszystkim, co się wydarzyło? Poza tym Lou prosił mnie, abym upewniła się, że wiesz, iż policja nie może zapewnić ci dwudziestoczterogodzinnej ochrony. Lou nie ma tylu ludzi. Możesz liczyć tylko na siebie.

– A to oznacza, że będę pracować z kimś, z kim spędziłem jak dotąd mnóstwo czasu.

– Jesteś niemożliwy! Kiedy przestaniesz ukrywać się za tymi ciętymi odpowiedziami. Chyba najwyższy czas odkryć karty, przynajmniej przed Lou. Opowiedz mu o wszystkim i zostaw mu resztę. Pozwól przeprowadzić dochodzenie. Jest w tym naprawdę dobry. To jego praca.

– Być może – odparł Jack. – Jednak w tej sprawie mamy do czynienia z wyjątkowymi okolicznościami. Sądzę, że potrzebna jest wiedza, której on nie ma. Nie bez znaczenia jest i to, że ta sprawa może wiele zmienić w moim życiu. Nie wiem, czy to widać, ale ostatnie kilkadziesiąt godzin bardzo mnie zmieniło.

– Jesteś tajemniczym człowiekiem. A także upartym. Nie znam cię dostatecznie dobrze i nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy mówisz serio. Obiecaj tylko, że będziesz bardziej ostrożny, niż byłeś przez ostatnie kilka dni.

– Zawrzyjmy układ – zaproponował Jack. – Ja obiecam, że będę uważał na siebie, ale ty w zamian zażyjesz rymantadynę.

– Dowiedziałam się, że na dole są nowe ofiary grypy. Uważasz, że powinniśmy zacząć zażywać rymantadynę?

– Bez dwóch zdań. Centrum Kontroli Chorób potraktowało tę serię niezwykle poważnie, więc i ty powinnaś. Prawdę powiedziawszy, to podejrzewają, że możemy mieć do czynienia z tą samą odmianą wirusa, która wywołała epidemię grypy w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku. Sam zacząłem już wczoraj zażywać lek.

– Jak to możliwe, żeby to był ten sam wirus? Przecież ten szczep nie istnieje.

– Grypa potrafi się przyczaić. To między innymi spowodowało takie poruszenie w Centrum Kontroli Chorób.

– No, jeśli okazałoby się to prawdą, to twoja teoria o celowym działaniu niewiele byłaby warta. Nie sposób podejrzewać, że ktoś specjalnie rozsiewa wirusy pochodzące z nie znanego nikomu, naturalnego ukrytego źródła.

79
{"b":"94324","o":1}