Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po dłuższym kręceniu się po okolicy, co pozwala, żeby wszyscy nas zauważyli, Ciastkarz wybiera sobie trzy grube, po czym, kiedy przychodziło płacenia, naturalnie zaczyna awanturę. Za trzy minuty ekstazy na podwórku dziewczyny żądają więcej, niż było ustalone. Zamiast dać spokój i zapłacić, Ciastkarz przeciąga sprawę. Sprzeczka przyciąga jakichś facetów, i zaczyna się corrida. Każę pozostałym wycofać się do samochodu. Tamtych jest trzech. Ciastkarz coś długo nie może ruszyć, więc walimy. Uderzam najbliższego lewarkiem. Miguel wbija saperkę w czoło drugiego. Cofają się. Mój klient ma twardą głowę, wraca, więc tym razem walę go z całej siły, podczas gdy Ciastkarzowi wreszcie udaje się wrzucić jedynkę.

Tym razem nasz koleś się przestraszył. Na pełnym gazie opuszczamy kraj i jedziemy do Kamerunu. Kilka dni później noc zaskakuje nas na szosie niedaleko Yaounde, i nie ma szans na znalezienie hotelu. Zgadzam się na spędzenie nocy pod gołym niebem, i śpię kamiennym snem. Po przebudzeniu okazuje się, że nic już nie mamy. Skrzynki, ekwipunek, wszystko zniknęło. Miguel i ja spaliśmy w ubraniach, ale Ciastkarzowi została tylko pedałówka, którą miał pod głową. Stoi zaskoczony, w samych tylko slipach wątpliwej czystości, i przeżywa katastrofę. Dla niego to potężny cios. Później dowiem się, że złodzieje spalają jakąś roślinę, której dym pogłębia sen. Ciastkarz ma w nosie to wyjaśnienie. Załamuje się. Kupuje sobie nowe ubranie, po czym wyjawia mi, że zamierza wszystko rzucić i wracać do Europy.

Po krótkiej dyskusji zgadza się, że nie byłoby elegancko zostawiać swoich kumpli w środku dzikiej Afryki, bez centa odszkodowania za zerwanie kontraktu. Wyciąga swoje czeki podróżne i wypłaca mi pięćset dolarów, po czym wstaje od stołu barowego, przy którym siedzimy. Końcem warg mamrocze jakieś do widzenia i odchodzi, nawet nie kiwnąwszy nam ręką. Facet, który od ponad miesiąca dzieli ze mną życie, odwraca się ode mnie tak po prostu! Miguel i ja, nadal siedząc za stołem, z lekkim smutkiem patrzymy, jak citroen oddala się, po czym zatrzymuje, bo ten zboczeniec Miguel przeciął obie tylne opony.

I taki pozostanie mi ostatni widok Ciastkarza, zaczerwienionego z wysiłku, dyszącego, wychudłego i pomniejszonego, który raz jeszcze naprawia opony swego małego samochodu pod naszym rozczulonym spojrzeniem.

***

Mogłem odebrać mu wszystko. Moją wielką satysfakcją, odkąd przemierzam świat, jest to, że nigdy nie przestałem podróżować. Jestem bez skrupułów, inteligentny, jestem manipulatorem, jak kto woli, ale mam za sobą siedem lat podróży, z rękami w kieszeniach dżinsów, w wysokich butach na nogach i jedynie z paszportem. Mimo to nigdy niczego sobie nie odmawiałem. Pieniądze znajduję, a gdyby trzeba było oskubać tę miernotę z citroenem z ostatniego grosza. zrobiłbym to bez problemów.

Nie zrobiłem tego, bo do następnego kroku potrzeba mi tylko pięciuset dolarów. Będę musiał rozstać się z Miguelem, pozwolić mu iść własną drogą, i jednocześnie pozostawić sobie wolne ręce, żeby poważnie popracować. Muszę wrócić na Saharę, gdzie, jak wiem, czeka na mnie przygoda. Zaczynam naprawdę cenić Miguela. Wyrobił się, nabrał rumieńców. Zrobił się przy mnie rozmowniejszy. To dobry kumpel, ale nie ma dla niego miejsca w dalszym ciągu tej historii.

Pierwszą sprawą do załatwienia jest jego paszport. Przed wyjazdem trochę nad nim popracowaliśmy, ale nie mógłby się ostać poważniejszej kontroli. Dlatego właśnie pojechaliśmy do Afryki, żeby znaleźć dla niego nowy paszport, a także dlatego, że potrzebowałem świeżego powietrza po dwóch przedawkowaniach heroiny.

W Yaounde moją pierwszą czynnością było sprawdzenie, czy jest tam hiszpański konsulat. Kiedy to ustaliłem, wziąłem za pretekst podróż do Gwinei równikowej, dawnej hiszpańskiej kolonii, żeby spotkać się z konsulem. Był to młody, mniej więcej trzydziestopięcioletni facet, otwarty, bardzo sympatyczny i rozmowny, doskonały, do roli, jaką miał dla mnie zagrać.

Konsulu, jeśli czytasz te słowa, nie miej do mnie żalu, że cię nabrałem, chodziło o uratowanie kogoś!

Pierwsza sprawa, zmienić wygląd, mój, a zwłaszcza Miguela. Kupujemy marynarki, porządne buty, zegarki za trzy grosze i pozłacany łańcuszek na uzupełnienie stroju Miguela. Potem najtrudniejsze: przekonać tego tępogłowego hiszpańskiego hippisa, żeby ściął włosy. Udaje mi się go nareszcie do tego nakłonić i mały kameruński fryzjerczyk robi mu piękną główkę młodego kretyna, starannie wygoloną za uszami.

Kręcimy się po wszystkich klimatyzowanych barach w mieście, mając nadzieję spotkać tam Ramona, naszego konsula, który chętnie chodzi się zabawić wieczorami. Po trzech dniach udaje się nam to w najelegantszej kawiarni Yaounde, gdzie jest bar dla białych i dla czystych dziewczyn; lokal prowadzi jakiś Niemiec, a Ramon jest tam częstym gościem.

Następne dwa tygodnie poświęcamy na zdobycie jego sympatii. Według naszego scenariusza Miguel jest chłopcem z dobrej rodziny, który uczy się życia podróżując. Ja jestem jego opiekunem. Obaj prześcigamy się w uprzejmościach dla Ramona, co przychodzi nam o tyle łatwo, że facet jest naprawdę miły. Dobrze zna Afrykę i chętnie o niej opowiada, dobrze się go słucha, a poza tym, rzecz nie do pogardzenia, lubi się dobrze zabawić.

Lokale, drinki, kolacyjki, parę wesołych zabaw z dziewczynkami, j szybko stajemy się nierozłączni. Dokładnie wtedy, kiedy właśnie zaczęła się pora deszczowa, oznajmiam mu nasz zamiar odbycia parodniowej wycieczki do dżungli. W czasie pory deszczowej drogi stają się prawdziwymi bagnami, i Ramon ostrzega, że będziemy cierpieć. Odpowiadam, że właśnie o to chodzi, że należy to do reguł gry, bo trzeba, żeby Miguel trochę się zahartował.

Następnego dnia opuszczamy Yaounde, choć oczywiście nie zamierzamy ginąć w lesie. Zatrzymujemy się w małej wiosce, dziesięć kilometrów od miasta, i siedzimy tam pięć dni, goszczeni przez rodzinę, która udostępnia nam jedno pomieszczenie w swojej chacie, i palimy, chlamy wino palmowe wygłupiamy się z tubylcami. Piątego dnia, w ulewnym deszczu, w obecności umierającego ze strachu Miguela, wrzucam uroczyście jego paszport w błoto.

Rezultat jest świetny. Nazwisko daje się odczytać, podobnie jak data urodzenia i termin ważności paszportu. Pieczęć na zdjęciu jest całkowicie zamazana.

Wracamy do Yaounde i wkrótce odwiedzamy Ramona w jego biurze. Przyjmuje nas z otwartymi ramionami, pyta o Miguela i jak udała się nasza ekspedycja.

– Właśnie, Ranion, mamy mały kłopot, może mógłbyś nam pomóc.

Wyjaśniam mu, że paszport Miguela nieszczęśliwie wpadł w błoto podczas trudnej przeprawy, że niedługo musimy jechać do Gwinei równikowej i że cała podróż stanie pod znakiem zapytania, jeśli będziemy musieli wracać do Hiszpanii, żebv wyrobić mu nowy paszport.

Ramon wznosi ręce do nieba. Ma wprawdzie możliwości, żeby wyrobić Miguelowi nowy paszport, ale oficjalnie nie ma do tego prawa. Wszystko zależy teraz od przyjaźni, jaka łączy nas od kilku tygodni, i od zaufania, jakie do nas żywi. Nie daje odpowiedzi od razu i prosi, żebym przyszedł następnego dnia. Przez całą noc Miguel chodzi w kółko po hotelowym pokoju. Jeśli Ramon odmówi, to już naprawdę koniec.

Następnego dnia Ramon zgadza się.

Późnym popołudniem Miguel znajduje się w posiadaniu oficjalnego paszportu, podstemplowanego w hiszpańskim konsulacie. Jest to fałszywy dokument o tyle wiarygodny, że jest całkowicie autentyczny. W pokoju Miguel bez przerwy ogląda go ze wszystkich stron, podziwia go i od czasu do czasu wybucha pełnym szczęścia śmiechem. Te jego nagłe radosne okrzyki świadczą o tym, jak bardzo męczyła go stała niepewność jutra.

***

– Proszę pani, teraz wyliżemy kuciapę.

– Teras… wyliziemy… kuczape.

Zdanie to Miguel powtarza kilkakrotnie. Akcent nie jest jeszcze dobry, ale moje lekcje francuskiego zaczynają przynosić owoce. Postanowiłem uzupełnić trochę jego wykształcenie, zanim zostawię go samemu sobie. Francuski i angielski, w połączeniu z jego hiszpańskim, pozwolą mu dawać sobie radę wszędzie.

– Kuciapę! Nie kuczape

– Kucz… Kuczape. Kuciapę!

Moje lekcje mają nieco szczególny charakter, ale w ciągu paru tygodni nie mam czasu nauczyć go wszystkich subtelności języka. Pomyślałem więc, że najlepiej poprzestać na sprawach najważniejszych.

Dlatego kilka razy w ciągu dnia zatrzymujemy, się przy drodze, żeby trochę odpocząć i, jeśli nie gramy w szachy, uczę go nowego świństwa. Im dalej posuwamy się tą pustą drogą, tym bardziej Miguel mnie zadziwia. Robi ogromne postępy i powtarza moje zdania z entuzjazmem. Odkąd ma w kieszeni swój nowy paszport, stał się innym człowiekiem. Śmieje się, rozmawia, bawi. Jego ramiona wyprostowały się i nie ma już tego wyglądu niewydarzonego cherlaka, przemykającego się ukradkiem przez życie, który uderzał w nim na początku podróży.

Po załatwieniu sprawy z konsulem w Kamerunie udaliśmy się do Czadu, do N'Djameny, ale nie zostaliśmy tam długo. Trwała tam wojna, a ponieważ nie byliśmy w stanie ustalić, którzy byli dobrzy, a którzy źli, zostawiliśmy ich swojemu losowi. Niech się dalej naparzają sami.

Nadarza się też pierwsza okazja, żeby pozbyć się Miguela. Zaczynam już mieć dość tej przejażdżki, i pilno mi zmienić działalność. Miguel ma teraz doskonały paszport, brakuje mu tylko trochę forsy ewentualnie kogoś, kto mógłby się nim zająć przez jakiś czas, żebym miał czyste sumienie.

Właśnie w N'Djamenie dwoje Hiszpanów prowadzi kwitnący handel. To wymarzona okazja.

– Miguel, idź do nich, powiedz im, że rodacy muszą sobie pomagać, nawsadzaj im kitu! Musi ci się udać coś załatwić!

– Myślisz? Nie wiem, ja chyba nie potrafię. Lepiej byłoby, żebyś ty z nimi pogadał.

– Ależ nie, to nie byłoby to samo. Poza tym musisz się przyzwyczajać. No, jazda, trochę wiary we własne siły! Robi kilka kroków, zatrzymuje się, wraca.

– Nie, niezręcznie mi, idź ty.

– Kurwa, to ty jesteś Hiszpanem!

Idzie znowu, stoi parę minut niezdecydowany, po czym odwraca się w moim kierunku i robi wielki, zrezygnowany ruch rękami.

Do cholery! Mam go już dość, ta ofiara mogłaby zrobić mały wysiłek.

To przez niego siedzę w tym idiotycznym kraju i sram z nudów. Opieprzam go, po czym w przypływie wściekłości odwracam się na pięcie i odchodzę, nie odwracając się. Niech sobie sam daje radę, dość już dla niego zrobiłem. Biorę się za coś innego.

5
{"b":"93994","o":1}