Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Część druga

Statek wysadził mnie w Rotterdamie, po przyjemnej podróży bez przygód. W czasie wolnym od pracy cypryjscy marynarze grali w backgammon. Ponieważ mieli już kości, nauczyłem ich ciekawszej gry w craps. Szczęście mi sprzyjało. Nie musiałem nawet oszukiwać, żeby oskubać ich z paru setek dolarów. W Europie jesień. Powrót do cywilizacji jest dla mnie zawsze trudny. Za dużo ludzi, za dużo hałasu, za dużo przepisów. Natychmiast pojechałem do Bordeaux, gdzie zawsze odżywają moje wspomnienia z dzieciństwa.

Tu osiedliła się moja rodzina po przyznaniu niepodległości Maroku. Tutaj miałem swoje �czterysta batów".

Byłem fizycznie nadzwyczaj rozwinięty na swój wiek i całkowicie poświęciłem się jedynemu interesującemu zajęciu, jakie wówczas było w moim zasięgu, to znaczy ulicznej przygodzie. Równocześnie trochę pochodziłem do liceum, żeby zrobić przyjemność matce. Było to moje jedyne ustępstwo. Pamiętam dzień matury. Byłem już szefem gangu, przyjechałem na egzamin kradzionym samochodem, z jednym z moich ludzi jako kierowcą…

Narobiłem wtedy sporo głupstw, które zmusiły mnie do opuszczenia miasta w bardzo młodym wieku. Spędziłem następnie rok na Lazurowym Wybrzeżu, starając się przekroczyć granicę. Żeby wyjechać z Francji, próbowałem wszystkiego.

Dwukrotnie wstępowałem do Legii Cudzoziemskiej, zgłosiłem się na ochotnika podczas Wojny Sześciodniowej: ileż nieudanych prób. Trafiłem wreszcie na sędziego dla nieletnich trochę mniej głupiego, a może trochę sympatyczniejszego niż inni, który zrobił co trzeba, żebym dostał paszport. W Cannes wsiadłem na statek do Buenos Aires – miałem osiemnaście lat, przeżyłem siedem lat intensywnych przygód, przyjemności, podróży. Wracam do Bordeaux po raz pierwszy. Ciekawiłoby mnie spotkać moich dawnych kumpli, tych. którzy się ostali spośród członków bandy nieświadomych niczego dzieciaków, jakimi wtedy byliśmy. Chciałbym przede wszystkim spoktać się z grubym Christianem. Poszedłem go szukać w barze, w którym mieliśmy zwyczaj się spotykać. Właściciel, gruby i wąsaty, nie może otrząsnąć się ze zdumienia.

– Charlie, kurwa, ile to lat. Siedziałeś?

– Nie.

– Nawiałeś?

Naprawdę nic się tu nie zmieniło, i nie czuję się z tym dobrze. W tych gorszych dzielnicach, jak Capus, Klober, Saint-Michel, gdzie jako nastolatek szukałem przygód, mieszkają teraz cudzoziemcy. W każdej rodzinie, hiszpańskiej, portugalskiej czy arabskiej, przynajmniej jeden chłopak siedzi albo się ukrywa. Porozumiewawcze mrugnięcie barmana, jego zachowanie starego alfonsa, cały ten cyrk zbytnio przypomina mi to wszystko, co sam znałem.

To powrót do przeszłości, o której myślałem, że jest już definitywnie zamknięta. Przerywam wąsatemu, który już rozpoczął jakąś opowieść.

– A gruby Christian, masz jego namiary?

Po niecałej godzinie wiem, gdzie go szukać. Mieszka na jednej z tych brudnych uliczek za portem. Jego dom nie wygląda zbyt zachęcająco: to budynek trzypiętrowy, ciemny i pełen wilgoci. Mieszkanie Chrisa jest na ostatnim piętrze.

Pukam. Otwiera on sam.

– Charlie!

Zaskoczenie. Zmienił się, nie przypomina człowieka, którego znałem. Gruby Christian stał się ogromny. Waży co najmniej sto kilo, jego rysy jakby pogrubiały. Zestarzał się.

Po chwili zakłopotania zaprasza mnie do środka. Tu następne zaskoczenie, Christian jest żonaty. W kuchni poznaję jego żonę, która ma brzuch równie duży co mąż. Ale ona ma wytłumaczenie, jest w ciąży.

Trochę zażenowany patrzę, jak Christian, który także czuję się nieswojo, nalewa anyżówkę. Posyłając mi zakłopotane uśmiechy przeszukuje swoje małe zasyfione mieszkanie i w końcu znajduje w tym bałaganie dwa czyste kieliszki. Właściwie ma nadal tę samą, lekko otłuszczoną mordę, postarzał się głównie przez ten brzuch. Kiedy siada naprzeciwko mnie, rozpoznaję swojego starego kumpla. Nasze zakłopotanie szybko znika, i na całkowitym luzie wypijamy anyżówkę za anyżówką wspominając dawne czasy.

– Słuchaj no, a gdzie twój brat?

– Nie żyje.

Młodszy brat Christiana był wspaniałym facetem. Nie miał szczęścia. Ale był coś wart.

– Co się stało?

– Obrabiał jubilera.

Pociąga łyk anyżówki, wypuszcza dym ze swojego małego cygara.

– Jubiler strzelił mu w plecy. Tydzień męczył się w szpitalu.

To cios. Pierwszy. W miarę, jak wypytuję o innych członków mojej bandy, gruby Christian wypija łyczek i oznajmia mi wyrok: umarł w więzieniu albo, dla szczęśliwców, ukrywa się. Dziewczyny powychodziły za mąż lub zniknęły.

– Jedna tylko często do mnie dzwoni, żeby pytać o ciebie, to Suzy. Chyba zdrowo na ciebie leci, bo za każdym razem nalega, żebym jej powiedział, gdzie jesteś. Jakbym ja coś wiedział…

– Już nie jest z małym Peyruse?

Peyruse, też jeden z moich najlepszych kumpli, był do szaleństwa zakochany w blondynce Suzy, która traktowała go jak szmatę, aż w końcu zgodziła się za niego wyjść na krótko przed moim wyjazdem.

– Nie są już małżeństwem. Rzuciła go. Od tej pory Peyruse rozpił się, ona wyszła powtórnie za mąż, to wszystko.

Nalewa nowy kieliszek i spokojnie zapala małe cygaro. Pije dużo więcej niż dawniej, ale zachował zwyczaj zapalania małych mecarillos. Nadal robi to tym samym ruchem, z głową pochyloną nad zapałką. Zdaję sobie sprawę, jak wielką przyjemność sprawia mi spotkanie z nim.

Wieczorem zabawa na mieście, i piękna Suzy kładzie się do mojego łóżka.

To piękna kobieta, blondynka, wysoka i elegancka, ale noc kończy się fiaskiem. Jej widok przypomina mi za bardzo Rancho Peyruse'a, mojego najlepszego kolegę, pełnego zalet, który był w niej tak zakochany, że aż sam się przez to zniszczył… Wolałem nie spotykać się z nim, żeby nie tracić dobrych wspomnień, jakie po nim mam.

Suzy wyjaśnia mi, że zainteresowała się mną od czasu, kiedy któregoś wieczoru dałem jej kopa w tyłek, bo nie mogłem już znieść tego, jak traktuje Peyruse'a. To, że jakiś mężczyzna poniżył ją, podczas gdy wszyscy klęczeli u jej stóp, wywarło na niej głębokie wrażenie.

Następne dni są rozczarowujące. Christian prowadzi mnie do starych znajomych, którzy ustatkowali się i zeszmacili albo zaczęli zajmować się jakimiś beznadziejnymi szwindlami, które mnie nie interesują. Tylko jeden spośród nich, Ciaude, utrzymał się na powierzchni i prowadzi życie w sposób przyzwoity.

Ale najprzyjemniejsze chwile spędzam z moim starym kumplem. Między kieliszkiem anyżówki i szklanką wina, które przypominają mi smaki znane z młodości, opowiadam mu swoje przygody. Któregoś wieczoru pyta:

– A co teraz?

Opowiadam mu o afrykańskim handlu, o samochodach, o pustyni, o Afryce, o zabawach.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– W tych dniach.

– Można na tym zarobić?

– Jak się to zrobi po mojemu, to tak.

– Jadę z tobą.

W zasadzie miałem zamiar odbyć tę pierwszą podróż sam. Ale reakcja Christiana sprawia mi przyjemność.

Tyle razem narozrabialiśmy! Napisano nawet o nas artykuł w prasie, w �Sud Ouest", pod tytułem �Początkujący gangsterzy". To równy facet, odważny i tak spokojny, że nic, absolutnie nic, nie może go wytrącić z równowagi.

– A twoja żona?

Obala tę wątpliwość.

– Mam ją w dupie.

Z grzeczności próbuję się za nią wstawić.

– Wygląda bardzo miło.

Patrzy na mnie przez chwilę. Wie, co myślę o kobietach, i zna moją opinię na temat małżeństwa.

– Charlie, nie zawracaj głowy. Wiesz, jak to jest. Na początku fajnie nam było w łóżku, podobało mi się to… Ale odkąd ma to dziecko, stała się nie do zniesienia. Zostawiam jej moją forsę i jadę z tobą. Wakacje dobrze mi zrobią.

***

Następnego dnia odwiedzamy okoliczne cmentarzyska samochodów, żeby znaleźć sobie wóz. Znajdujemy na trzecim. Właściciel złomu, młody facet, mówi nam, że ma właśnie do sprzedania peugeota 404?

– Od razu mówię, że nie wygląda najlepiej.

Ma akcent południowego zachodu, aż uszy bolą. Jest pół-Cyganem i zapewne półzłodziejem. Jeśli sam mówi, że nie jest to najlepsza okazja, to znaczy, że wóz się rozsypuje.

To wrak koloru piaskowego, poobcierany i pokryty pęcherzykami rdzy. Chris robi minę zawodowca i obchodzi samochód dookoła.

– Charlie, chodź zobaczyć.

W środku nie ma nawet jednej klamki na swoim miejscu, siedzenia są dziurawe, a podłoga przepuszcza światło. Chris ciągnie za kawałek blachy. Szeroki pas przeżartego metalu zostaje mu w ręku.

Prostuje się, zapala mecarillo i podsumowuje:

– Ten wóz się sypie.

Zwracam się do Cygana:

– Jeździ to?

– Tak, jeździ, używam go na zakupy.

– I ile za niego chcesz?

– Boja wiem… Sześćset franków.

Patrzę na Christiana i decyduję:

– Bierzemy go.

– Zgoda.

Cygan patrzy na nas przez chwilę, nie rozumiejąc. Z trudem powstrzymuje uśmiech, który rozszerza się, kiedy podaję mu dwa banknoty pięćsetfrankowe.

– Za nadwyżkę nałożysz mi do bagażnika części zamienne do peugeota i znajdź mi magnetofon i jakieś kasety, jeśli masz.

Z pomocą Christiana, który nosi jak najmniej. Cygan wypełnia mi bagażnik różnymi częściami, jak leci. Po półgodzinie magnetofon jest zamontowany i gość odstępuje nam parę swoich własnych kaset, ze Stonesami, Dorsami i Janis Joplin.

Możemy jechać. Silnik zapala od razu. Pochylony przy opuszczonej szybie Cygan pyta:

– Daleko tak jedziecie?

Odpowiada mu Christian spokojnym głosem.

– Do Afryki.

– Nie?

Teraz już śmieje się otwarcie. Pozostawiamy go rozbawionego i wracamy do centrum Bordeaux. Po południu Christian zajmuje się dokumentami, dowodem rejestracyjnym i ubezpieczeniem.

Około siedemnastej wyruszamy na południe.

– Dokąd konkretnie jedziemy, Charlie?

– Do Niamey, w Nigrze.

– O, kurwa!…

Dziś rano przekroczyliśmy granicę hiszpańską. Ja prowadzę. Żeby ze mną rozmawiać, Christian musi podnosić głowę. Po stronie pasażera kawałek podłogi puścił i połowa siedzenia zwisa pod samochodem, niedługo po naszym wyjeździe.

– Charlie, powiedz, gdzie jest ten Niger?

– Zaraz pod pustynią, po Algierii.

– Tam są Murzyni?

10
{"b":"93994","o":1}