Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odporność Afrykanów na ciosy zawsze mnie zadziwiała. Tłuczek jest ciężki, uderzenie bolesne, ale facet nadal stoi na nogach.

Sufit jest nisko i nie mogłem zadziałać z konieczną w takich przypadkach precyzją. Na szczęście zdradzieckie kopnięcie w goleń pozbawia go równowagi. Przybiera dogodniejszą pozycję, i mogę przedstawić mu ze dwa dodatkowe argumenty, które ostatecznie go przekonują.

Dziewczyny są zadowolone, plują na niego i częstują kopniakami. Ale co zrobić z tą górą mięsa, żeby uniknąć zemsty? Jestem zdania, żeby wrzucić gościa do rzeki. Miguel chce go utopić w latrynie, a Aissa proponuje dać jego wątrobę do zjedzenia dzieciom, które są właśnie w wieku dojrzewania. Ratuje go Francoise mówiąc, że jest tak pijany, że nazajutrz i tak nie będzie pamiętał niczego, więc ukradkiem przenosimy go na niedalekie wysypisko. Pomysł Aissy, żeby zjeść mu wątrobę, rozbawił mnie, ale Francoise zapewnia mnie, że nie był to żart.

– To się jeszcze często robi, żeby przejąć siłę wroga.

– Niemożliwe, są jeszcze ludożercy?

– Więcej, niż myślisz. Nie mówi się o tym, ale są.

Wszyscy tutaj wiedzą, że prezydent Bokassa jest wielkim amatorem ludzkiego mięsa.

Kretyński ludożerca, jak można pomylić wyborców ze spiżarnią? Zapada wieczór, a ja dowiaduję się coraz ciekawszych rzeczy o tym skurwielu. Nie ma tu jednej rodziny, która nie ucierpiałaby od jego despotyzmu i w której przynajmniej jeden człowiek nie zostałby zjedzony lub nie zaginął bez wieści. Jedyne obowiązujące prawo to jego dobra wola. Południowoamerykańscy dyktatorzy to nowicjusze w porównaniu z nim. Kazał uwięzić lub wytłuc tysiące ludzi, których jedynym przestępstwem było posiadanie bogactw, na które miał ochotę. Mężczyźni, kobiety, dzieci, nikt nie zostaje oszczędzony, a często nawet ginie z jego własnej ręki. Młoda biała turystka, na którą miał ochotę, została znaleziona nieżywa w swoim pokoju w hotelu Rock. Czasami przybiera to bardziej zabawne formy. Na przykład kazał wsadzić do więzienia całą drużynę futbolową, bo przegrala mecz z reprezentacją kraju sąsiedniego. To zdecydowanie niewyraźna postać. Jeśli wielcy tego świata przyznają mu rangę, której się domaga, kto wie, jak daleko jeszcze może się posunąć…

Byliśmy już świadkami, jak wysoki urzędnik francuski podarował mu szpadę Napoleona, to znaczy broń faceta, który, choć był dyktatorem, miał jednak zdecydowanie inną klasę niż ten cesarz za dychę. Później Francja udzieliła azylu politycznego temu mordercy, który zasługuje jedynie na zwykłe więzienie. Brawo dla Amnesty International, której udało się obalić tego kretyńskiego ludożercę.

***

Po tej błazenadzie jeszcze bardziej mi pilno, by zwijać się z tego kraju, i przyśpieszam prace, dzięki czemu po paru dniach tratwa jest wreszcie gotowa. Jest wspaniała, są to trzy siedmiometrowe pirogi połączone ogromną platformą z bambusa. Nadbudówka z palmowych liści będzie nas chronić przed słońcem.

W dniu ochrzczenia naszego okrętu wieczorem nadciąga burza, która powoduje ogromne fale na Oubangui. Całą noc jestem niespokojny, i kiedy następnego dnia rano przychodzimy na plac budowy, moje obawy potwierdzają się. Tratwa została zabrana. Ludzie mówią, że to na pewno sprawa Zairczyków, którzy mają tu złą reputację, ale ponieważ nie mamy pewności, wyruszamy na poszukiwania pięć kilometrów w dół rzeki, gdzie ponownie stykamy się z afrykańskimi bzdurami.

Podobno w trakcie naszych poszukiwań znaleźliśmy się niechcący w strefie wojskowej, w której ilość drzew ma znaczenie strategiczne. Toteż wkrótce otacza nas uzbrojony oddział. Są doskonale wyposażeni, mają wszystko co trzeba, widzę nawet jednego z maską przeciwgazową u pasa.

Aresztowanie, więzienie, żednego bicia, ale izolacja przez dwa dni, do dnia procesu. Jesteśmy oskarżeni o szpiegostwo. To afrykańska choroba. Nie mają nic do ukrycia, ale trzeba na przykład mieć zezwolenie na robienie zdjęć. To chorobliwe majaczenia. W dwa dni później proces. Jesteśmy na podwórzu koszar. Naprzeciw nas, u szczytu schodów jakiegoś baraku, zebrani są wszyscy oficerowie. Po bezładnym przemówieniu wydają brudnym szpiegom, którymi jesteśmy, polecenie opuszczenia terytorium środkowoafrykańskiego w ciągu dwudziestu czterech godzin. W przeciwnym wypadku: więzienie, proces, rozstrzelanie. Kiedy przechodzą kryzys szpiegomanii, są zdolni do wszystkiego.

Postanawiamy opuścić kraj. Ale nie ma tu samolotu, nie ma pociągu…

***

Sytuację ratują Francoise i Aissa, kupując nową pirogę, do której wsiadamy tego samego dnia, zaopatrzeni w niezbędny prowiant. Prąd nas unosi, Miguel trochę wiosłuje. Znowu wyruszyliśmy na południe. Już po paru minutach rzuciłem wiosło.

Przez kilka tygodni trwa ta podróż jak z chorobliwego snu. Miguel szybko przestał wiosłować. Leżymy na dnie pirogi i pozwalamy się unosić prądowi. Palimy ogromne ilości zairskiej trawki doskonałej jakości, która zwala nas z nóg na całe dnie. Czasami, widząc w pobliżu wioskę, schodzimy na ląd szukać czegoś do jedzenia, po czym ruszamy dalej. Na noc po prostu unieruchamiamy pirogę na mieliźnie. W trakcie tego spływu zobaczyłem nareszcie afrykańskie obrazki, jakich się tutaj spodziewałem. Widziałem pełno zwierząt, hipopotamy, krokodyle. Miałem też w końcu okazję załatwić kilka kobiet Pigmejów. W jednej z wiosek stary Pigmej zaprowadził mnie do swojej chaty, by z dumą pokazać mi stary, pordzewiały budzik. Doradziłem mu, żeby nosił go na szyi, aby odpędzać złe duchy.

Początek podróży był zabawny, ale zakończenie okazało się trudne i męczące.

Nabawiliśmy się malarii i ameby, żeby się napić, musimy nurkować do dna, gdzie woda jest mniej zanieczyszczona. Wstrząsani dreszczami szybko tracimy na wadze. Jakby naumyślnie piroga często utyka wśród gałęzi przybrzeżnych drzew, a wysiłki potrzebne dla jej odblokowania wycieńczają nas. Trawieni gorączką i bez sił docieramy do Brazzaville, gdzie mieliśmy nadzieję odpocząć. Ale czekał na nas nieprzejednany celnik.

***

W Kongu-Brazzaville zostali maoistami. Celnik, Murzyn w chińskim mundurze, na początek zabronił nam wyjścia do miasta i pobytu w nim. Nie wolno nam nawet iść do lekarza. Potem oglądał nasze zdjęcia w paszportach przez dobrych dziesięć minut, udając, że czyta nazwiska. W końcu popatrzył mi prosto w oczy i powiedział:

– Nie jesteście do niczego przydatni w naszym życiu.

– Co?

– Jesteście nieproduktywni. Jesteście pasożytami. Wszystkie ręce powinny być wykorzystane dla produkcji, żeby rozkwitło sto kwiatów, Jak nas nauczył przewodniczący Mao. Powinniście się wstydzić.

Zachowuję się cierpliwie, dopóki nie przystawi nam swoich pieczątek, po czym mówię mu, żeby dał sobie wsadzić jakiemuś Grekowi.

– Wsadzić Grekowi?

Niczego nie zrozumiał. Ułatwiam mu zadanie mówiąc, że wystarczy Senegalczyk. Zanim potrafi znaleźć jakąś odpowiedź w swojej małej czerwonej książeczce, już nas nie ma. Skoro nie możemy zostać w mieście, wsiadamy do pociągu, który przez busz dociera do Pointę Noire, naszego przystanku docelowego. Bo mamy już dość tej przejażdżki po Afryce. Postanowiłem, że na tym koniec.

Na plaży, koło portu, powoli wychodzimy z malarii. Tam też kończymy naszą Biblię. W ciągu tych kilku dni poznaję paru Europejczyków, którzy stali się Afrykanami przez te lata, jakie tu spędzili. Goszczą nas u siebie i parę interesów z nimi pozwala mi na zgromadzenie gotówki. Połowę oddaję Miguelowi.

Znalazłem sobie statek. Stary cypryjski pordzewiały towarowiec, który jutro wypływa do Rotterdamu. Ja wracam na północ.

Już najwyższy czas się rozstać. Cała ta historia naprawdę zaczyna mi ciążyć. Miguel może już sobie sam dać radę. Co do mnie, osłabionego tym długim afrykańskim epizodem, pora, bym zabrał się za ciąg dalszy.

– Ciao, Miguel!

– Do widzenia, Charlie. Dziękuję za wszystko. Ściska mi dłoń. Jest wzruszony, to widać. Ja też, ale nie okazuję tego.

***

Ej, ty tam, na górze! Widziałeś?. Uratowałem kogoś!

9
{"b":"93994","o":1}