Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Miguel i Charlie. To kumple. Właśnie przyjechali i są bez forsy.

Po czym bierze Miguela za rękę i znikają w jednym z pokoi. Dziewczyny patrzą, jak siadam obok nich, nie przywiązując do mojego przybycia szczególnej wagi. Aby przełamać lody, robię grubego skręta i puszczam w obieg, co zostaje przyjęte bez problemów.

Nie wiem, co robić. Zwykle jest tak, że to ja rżnę dziewczynę, a Miguel czeka. Na szczęście atmosfera jest przyjemna. Dziewczyny pociągają ogromne sztachy z mojego skręta. Przychodzi jeszcze jedna z jakimiś ciastkami, inna robi kawę i częstuje mnie. Wszystkie te panienki spokojnie jedzą podwieczorek wśród głośnych wybuchów śmiechu.

Widać, kto tu jest szefem, to wysoka dziewczyna, która poczęstowała mnie kawą, wydaje innym polecenia i opieprza Murzyniątka, kiedy w kącie robi się zbyt głośno.

W pewnym momencie moja sąsiadka z lewej wstaje, to mała kobietka z lasem zaplecionych warkoczyków na głowie, i zdejmuje spódnicę, pod którą nie ma niczego. Naturalnym ruchem rozsuwa nogi. Schylając głowę kładzie pod krocze małe lusterko i zaczyna się drapać palcem wskazującym. Na lusterko spada pełno małych wszy, słychać ich uderzenia o szkło. Cierpliwie drapie aż do chwili, kiedy nic już nie zostało, po czym zsypuje wszystko z lusterka w ogień i zakłada spódnicę. Musiałem się roześmiać na ten widok, bo Aissa śmieje się patrząc na mnie. Wydaje się, że czuje do mnie sympatię. Robię drugiego skręta i podaję jej, a ona siada koło mnie, połyka ogromny kłąb dymu, i mówi:

– Pracujesz tu?

Pytanie to zadaje zapewne wszystkim swoim klientom. Potrząsam głową.

– Nie, jestem nowym papieżem!

Wybucha śmiechem waląc się w uda przez dobrych pięć minut. Przyglądam się jej uważniej. Jej twarz nie jest zbyt ładna, jak zwykle u Murzynek, ale ma królewskie ciało, szczupłe i giętkie jak liana, co jest tutaj rzadkością. Zauważa moje spojrzenie, które nie wydaje się jej krępować.

– Bum-bum, malutka?

Tym razem wybuch śmiechu jest powszechny. Moje określenie wydaje się im podobać, powtarzają je sobie, bum-bum, i śmieją się jeszcze głośniej. W końcu Aissa zaciąga mnie do swojego pokoju, gdzie czeka mnie kolejna niespodzianka. Pokój jest całkowicie pusty, z wyjątkiem ogromnego łóżka z baldachimem, które pamięta lepsze czasy. To naprawdę fajne miejsce. Zostaniemy tu jakiś czas. I tak mijają spokojne dnie, spędzane z dziewczynami.

***

Około siódmej wieczorem cała �rodzinka" zabiera się do roboty. Panienki biegają we wszystkich kierunkach, przenoszą wiadra wody do mycia i naręcza czystych ubrań. Wymieniają rzeczy między sobą i hałas jest w całym domu. Około ósmej są wreszcie gotowe, przebrane za europejskie kurewki. To pora pracy, i czasem im towarzyszymy.

Spędzają wszystkie wieczory w dyskotece hotelu Rock, gdzie bez problemu znajdują klientów wśród Europejczyków, którzy mają ochotę na małą Murzyneczkę.

W nocy Aissa przychodzi do mnie na parę przyjacielskich bum-bum, do samego rana. Na ogół wszyscy śpią długo. Po Południu siedzą w kucki w spódnicach i objadają się pysznymi ciastkami z sąsiedniej cukierni, palą i wygłupiają się. Wszystkie są miłe i bardzo sympatyczne. Robią �z dupy sklep" bez problemów, a co więcej, ich nocne przygody dają im tematy do jeszcze więkych wygłupów.

Ich ulubiony skecz to imitowanie głupoty donżuanów poprzedniego wieczora, okrzyków i westchnień tych panów.

– I co, malutka, zadowolona?

I walą się po udach z uciechy.

– Czujesz mnie, powiedz, czujesz?

Siedząc w kucki z wypiętymi brzuchami małe piękności dla tubabów śmieją się do łez. Te białaski chciałyby je zadowolić! Odgrywają przed nimi komedię przez cały wieczór i całą noc, żeby nie poczuli się zawiedzeni. Popołudniami wszystkie razem powtarzają swoje role, w kręgu dookoła piecyka.

– Teraz, teraz, weź mnie, dobrze mi.

– Już, już, juuuuż…

Są niesamowicie autentyczne w tej grze podpatrzonej na filmach porno, i daje im to okazję do zabawy. Potem dobry skręt, parę ciastek, kawa…

Czas by jednak pomyśleć o wymarszu.

***

Któregoś dnia, siedząc nad rzeką i rozkoszując się chwilą samotności, wpadłem na niezły pomysł. Jechaliśmy już ciężarówką, szliśmy piechotą, teraz można by spróbować pirogą. Popłynęlibyśmy w dół Oubangui, aż do Kongo, które doprowadziłoby nas bezpośrednio do portu w Pointę Noire. Stąd Miguel popłynąłby statkiem, ja wróciłbym do Europy i zająłbym się poważnie tą Saharą, która wciąż na mnie czeka.

Miguel natychmiast kupuje pomysł. Francoise i Aissa są gotowe sfinansować budowę wielkiej tratwy złożonej z trzech piróg połączonych drewnianymi balami. Wynajęliśmy więc paru czarnych, mianowałem Miguela kierownikiem budowy i jako inżynier nadzoruję prawidłowy przebieg operacji.

Od tej pory spędzamy całe dnie nad brzegiem rzeki. Miejsce jest przyjemne, w pełnym słońcu, z widokiem na Zair naprzeciwko. Na obu brzegach kobiety piorą bieliznę i rozkładają ją na ziemi, co tworzy ogromne kolorowe plamy.

***

W ciągu tych dni odkryłem, że Republika Środkowoafrykańska, nie mająca żadnego dostępu do morza, posiada Marynarkę Wojenną. Każdego ranka bowiem, w licznym towarzystwie, obserwuję wciągnięcie bandery na małej przystani z desek, przy której zacumowane są dwie motorowe pirogi, o jakieś dziesięć metrów od naszego placu budowy. W tej ważnej uroczystości uczestniczy pełny skład osobowy Marynarki Wojennej w komplecie: pięciu dzikich, którzy podzielili między siebie jeden jedyny mundur francuskiego marynarza. Najgrubszy admirał, ma na sobie praktycznie całość stroju oprócz butów, które zastąpiły sandały z opon, wygodniejsze. Jego zastępca, zapewne bosman, ma buty. ale za to jest bez spodni. Dwaj inni mają na spółkę nakrycie głowy: jeden ma beret, drugi wpiął sobie we włosy czerwony pompon. Piąty dusi się w ogromnej żółtej sztormowej pelerynie, zapiętej pod szyję. Wszyscy zachowują śmiertelną powagę starając się stać na baczność. Z brzuchem wypiętym do przodu, tyłkiem odstającym i stopami do wewnątrz grubas dmucha w gwizdek i facet z pomponem, najniższy stopniem, wyćwiczonym ruchem chwyta banderę. Następnie podbiega do masztu, wspina się na niego, zamocowuje szmatę na wysokości pięciu metrów od ziemi i, schodzi. Ponowny dźwięk gwizdka i cała armia, na czele z admirałem, znika.

Każdego ranka moje nadzieje, że zobaczę, jak facet spada na ziemię, okazują się płonne. Czuję, że rozczarowanie to przeżywają wszyscy obecni, i sfrustrowani nie mają ochoty się rozejść.

Marynarka Wojenna: musi to być jeszcze jeden kaprys Jean-Bedela Bokassy, Dożywotniego Prezydenta. Nie tylko wytapetował całe miasto swoimi fotografiami, swoim nazwiskiem albo obiema tymi rzeczami naraz, ale w dodatku miejscowe radio mówi tylko o nim. Nawet piosenki są o nim, a na tym jeszcze nie koniec.

Którejś niedzieli, kiedy wszyscy jesteśmy nad rzeką pracując przy budowie naszej tratwy, żeby przyśpieszyć wyjazd, przychodzi po nas stado gliniarzy, którzy chcą nas zabrać do pałacu prezydenckiego, chałupy trochę większej niż inne, gdzie podobno mamy wziąć udział w jakiejś uroczystości.

Moją pierwszą reakcją jest odesłanie ich do diabła, ale w końcu ustępuję wobec słuszności ich argumentów, bo są grubi, liczni i dobrze uzbrojeni. Uroczystość to mianowanie na wyższy stopień generała Bokassy, Dożywotniego Prezydenta. Wszyscy murzyńscy notable są obecni, podobnie jak praktycznie wszyscy biali mieszkańcy Bangui, a w pierwszym rzędzie stoją dyplomaci z koszmarnie znudzonymi minami. Zostać konsulem w takim pajacowatym kraju to zapewne bardziej szykana niż awans. Na wprost publiczności udekorowane podwyższenie. Obok pięciu dzikich w operetkowych mundurach; jest to zapewne Dożywotnia Orkiestra Republiki Środkowoafrykańskiej, która bez przerwy gra melodię �Marszałek Jean-Bedel Bokassa", następny przebój Radia Bangui.

Pół godziny oczekiwania, dookoła wszędzie pełno żołnierzy pod bronią. Wreszcie nadjeżdża, w galowym mundurze, przy dźwiękach pum, pum, pum, hymnu narodowego nieludzko fałszowanego przez orkiestrę.

Staje przed mikrofonem. Obok niego wojskowy pajac uginający się pod ciężarem orderów potakuje głową każdemu słowu naczelnego pajaca.

I zostajemy zbryzgani potokiem kretynizmów.

– Mamy dzisiaj wielki dzień dla przyszłej historii, właśnie, więc muszę podziękować wszystkim, którzy zechcieli przyjść i fizycznie uczestniczyć w tej uroczystości, zarówno obywatelom zaprzyjaźnionych krajów, jak i członkom wspólnoty ludności naszego pięknego kraju. To wielki dzień, który widzi w mojej osobie, która stała się marszałkiem, gwarancję jedności, wojskowo i społecznie biorąc, w Republice Środkowoafrykańskiej, nareszcie ostatecznie przywróconej…

I tak to trwa przez godzinę. Nie gwarantuję dosłowności tego przemówienia, ale właśnie dokładnie takie wrażenie to robi.

Miguel i ja skręcamy się ze śmiechu, i dostrzegam wokół wiele osób, które powstrzymują się z trudnością. Od czasu do czasu Miguel wykrzykuje jakieś hiszpańskie przekleństwo, tonem jakby to był komplement.

Bokassa mówi dalej, całkowicie niezrozumiale, ja zaś zupełnie przestałem słuchać. Wreszcie milknie, pozwala się oklaskiwać, drapie się w jaja i znika. Możemy się rozejść.

Trudno uwierzyć, że ten błazen jest głową państwa i że ma za granicą swoich przedstawicieli. Ale jeszcze tego samego wieczoru zdaję sobie sprawę, że jak zawsze w Afryce, komiczne szybko przekształca się w tragiczne.

***

Jest niedziela, dziewczyny nie pracują i wszyscy siedzimy wokół piecyka w największym pokoju, kiedy przerywa nam zabawę jakiś sierżant. To potężny, dwumetrowy osiłek, tępy i całkowicie pijany. Postanowił, że będzie dziś rżnąć, i upodobał sobie jedną z naszych koleżanek. Choć jest to niedziela, Afrykanka nigdy nie odmówi zarobienia paru groszy. Ale nasz gość, dumny ze swego munduru, chciałby walić za darmo. Dyskusja zaognia się, po czym zaczyna się wymiana ciosów. Goryl, z przekrwionymi oczyma, wyciągnął pałkę i wali, gdzie popadnie, nie patrząc, czy to dziecko, staruszka czy mniej stara. Aissa, która najwyraźniej mu się spodobała, zostaje pozbawiona przytomności jednym uderzeniem i ta gruba świnia rzuca się na nią najwyraźniej zamierzając skonsumować swoją miłość na miejscu. Odtąd wszystko dzieje się bardzo szybko. Z zasady nigdy nie mieszam się do spraw miłosnych, ale kiedy zaczął walić dookoła po głowach, trzeba było zadziałać z dużym taktem. W tym przypadku takt to tłuczek do prosa.

8
{"b":"93994","o":1}