– Nic nie działa. – Oczy miał wciąż zamknięte.
– I żadnych sekretów. Jeśli się boisz, brzydzisz, jeśli coś cię drażni, powiedz to, musisz powiedzieć. Ja nigdy przedtem nie powiedziałam nikomu “kocham cię”. Nat. Mów do mnie, proszę.
Zapadła długa cisza. Leżał bez ruchu, z zamkniętymi oczami. W końcu się odezwał.
– Nie wiedziałem, gdzie jestem. Wsadzili mnie do bydlęcego wagonu. Wtedy jeszcze nie umiałem rozróżnić jednego kraju od drugiego. To był specjalny obóz, centrum badań medycznych. Wybierano tam więźniów z innych obozów. Wszyscy byliśmy młodzi i zdrowi. Wszyscy byliśmy Żydami. Warunki były lepsze niż w moim pierwszym obozie. Mieliśmy jedzenie, koce, papierosy. Nikt nie kradł, nie było żadnych bójek. Najpierw pomyślałem, że mam szczęście. Robili mnóstwo badań: krew, mocz, dmuchnij w tę rurę, złap piłkę, przeczytaj litery. Jak w szpitalu. Potem zaczęły się eksperymenty. Do dziś nie wiem, czy w tym wszystkim chodziło o jakąkolwiek naukową ciekawość: Na przykład kiedy ktoś robi te rzeczy ze zwierzętami, to może i tak. Może to jest interesujące, może i odkrywcze. Ale chyba ci lekarze musieli być chorzy. Nie wiem.
Przerwał, przełknął ślinę. Nie mógł o tym mówić spokojnie.
– Musisz mi powiedzieć, co się stało. Wszystko – szepnęła Suza.
Był blady. Głos miał bardzo cichy. I wciąż zamknięte oczy.
– Wzięli mnie do tego laboratorium. Strażnicy, którzy mnie eskortowali, podśmiewali się ze mnie. Mówili, że jestem glücklich, szczęściarz. To był duży pokój z niskim stropem, bardzo jasno oświetlony. Było ich sześciu czy siedmiu. Mieli kamerę. Na środku pokoju stało niskie łóżko. Na nim materac, bez prześcieradła. Na materacu leżała kobieta. Kazali mi ją przelecieć. Była naga, dygotała. Była więźniarką. Szepnęła do mnie: “Uratujesz mi życie, a ja uratuję twoje”. I potem to zrobiliśmy. Ale to był tylko początek.
Suza przesunęła ręką po jego udach, znalazła członek. Był sztywny. Teraz zrozumiała. Zaczęła go głaskać, delikatnie, i czekała, co Nat powie dalej. Wiedziała, że powie wszystko.
– Zaczęły się różne warianty tego eksperymentu. Codziennie, przez całe miesiące coś wymyślali. Czasem narkotyki. Stara kobieta. Raz mężczyzna. Różne pozycje: na stojąco, na siedząco, wszystko. Seks oralny, seks analny, masturbacja, seks grupowy. Jeśli nie byłeś posłuszny, baty albo kulka w łeb. Wiesz już, dlaczego nikt nic nie mówi po wojnie? Bo wszyscy ci, którzy przeżyli, są winni.
Głaskała go mocniej. Była pewna, choć nie wiedziała dlaczego, że tak trzeba.
– Powiedz. Wszystko.
Oddychał szybciej. Otworzył oczy i patrzył na biały sufit, widząc inne miejsce w innym czasie.
– W końcu… to najbardziej haniebne ze wszystkiego… Ona była zakonnicą. Najpierw myślałem, że kłamią, że tylko ją tak ubrali, ale zaczęła się modlić, po francusku. Nie miała nóg… amputowali jej nogi, żeby zobaczyć, jakie to wywrze na mnie wrażenie… to było straszne i ja… i ja…
Szarpnął się. Suza się pochyliła, wzięła go w usta, a Nat powtarzał: “Nie, nie, nie”, w rytm swoich spazmów. A potem było po wszystkim. Dickstein płakał.
***
Całowała jego łzy, mówiła mu, że już wszystko dobrze, powtarzała to raz za razem. Powoli się uspokajał, wreszcie chyba się zdrzemnął parę minut. Obserwowała jego twarz, z której powoli znikało napięcie. Po chwili otworzył oczy i zapytał:
– Dlaczego to zrobiłaś?
– No cóż. – Przedtem nie rozumiała dokładnie dlaczego, ale teraz chyba już tak. – Mogłabym zrobić ci wykład. Mogłabym ci powiedzieć, że nie ma nic, czego należy się wstydzić, że każdy miewa przerażające fantazje, że kobiety śnią, iż są chłostane, a mężczyźni, że je chłoszczą. Że tu w Londynie można kupić pornograficzne książki na temat seksu z kalekami, ilustracje we wszystkich kolorach. Mogłabym ci powiedzieć, że znalazłoby się wielu mężczyzn dość zezwierzęconych na to, żeby brać udział w praktykach z niemieckiego laboratorium. Mogłabym cię przekonywać, ale to by nic nie zmieniło. Musiałam pokazać. A poza tym… – Uśmiechnęła się smutno. – Poza tym ja też mam swoje sekrety.
Dotknął jej policzka. Pochylił się i pocałował ją w usta.
– Skąd wzięłaś tę mądrość, dziecko?
– To nie mądrość, to miłość.
Przytulił ją bardzo mocno, całował ją, mówił “kochanie” i po chwili zaczęli się kochać, zwyczajnie, prawie bez słów, bez wyznań, niezdrowych fantazji, dziwacznych pożądań, biorąc i ofiarowując rozkosz jak dobrze dobrana para, jak ludzie, którzy znają się od lat. A potem zasnęli pełni radości i spokoju.
***
Dawid Rostow nie krył gorzkiego rozczarowania wydrukiem z Euratomu. Lista była bardzo długa. Nie mogliby nawet zlokalizować każdego celu. Zdołają trafić w ten właściwy tylko wtedy, gdy znowu wpadną na trop Dicksteina.
Misja Jasifa Hasana nabrała o wiele większej wagi.
Czekali na telefon od Araba. Po dziesiątej Nik Bunin, który lubił spać, tak jak inni lubią się opalać, położył się. Tyrin czuwał do północy, ale w końcu też dał spokój. Telefon rozdzwonił się około pierwszej. Rostow podskoczył, niemal przestraszony, złapał słuchawkę i zanim się odezwał, odczekał kilka chwil, żeby zebrać myśli.
– Słucham?
Głos Hasana płynął kablami z odległości trzystu mil.
– Zrobione. Był tu. Dwa dni temu.
Rostow zacisnął pięść, tłumiąc podniecenie.
– Jezu, ale fart.
– Co teraz?
Zastanowił się chwilę.
– Teraz on wie, że my wiemy.
– Tak. Mam wracać do bazy?
– Raczej nie. Czy profesor mówił, jak długo facet będzie w Anglii?
– Nie. Zapytałem go wprost. Profesor nie wiedział. Nie powiedział mu.
– To normalne. – Rostow zmarszczył brwi. Chwilę kalkulował. – Pierwsze, co musi zrobić, to zameldować, że jest spalony. To znaczy, nawiązać kontakt ze swoim biurem w Londynie.
– Może już to zrobił.
– Tak, ale może mu zależy na spotkaniu. Zwykle podejmuje środki ostrożności, a to zabiera trochę czasu. Dobra, zostaw to mnie. Będę w Londynie dzisiaj. Gdzie teraz jesteś?
– Jeszcze w Oksfordzie. Przyjechałem prosto z lotniska. Nie mogę wrócić do Londynu wcześniej niż rano.
– W porządku. Zatrzymaj się w Hiltonie. Będę cię łapał w porze obiadowej.
– Dobrze. Á bientôt.
– Czekaj.
– Tak jest.
– Nie rób nic na własną rękę. Czekaj, aż przyjadę. Dobrze się spisałeś, nie spiernicz tego.
Hasan odwiesił słuchawkę.
Rostow stał przez chwilę bez ruchu. Zastanawiał się, czy Jasif coś kombinuje, czy po prostu się wściekł, bo każe mu się być grzecznym chłopczykiem. Raczej to drugie, zdecydował. Tak czy owak nie powinien nic popsuć przez następnych kilka godzin.
Rostow wrócił pamięcią do Dicksteina. Nie da im drugiej takiej okazji. Trzeba działać szybko i natychmiast. Włożył marynarkę, po czym wyszedł z hotelu, wziął taksówkę i pojechał do ambasady radzieckiej.
Musiał trochę poczekać i wylegitymować się czterem różnym osobom, zanim wpuszczono go w środku nocy. Gdy wszedł do pokoju łączności, dyżurny telefonista stanął na baczność.
– Usiądźcie – powiedział Rostow. – Jest robota. Najpierw jednak połączcie mnie z biurem w Londynie.
Telefonista wziął rozklekotany aparat i zaczął wykręcać numer. Rostow zdjął tymczasem marynarkę i podwinął rękawy.
– Towarzysz pułkownik Dawid Rostow chce mówić z najwyższym rangą oficerem bezpieczeństwa – powiedział telefonista i dał znak Rostowowi, by podniósł słuchawkę drugiego aparatu.
– Pułkownik Pietrow – odezwał się głos agenta, mężczyzny w średnim wieku.
– Pietrow, potrzebuję pomocy – zaczął Rostow, przystępując od razu do rzeczy. – O ile wiem, agent izraelski, Nat Dickstein, jest w Londynie.
– Tak, otrzymaliśmy jego rysopis pocztą dyplomatyczną, nie doniesiono nam jednak, że się pojawił.
– Posłuchajcie. Myślę, że może się kontaktować ze swoją ambasadą. Chcę, byście zaraz poddali obserwacji wszystkich legalnych przedstawicieli Izraela w Londynie.
– Powieś się, Rostow – zaśmiał się Pietrow. – Przecież to mnóstwo ludzi.
– Nie rżnij durnia. Masz setki ludzi. A Izraelczycy tuzin albo dwa.
– Przepraszam, Rostow, ale nie mogę rozpocząć takiej operacji z powodu waszego widzimisię.
Rostow miał ochotę skoczyć mu do gardła.
– To pilne!
– Dacie mi odpowiednie upoważnienia i jestem do usług.
– Do tego czasu on już będzie gdzie indziej!
– Nie moja wina, towarzyszu.
Rostow z furią cisnął słuchawkę.
– Zakute ruskie łby! Nic nie zrobią bez stosu podkładek. Dawaj Moskwę. Powiedz, żeby znaleźli Feliksa Woroncowa, gdziekolwiek jest, i niech tu dzwoni.
Telefonista zajął się wykonywaniem polecenia. Rostow, zniecierpliwiony, bębnił palcami o biurko. Pietrow to pewnie stary agent, bez żadnych ambicji, myśli tylko o emeryturze. Zbyt wielu takich pracuje w KGB.
Pięć minut później w słuchawce rozległ się zaspany głos szefa Rostowa, Feliksa:
– Słucham, kto mówi?
– Dawid Rostow. Jestem w Luksemburgu. Potrzebuję wsparcia. Myślę, że Pirat będzie próbował skontaktować się z ambasadą izraelską w Londynie, chcę, by obserwowano jej legalnych pracowników.
– Dzwoń do Londynu.
– Dzwoniłem. Chcą upoważnienia.
– To wystąp o nie.
– Do diabła, Feliksie, przecież teraz właśnie o nie występuję!
– Nic nie mogę zrobić o tej porze. Zadzwoń rano.
– Jak to? Na pewno możesz… – Nagle Rostow uświadomił sobie, o co chodzi. Z trudem zapanował nad sobą. – W porządku, Feliksie… Zadzwonię rano.
– Do widzenia.
– Feliksie…
– Tak?
– Zapamiętam to sobie.
Linia była już głucha.
– Gdzie teraz? – zapytał telefonista.
– Trzymaj na linii Moskwę – polecił zasępiony Rostow. – Muszę chwilę pomyśleć. – Powinien był się domyślić, że Feliks mu nie pomoże. Ten stary dureń chce, żeby misja skończyła się niepowodzeniem, przez co mógłby dowieść, że to przede wszystkim on, Feliks, powinien ją nadzorować. Możliwe nawet, że Feliks był w zmowie z Pietrowem i nieoficjalnie zakazał mu współpracy.